Czy podróże kształcą?
Czy podróże kształcą?
A spróbowałyby nie!! Przecież sporo kosztują, to niech przynajmniej kształcą.
Ale tak serio. Warto się nad tym zastanowić, w końcu można jeszcze odwołać…
Kiedyś, a wcale nie było to dawno, podróże niewątpliwie bardzo kształciły. Chodziło o samą drogę. Tak trudno było się gdziekolwiek dostać. Właściwie jest to wręcz niewyobrażalne jakie odległości pokonywali ludzie.
Gdzieś czytałem, nie pamiętam źródła, że taki święty Wojciech (tak, wiem to było całkiem dawno) w dwa tygodnie przemierzał całą Europę. I wcale jeszcze w tym czasie nie był święty, a jedyne cuda, do których się uciekał to były, jak się wydaje, cuda wytrwałości (choć może też i zręczności).
Z pewnością nie każdy mógł podróżować. Większość ludzi, tak jak Kant, którego zawsze bardzo lubiłem z tego powodu, nie ruszała się w ogóle z miejsca i odbywała podróże w świecie wewnętrznym. W jakieś innej książce czytałem, że przez cale życie Kant tylko raz opuścił Królewiec i to na krótko, i jeśli dobrze pamiętam specjalnie nigdzie nie dojechał. W sensie - nie był na Ibizie. Nie wiedziałby co tam robić zresztą.
W tej chwili to wygląda nie trochę inaczej, tylko zupełnie odwrotnie. Wszyscy sobie gdzieś tam jadą, bo nie ma niczego łatwiejszego. Jedzie się autobusem na lotnisko, wsiada do samolotu i zazwyczaj po kilku godzinach jest się zupełnie gdzie indziej, często bardzo daleko od domu.
Ale o żadnym kształceniu nie ma mowy. No dobrze - prawie o żadnym.
Dla mnie jest kształcąca sama atmosfera wielkich lotnisk. Nie cierpię jej (tej atmosfery). Czuję się okropnie na lotniskach. To takie centra handlowe do potęgi.
Straszne, bezosobowe miejsca. Fabryki nijakich ludzi, którzy są przepychani jak masa z miejsca na miejsce. Czasem aż trudno uwierzyć, że to w ogóle jest prawdziwe.
Dla mnie to jest kształcące. Jestem psychiatrą. Nie chodzi o to, że stale o tym myślę, bo umiem się wyłączyć i to niemal całkowicie, ale o to, że mam na stałe uruchomioną opcję empatii i spotkania z pojedynczym człowiekiem. Anonimowy tłum to coś do czego maksymalnie nie jestem przyzwyczajony. Muszę się za każdym razem uczyć. Uczę się wyłączania.
Ale jeśli całkiem się wyłączysz, to można się spóźnić na samolot. Kiedyś już tak miałem na lotnisku w Londynie, a i jeszcze kiedyś w Barcelonie… Potem się bardzo długo czeka na kolejne połączenie…
Moja nauka polega więc na tym, żeby się wyłączyć, ale nie aż tak bardzo. Dla mnie to trudne. Ale to chyba wszystko czego się mogę nauczyć po drodze.
Dalsza część nauki jest już „na miejscu”.
Oczywiście - bezosobowe samoloty wiozą ludzi do bezosobowych hoteli. Ale tu już jednak jest trochę łatwiej o obserwowanie ludzi nie tylko jako masy.
W naszym hotelu na Majorce (zresztą bardzo przyjemnym i w ogóle godnym polecenia) jest bardzo dużo rodziców z dziećmi. W zasadzie niemal sami rodzice z dziećmi. Trudno się dziwić - przecież o taki hotel prosiliśmy Panią z biura podróży. I spisała się świetnie.
Początkowo myślałem, że to sami dziadkowie z dziećmi. Ale okazało się, że teraz po prostu rodzice są tacy starzy, bo te dzieci mówiły do nich „mamo” i „tato” a tylko nasze dzieci wołały „baaabciuuu”.
Dziadka nie wołały, bo to nie ma co wołać. Dziadek i tak powie - spytajcie Babcię, jak Babcia się zgodzi, to jasne, że możemy… Teraz sobie przypomniałem - to dlatego się kłóciliśmy o wychowanie naszych dzieci. Być dobrym policjantem jest łatwo. Ale ja naprawdę nie umiem być tym złym, po prostu nie czuję atmosfery..
A więc to byli rodzice. Zwykle mieli dwoje dzieci. Czasem troje. A jedni mieli chyba czworo.
Na posiłki przychodzili wszyscy tak samo - dzieci miały na uszach duże słuchawki, każde dziecko (od roku do czternastu czy piętnastu lat!) miało swojego tableta. Dzieci miały cały czas włączone filmy i tak bezwiednie jadły oglądając Świnkę Papę. Najlepiej frytki, bo frytki się najlepiej je bezwiednie.
My byliśmy zupełnie nienormalni. Nie mieliśmy słuchawek, ani tabletów. Zresztą nie wiedzielibyśmy co z nimi robić, bo super się bawiliśmy w swoim towarzystwie. „Mega” jakby powiedział Heniuś, „totalnie” jakby dodał Tosiek.
Ale jaki z tego pouczający wniosek?
Taki smętny - będzie miał co robić psychiatra dziecięcy. I psycholog. Oj będzie.
