Czemu się uszczęśliwiam?
Czemu się uszczęśliwiam lub też jestem uszczęśliwiany?
[To jest powtórka, nieco poprawiona. Ja tego tekstu nie pamiętałem, ale gdyby ktoś pamiętał, to nie ma co czytać..].
W felietonie o nosorożcach wspomniałem, że jestem szczęśliwy z powodu wyciągnięcia tychże z piwnicy i zakupieniu dla nich pięknej szafki. Jeden z Czytelników skomentował to, chyba nieco zgryźliwie, że niewiele mi potrzeba do szczęścia.
W pierwszej chwili pomyślałem, chyba tak jak myśli większość ludzi, że to krytyka. To znaczy, że Czytelnik uważa mnie za cymbała, któremu niewiele do szczęścia potrzeba czyli głupiego, który śmieje się do sera. Przez chwilę się zezłościłem.
W następnej chwili pomyślałem, że może biedny Czytelnik zazdrości i, że może nie powinienem człowieka w oczy szczęściem kłuć, bo przecież mają ludzie poważne problemy, a ja tu sobie nosorożce w szafce ustawiam, jak jakiś łobuz i psychopata. Tym razem zezłościłem się na siebie.
W trzeciej chwili pomyślałem, że sprawę trzeba chyba wyjaśnić dokładniej. Bo niby jak szczęśliwy i czemu szczęśliwy? Bo przecież Czytelnik mógł nie zrozumieć mnie dobrze i, może być, że chciał mi powiedzieć, że głupi jestem, ale może też, że zazdrości – ale w obu tych przypadkach mógł w ogóle źle mnie zrozumieć i w takim razie ze swoją oceną sytuacji nie trafić.
Przede wszystkim więc, to uszczęśliwienie, o którym pisałem, nie ma raczej zbyt wiele wspólnego z „Traktatem o szczęściu” św. Tomasza z Akwinu lub profesora Tatarkiewicza. Nie chodziło mi o szczęście wielkie, tylko takie małe. Dlaczego więc nie nazwałem tego „radością”? Radość wydaje mi się taka trochę płaska, taka typu ze zderzaka samochodu „Toyota z Radości” (to jest oczywiście gra słów – chodzi o miejscowość Radość, pod Warszawą). A moje uczucia nosorożcowe były jakieś takie głębsze, tak mnie ogarnęły. Myślałem o pacjentach, o życiu, o różnych ludzkich losach. Tak, że to nie była zwykła radość. Uszczęśliwienie wydało mi się odpowiednim określeniem. No i ja raczej do takich uszczęśliwiań mam skłonność, a nie bardzo do radości.
Ale w zasadzie czemu ja się tak często uszczęśliwiam? To jest chyba istotne pytanie. Nie znam odpowiedzi, ale przychodzi mi do głowy kilka możliwości:
Po pierwsze: bardzo możliwe, że to dlatego, że jestem pesymistą. Może to się wydawać dziwne, bo pesymiści nie kojarzą się z uszczęśliwianiem. A niesłusznie!! Należy zwrócić uwagę, że podziała na pesymistów i optymistów jest niepełny. Tak naprawdę są cztery typy, a nie dwa. Istnieją więc:
- pesymiści pesymistyczni – oczekują wszystkiego złego, a kiedy czegoś doznają oceniają to źle, niezależnie od tego jakie to coś jest. Spodziewają się, że nie dostaną obiadu, a kiedy go dostaną są załamani, bo jest niesmaczny. Lub są załamani, bo jest smaczny, a to jest niezgodne z ich przewidywaniem. O nich nie warto mówić. Mają kiepsko. Są w depresji.
- pesymiści optymistyczni – oczekują wszystkiego złego, ale kiedy doznają dobrego cieszą się szalenie. Spodziewają się, że nie dostaną obiadu, ale kiedy dostaną cieszą się niezmiernie w ogóle nie zwracając uwagi na smak. Bardzo dobra postawa. Liczy się to, co jest i tyle.
- optymiści pesymistyczni – oczekują wszystkiego dobrego, a kiedy to dostają widzą, że było złe. Spodziewają się, że dostaną obiad. Dostają go i widzą, że jest do niczego. Są więc rozczarowani bardziej od wszelkich pesymistów. Zupełnie niedobrze. Uważam, że większość ludzi ma właśnie tak.
