-

lukasz-swiecicki

Zostałem inwestorem

Zostałem inwestorem

Część pierwsza czyli kłopoty Pana Złomiarza..

 

Wiem, że tradycja sięgająca z pewnością czasów Marka Twaina, ale może i wcześniejsza znacznie (mam jakieś średniowieczne skojarzenia, ale nie mam czasu teraz szukać tego tropu), nakazywałaby nazwanie tego felietonu „JAK zostałem inwestorem?”.

Byłby to tytuł bardzo tradycyjny, ale od razu bym wiedział, że nakłamię, ponieważ nie wiem JAK nim zostałem.

To znaczy wiem w pewnym sensie - zapłaciłem pieniądze. To wiem, ale dlaczego?

To już nie jest takie proste i dlatego tytuł jest, taki jaki jest. Przemyślałem go. W przeciwieństwie do wielu innych rzeczy… Czyli w zasadzie tak jak to u mnie bywa..

Zacznijmy od początku. Jak wiadomo, jeśli ktoś czyta uważnie moje felietony, NIE jestem właścicielem działki nad Zalewem Zegrzyńskim. Z czego także wynika, że NIE jestem właścicielem domku, który się tam znajduje, a nawet „budy”, która jeszcze wczoraj stała za domkiem.

Nic mnie z tymi miejscami nie wiąże, prócz przysięgi małżeńskiej. Co oznacza, tak mi się przynajmniej wydawało, że jestem z tą budą i domkiem, który być może należałoby nazwać „budką”, związany aż do śmierci, ale na szczęście dłużej już nie, bo tylko „dopóki śmierć nas nie rozdzieli”.

Co i tak dobrze, bo z ta budą w niebie (to takie założenie tylko, że właśnie tam będę!) wyglądalibyśmy nieco groteskowo (?) - nie wiem czy to dobre słowo, ale domyślacie się na pewno o co mi chodzi.

Anita (moja Żona) i ja jesteśmy małżeństwem typu „same przeciwieństwa”.

Zasadniczo tak małżeństwa mają - albo same podobieństwa (zagłaskują się na śmierć), albo same przeciwieństwa kłócą się o wszystko). Typ pośredni, według moich obserwacji, z jakiegoś powodu nie istnieje, lub prawie nie istnieje. Tak sądzę jako prastary psychiatra, który całe życie stykał się z tym problemem. Jeśli to w ogóle jest dla kogoś problem…

My jesteśmy małżeństwem z grupy przeciwieństwa. Jesteśmy jednak ze sobą dopiero 47 lat, w zasadzie nierozłącznie, pewnie zebrałoby się kilkanaście dni w tym okresie kiedy się nie widzieliśmy i nie mieliśmy różnicy zdań. Choć to bez sensu napisałem, bo nawet kiedy się nie widzieliśmy to i tak różnice były!

Jedno nas łączy (może jest jeszcze kilka rzeczy, ale ta wydaje się ważna) - jesteśmy oboje bardzo opiekuńczy. Nie łamiemy trzciny nadłamanej i w żadnym wypadku nie dusimy knotka o niepewnym płomyku, by się tak wyrazić prorokiem (z pamięci więc mogłem coś leciutko pokręcić). Moim zdaniem mamy w tym zakresie różne zupełnie motywacje.

Ja jestem opiekuńczy ponieważ nie cierpię zmian. Chcę żeby na wieki było tak samo. Zły czy dobry ale to mój kraj. Taki klimat.

Moja Żona wręcz przeciwnie - jest opiekuńcza, bo wszystko chce zmienić na lepsze. Ale w tym celu musi się zaopiekować gorszym, bo nie jest rewolucjonistką tylko ewolucjonistką. I będzie naciskać, żeby złe zmieniło się w wystarczająco dobre, wystarczająco dobre w świetne, świetne w cudowne i tak aż do obłędu. Ale zły czy dobry to Jej kraj - taki klimat.

 

Kiedy więc spotkaliśmy się na działce (bo to jest tekst o działce i domku!!! Pewnie się już pogubiliście?), w sensie oczywiście metaforycznym „spotkaliśmy”, bo w ogóle się nie rozstawaliśmy, to ja od początku zaakceptowałem domek i budę. I zacząłem się nimi opiekować, żeby już takie pozostały na wieki wieków amen.

Natomiast moja Żona, niezauważalnie dla mnie, zaczęła się budą opiekować, aby zmusić ową budę, żeby budą być przestała.

No i stało się tak, jak stać się musiało - pewnego dnia (zresztą był to dzień piękny i letni, choć gorący) Żona przebudziła się i rzekła (tak! Tak właśnie zrobiła!).