Ale taki mniej smętny? Czy naprawdę kiedyś było tak bardzo inaczej?
Kiedy byłem dzieckiem (a było to całkiem niedawno! Nie Heniu - wcale to nie były czasy świętego Wojciecha!! Nie Tosiu - nie było to także za czasów Immanuela! Wcale nie!) - otóż kiedy byłem dzieckiem obowiązywało powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają!”.
To był pewnik. Pierwszy raz usłyszałem to powiedzenie z ust Marii Anieli z Wodzińskich Zanbangowej. Rekordzistki Polski w skoku konnym na wysokość w damskim siodle! Tak, możecie sobie zobaczyć w internecie.
Pani Zandbangowa (na którą z jakiegoś powodu mawialiśmy Zandbangerowa - jakoś nam się to wydawało z bratem zabawne) jadła razem z nami posiłki w tzw. Hoteliku w Laskach. Wtedy chyba wszyscy w Laskach jedli posiłki wspólnie. Ale dzieciom nie wolno się było odzywać. Ani słowa. Przypomniała o tym surowa Amazonką (czyli właśnie pani Zandbangowa!).
No więc tak - słuchawek nie było, tabletów nie było, a i tak nie było sensownego kontaktu z dziećmi, ponieważ obowiązywało założenie, że to nie ma sensu!!!
Część dzieci być może od tego zgłupiała, część zmądrzała, a pozostałym (jak zwykle) było wszystko jedno.
Ja bym się tak bardzo tą Pepą nie przejmował.
Ja wolę rozmawiać z Heniem i Tośkiem dlatego, że oni są tacy ciekawi, dowcipni, żywi, zaskakujący!!! A nie dlatego, żeby oni byli tacy zdrowi od tego rozmawiania ze mną…
Ja to mam w ogóle wątpliwości czy rozmawianie ze mną…
Zresztą, dajmy spokój. Pacjenci to też czytają, więc może lepiej nie mówić jakie mogą być następstwa rozmów ze mną.
Żeby się dowiedzieć o tym, że uwielbiam rozmawiać ze swoimi wnukami nie muszę nigdzie wyjeżdżać. Ale jak sobie wyjadę, to czasem widzę to jeszcze lepiej.
No więc tak - podróże kształcą. Tylko nie trzeba się za bardzo napinać…
tagi: podróże wnuki
![]() |
lukasz-swiecicki |
30 maja 2025 18:26 |
Komentarze:
![]() |
bolek @lukasz-swiecicki |
30 maja 2025 18:50 |
Z dużą przyjemnością przeczytałem dzisiejszy tekst.
Nie trzeba się napinać. Dzisiaj wracałem z grupą młodych hiszpańskich kibiców. Autobus miał godzinę opóźnienia a oni samolot do Malagi, który raczej nie poczeka. Na tzw styk zdążyli. Bez napinki :)
![]() |
MarekAd @lukasz-swiecicki |
31 maja 2025 15:58 |
Podoba mi się, że Pan tyle uwagi poświęca wnukom w swoich tekstach. Jest Pan na tym tle wyróżniającą się osobą, bo tu o dzieciach nikt nie pisze, ani o swoich, ani o cudzych. Wiem, że to blog historyczno-pilityczne, ale jednak mi tego brakuje. Jak już gdzieś jest mowa o dziecku, to w negatywnym kontekście, że rozkapryszone, kłamliwe czy przekorne. Co jest o tyle smutne, że ubolewa się tu nad brakiem promocji macierzyństwa jednocześnie sprowadzając dziecko do problemu. Pan zaś ciągle o wnukach, co jest i ciekawe i pocieszające zarazem.
Dodatkowo potrafi być Pan atrakcyjniejszy dla dzieci niż świnka Peppa, co jest wielkim i rzadkim osiągnięciem w dzisiejszych czasach :) Pokazuje Pan, że wystarczy uwaga i rozmowa, żeby rozwiązać problem smartfonów i tabletów. Daje Pan naprawdę dobry przykład, gratuluję.
Co do podróży bliżej mi do Kanta. Nie wyobrażam sobie dużo podróżować, bo nie byłbym w stanie przetrawić wszystkich wrażeń z tym związanych. Nie potrafię się za bardzo wyłączyc i chłonę wszystko jak gąbka, a podróże dostarczają ogromną masę emocji, które trzeba jakoś w sobie skompensować.
![]() |
lukasz-swiecicki @MarekAd 31 maja 2025 15:58 |
31 maja 2025 16:41 |
Bardzo dobrze Pana rozumiem i dziękuję za miłe słowa. Ja też nie przepadam za podróżami, ale z moimi wnukami mogę nawet jeździć. Ich to naprawdę cieszy.
![]() |
chlor @lukasz-swiecicki |
31 maja 2025 21:48 |
"Straszne, bezosobowe miejsca. Fabryki nijakich ludzi, którzy są przepychani jak masa z miejsca na miejsce. Czasem aż trudno uwierzyć, że to w ogóle jest prawdziwe".
To również klimat izby przyjęć w szpitalu.
![]() |
lukasz-swiecicki @chlor 31 maja 2025 21:48 |
31 maja 2025 22:00 |
Tak, również tam tak bywa. Izby przyjęć są jakoś podobne do lotnisk. Dziękuję za skojarzenie.