- optymiści optymistyczni – oczekują wszystkiego dobrego, a kiedy tego nie dostają, to nie zauważają. Oczekują, że dostaną pyszny obiad, nie dostają nic, cieszą się niezmiernie z okazji do schudnięcia. Po kilkunastu dniach zaczynają przymierać głodem. Są szczęśliwi, ale mają minimalny kontakt z rzeczywistością. Niezłe, tylko niebezpieczne. To jest bardzo niewielka grupa. Większość wymarła.
Ja jestem konsekwentnym pesymistą optymistycznym. Jest to najlepsze możliwe stanowisko.
Po drugie – jestem sensualistą. Doznania zmysłowe mają dla mnie wielkie znaczenie. Lubię dotykać – nawet jak kłuje, wąchać – nawet jak śmierdzi, smakować – nawet jak gorące. Nie dmucham na zimne. Nie podgrzewam gorącego. Po prostu ich próbuję. Sprawdzam jak będzie. W efekcie złamałem sobie już prawie wszystko, miałem dwa krwiaki mózgu i jedną odmę mózgu i oka, dwa razy leżałem na oddziale neurochirurgicznym i nikt nie chce mnie już ubezpieczyć od następstw nieszczęśliwych wypadków. Ale raczej nie przeoczę czegoś dobrego. Nie minie mnie szczęśliwa chwila. Nawet jeśli nastąpi chwilę potem, kiedy stracę przytomność po raz kolejny.
Po trzecie jestem impulsywnym cholerykiem. Działam o wiele szybciej niż myślę. Szlag mnie trafia. Ale zapominam o złych rzeczach tak szybko, że one się nawet skończyć nie zdążą, a dla mnie już ich nie ma. Żyję całkowicie w teraźniejszości. Nie pamiętam tego, co było i nie zdążam się nastawić na to, co być może będzie.
Gdybym miał zgadywać, to
właśnie któraś z tych trzech cech sprawia, że uszczęśliwiony jestem nadzwyczaj często.
Ale bardzo możliwe, że to w ogóle nieprawda.
Przytoczę jedno z moich ulubionych opowiadań Karela Capka. Młody inspektor praskiej policji, dr Mejzlik, przychodzi do swojego starszego kolegi (nie pamiętam – Soukupa? Czy jakoś?) i pyta go: Jak pan myśli kolego, czemu mi się tak dobrze udaje z tym łapaniem przestępców?
A kolega udziela mu takiej wariantowej odpowiedzi. Że może to wiedza, a może intuicja, a może pracowitość, a może solidna policyjna robota. Są na to różne argumenty.
- No dobrze – mówi w końcu Mejzlik – ale może to po prostu czysty przypadek?
- Tak, to bardzo możliwe – odpowiada inspektor Soukoup.
U mnie też możliwe. No chyba, że wola Boska. Tego nie można wykluczyć.
Ale może też przypadek.
Albo wola Boska…
tagi: uszczęśliwianie
![]() |
lukasz-swiecicki |
28 czerwca 2025 21:44 |
Komentarze:
![]() |
atelin @lukasz-swiecicki |
28 czerwca 2025 23:18 |
Też mi się nie chce ostatnio żyć.
![]() |
MarekBielany @lukasz-swiecicki |
29 czerwca 2025 00:42 |
encyklopedia ?
- -
![]() |
cbrengland @lukasz-swiecicki |
29 czerwca 2025 04:34 |
A dalczego nie? Właśnie ostatnio napisałem u siebie, że patrzę na życie przez różowe okulary, gdyż tak właśnie jest - a moja naiwność i ufność w ludzi nie zmieniła się, poza tym, że już wiem, że to nie tak i nie można w ten sposób ale co z tego - i ku memu zaskoczeniu spotkałem się z niezrozumieniem jakimś.
Jak bardzo przestaliśmy dostrzegać te małe radości wokół siebie. Na przykład ja zmieniam samochód po kilku latach. I jakże wielka radość we mnie, że on ze mną będzie, tu w tych górach, a i na wybrzeżu Atlantyku, obok mnie, za rogiem. Nie jest to jeszcze ten “koń” właściwy na te “okoliczności przyrody” (copyright: Pink Panther) jakie mam wokół siebie ale już bliżej. Więcej miejsca i nawet będzie można się w nim przespać, gdy znajdę się na tych pustkowiach w Szkockim Highland, na przykład. A mam tam praktycznie “rzut kamieniem”. I to jest to.
________