  • Musisz dziś zadzwonić do pana Zbyszka.
  • Ale kto to jest pan Zbyszek??
  • To jest złomiarz.
  • Po co mi złomiarz?
  • On zabierze naszą budę.
  • Zaraz, zaraz - czekaj. Jak to zabierze budę? A co nam da w zamian? Przecież nasza buda jest nasza! I dlaczego niby ja mam do niego dzwonić, skoro to ty chcesz budę zniknąć???
  • Nie da nam nic. Cieszymy się, że bierze. A dzwonić musisz ty, bo pan Zbyszek kobiet nie uważa. Tak więc wszystko stało się jasne. No może nie od razu. I może to nie był proces zupełnie spokojny, ale o to mniejsza. Zadzwoniłem do pana Zbyszka. Złomiarza.
  • No? - powiedział zachęcająco pan Zbyszek. Czyli Żona miała rację, kobiet on nie uważa raczej.
  • Chodzi o budę w Izbicy.
  • No??? - pan Zbyszek był zachęcający…
  • Żeby zabrać ją.
  • Suchej pan. Tera ja nie moge. Amor sie mi zepsuł.
  • Co się panu popsuło??
  • Amor w wozie. Mówie przecież!! Naprawio mi i przyjede, zabiere. W piątek bede. Zabiere. Dzwonię w czwartek, żeby się upewnić.
  • No?
  • W sprawie budy w Izbicy. Jutro pan będzie?
  • No. Znaczy nie. Jutro to nie bede. Bo sprawy mam. W sobote bede. Na siódmą rano. Abo i wcześniej.

Kurczę. W sobotę to nie planowałem. Na szczęście pan Zbyszek sam zadzwonił.

  • Suchej pan - w sobotę to przecież skupy złomu zamknięte!!! No od 13 zamknięte. To co ja zrobię z to pana budom w sobotę. No co? Powiedz mi pan?
  • Nie wiem. Może w piątek jakby pan przyjechał?? - ale to tak nieśmiało mówię.
  • Nie przerywaj pan. W piątek myśle przyjadę, jak amor mi naprawio, i wtenczas budę zabiere!! Tak se widzisz pan wymyśliłem!
  • Tak , też myślę, że dobrze pan to wymyślił panie Zbyszku!
  • No!!! A co?!

W piątek czekam na pana Zbyszka od rana. Póki co zacząłem wozić szafki do pana Olka. Ale o tym to będzie w innym odcinku. O 14 nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Zbyszka.

  • Gdzie pan jest?
  • A gdzie mam być?
  • No według mnie to w Izbicy…
  • A nie, czekaj pan. Bo ja właśnie wróciłem. Czyli za jakieś godzinkie bym był…

Zgodnie, zasadniczo, z moim oczekiwaniem już za trzy godziny pan Zbyszek był, nawet z kolegą. Najpierw rozejrzał się uważnie po placu boju. Raz, drugi.

  • Widze, że cóś pan tam masz? O tam, tam. Wineczko jakieś czy cóś?
  • Nie, to jakieś węgierskie brandy. Raczej nie radzę..
  • Radzę nie radzę, a dałbyś pan trochę i bedziem sie brali..

Wreszcie się zabrali, ale ja już musiałem jechać. Poprosiłem o opiekę niezawodnego sąsiada, pana Marka. Tak, żeby za bardzo nie narozrabiali, i żeby potem domek zamknąć.

Pan Marek zadzwonił po 20.

  • No nie wiem za bardzo co robić, bo ten cały Zbyszek zjadł panu serek…
  • Jaki serek?
  • A tego to nie wiem, bo już zjadł. Z lodówki wyjął. To jak? Puszczać go? Czy względem tego serka będzie odkupywał?
  • Daj mu pan już spokój. Niech mu na zdrowie będzie.
  • Ale drzwi to na wszelki wypadek panu zamknę..

I tak właśnie zostałem inwestorem i panem na włościach. Nie miałem już budy, którą mógłbym się opiekować, ani serka, który mógłbym zjeść.

Ba!, nie miałem już nawet węgierskiej brandy, którą mógłbym nadal gardzić.

Zaczynałem więc od początku! Okazuje się, że nawet w wieku 63 lat można stać się z chłopca mężczyzną.

  • Byłeś dziś bardzo dzielny - powiedziała Żona, kiedy jechaliśmy do Warszawy.

Te słowa wynagrodziły mi absolutnie wszystko i to z nawiązką. Wiedziałem przecież, że nastąpi nieuchronnie ciąg dalszy…



tagi: złomiarz 

lukasz-swiecicki
10 czerwca 2025 22:28
1     287    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Marcin-Maciej @lukasz-swiecicki
11 czerwca 2025 08:08

Dzień dobry.

Bardzo fajna opowieść.

Zbyszki Złomiarze są niezawodne. 

Pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować