-

lukasz-swiecicki

Zostałem krową! Na szczęście świętą...

Zostałem krową. Na szczęście świętą.

 

Osobom młodszego pokolenia bardzo trudno w to uwierzyć, może nawet w ogóle nie mogą tego zrozumieć, ale 60 czy 50 lat temu rower był po prostu środkiem komunikacji, a ludzie jeżdżący rowerami byli tylko jednostkami przemieszczającymi się w czasoprzestrzeni przy pomocy jednośladowego środka komunikacji, a nie nośnikami jedynie słusznej ideologii.

Moim pierwszym jednośladem poruszanym siłą ludzkich mięśni był rowerek Bobas (chyba nie mylę nazwy). Całkiem dobra konstrukcja z dokręcanymi kółkami bocznymi i opcjonalnym kijem z lasu wetkniętym za siodełko.

Kijek z lasu był nota bene całkowicie bio! Naprawdę pochodził z lasu i nie był wyprodukowany przez człowieka. Leżał w lesie i można go było podnieść. Nie było to w ogóle eleganckie, a nawet było trochę chamskawe. Ale tak wtedy żyliśmy „w tym kraju” zacofanym, zabobonnym, a nierzadko nawet katolickim, co zresztą nie ma nic wspólnego z kwestią rowerków dziecięcych, ale tak mi się skojarzyło, jak to się ogłupiałem starcowi nieraz skojarzy..

Przyznać trzeba zresztą, że mistrzem dwóch kółek nie byłem i nauka jazdy na rowerze sporo mnie kosztowała. Ale nie to jest ciekawe, bo ostatecznie ludzie mają różny stopień poczucia równowagi. Ciekawe jest raczej to gdzie ja się uczyłem jeździć?

Główną częścią nauki jazdy było jeżdżenie po szosie z Lasek do Izabelina. Ale nie po jakiejś tam rowerowej ścieżce.

Nie było żadnych ścieżek! Co tam ścieżek, nie było nawet takiego pojęcia!! Nikt by nie zrozumiał o co tu może chodzić. No przecież jest szosa, nawet kawałkami asfaltowa. To czego jeszcze? Spotkanie na tej drodze samochodu było znacznie mniej prawdopodobne niż furmanki.

Może warto w tym miejscu wyjaśnić, że furmanka to wóz drewniany zaprzężony w konia lub konie. Ale bez przesady – wóz na ogół na kołach gumowych (a nie na drewnianych, okutych obręczach) i nie drabiniasty. Nawet z ławeczkami. I był zaprzęgnięty w konie, a nie w woły. Więc jakaś kultura była, choć wokół panowała ciemnota, zabobon, a gdzieniegdzie tlił się katolicyzm. Choć oczywiście religią urzędową był komunizm, nie był jednak zbyt gorliwie wyznawany, a wszyscy jego wierni i tak chodzili do kościoła katolickiego. Tak było.

Przepraszam za zbyt długie dygresje, ale staram się wprowadzić odpowiedni klimat.

Po rowerze Bobas miałem jeszcze kilka, dość topornych, maszyn, między innymi (nomen omen) świetny rower Ukraina, który co prawda nie miał przerzutek (bo w ogóle wtedy normalne rowery żadnych przerzutek nie miały), ani amortyzatorów (no, o tym to nawet nikt nie słyszał), ale za to miał piękne skórzane siodełko i kosztował 100 zł (to było chyba mniej więcej jak teraz na nasze), a można go było kupić w wiejskim sklepie GS, czasem nawet od ręki.

Był to klasyczny rower do zaganiania krów na pastwisku. Ja byłem na nim na obozie rowerowym z Warszawy na Mazury i z powrotem. Po szosach i nie po szosach. Nocowaliśmy w stodołach. Nikt nie chciał od nas za to żadnych pieniędzy. Lud nadal był ciemny i zabobonny. Był rok 1978.

Wszystkie moje następne rowery miały już przerzutki. Były to bardzo piękne rowery. Pierwsza „kolarka” (Sprint??) miała podobno nawet swym błękitem przyćmić (w moim umyśle..) błękitne oczy mojej ówczesnej Narzeczonej, a obecnie Żony. Ale to tylko tak złośliwi mówili, bo tak naprawdę wcale nie było!

W 2015 dostałem, od Żony, a jakże, mój najpiękniejszy rower firmy Raleigh. Kilka miesięcy później zostałem na ścieżce rowerowej bardzo ciężko potrącony przez samochód i cudem uszedłem z życiem. Odszkodowania nie dostałem do dziś, bo być może cuda nie zawsze chodzą parami… Ale to jest zupełnie inna historia.

Z tego Raleigha został zakrwawiony gruz – z jakiegoś powodu policja przywiozła go Żonie, w czasie gdy ja leżałem na neurochirurgii. Rower stał w piwnicy przez cztery lata. Nie mogłem nawet patrzeć w jego kierunku. Po czterech latach zaprowadziłem go do serwisu, zapłaciłem jak za nowy i rower został doprowadzony do pełnej świetności. Tej samej nocy został ukradziony. Odetchnąłem z ulgą.

Mam nadzieję, że złodziej nie zrobił sobie krzywdy. Ale niezbyt wielką mam tę nadzieję, bo coś było nie tak z tym rowerem.

Tyle tylko, że ten felieton w ogóle nie jest o tym.

Przez wiele lat byłem „uczestnikiem ruchu drogowego na pojeździe jednośladowym”. Potem byłem ofiarą incydentu drogowego z udziałem pojazdu jednośladowego. To jest podobna płaszczyzna. Ale dopiero całkiem ostatnio zostałem krową. Na szczęście od razu świętą.

A było tak: Nieoczekiwanie dla mnie (bardzo), ale i chyba dla siebie, Żona znowu kupiła rower, a nawet dwa – dla siebie i dla mnie. I to nie zwykły lecz za to niezwykły. Kupiła dwa, bardzo brzydkie, rowery elektryczne z demobilu duńskiego. Jak to dla staruszków, w tym jednego inwalidy…

Nie byłem na rowerze od lat. Ale elektryczny jeździ sam (nie jest to wcale prawdą, ale tak ludzie myślą…), więc wybraliśmy się na długą podróż „ścieżkami rowerowymi m.st. Warszawy”. No i rzeczywiście. Wszystko wokoło jest inaczej.

Miejsce zabobonnej ludności poruszającej się po szlakach komunikacyjnych, zajęli żarliwi wyznawcy ekologizmu pokryci barwnym europejskim tatuażem. Okazuje się, że „wyznawców”, którzy zapewne nie nazywają siebie rowerzystami, nie obowiązują żadne przepisy!

Mogą oni, a nawet powinni, wjeżdżać w pieszych, wymuszać pierwszeństwo na samochodach, pokazywać wszystkim „fucki”, rozpędzać się i wjeżdżać w grupy dzieci.

Nie muszą nawet zwracać uwagi na inne rowery, mogą wyprzedzać na trzeciego, ale i na piątego, na wąskich dróżkach, mogą wpadać na skrzyżowania rowerowe nie spoglądając w prawo, ani tym bardziej w lewo. Dotyczy to zwłaszcza wielkich chłopów z tatuażami na łydach, którzy mają na sobie fiszbinowe (chyba?) gacie o cenie przeciętnego Seicento… Ci to już w ogóle nic nie muszą.

Prysł zabobon, znikła ciemnota. Rowery służą celom nowej religii. Mam wrażenie, że zachowanie ekologicznych rowerzystów wcale nie wynika z nieznajomości ruchu drogowego, ani z wrodzonego chamstwa (bo ja nie wierzę we wrodzone chamstwo!!), ale właśnie z wielkościowego przekonania, że oni tu maja taką misję. Wszystko robią dobrze.

A skoro wszystko robisz dobrze to jaki z tego wniosek? Ano taki, że niczego nie robisz źle. A jeśli przez to wchodzisz w kolizję z innymi – no to ci inni powinni się poprawić. Takie są następstwa fanatyzmu.

Tak to wygląda AD 2022 w Warszawie. Jeśli nawet zrobiło mi się przykro z tego powodu, że i ja chcąc nie chcąc zostałem krową, to jednak bardzo mnie pocieszyło, że przynajmniej od razu świętą…

Ten felieton powstał z inspiracji i wręcz na zamówienie Anity, mojej Żony. Nie wiem czy właśnie o taki jej chodziło, ale prosiła mnie, żebym potępił. No to potępiam.

 



tagi: rowery  ekolodzy  święte krowy 

lukasz-swiecicki
4 września 2022 13:12
3     808    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

KOSSOBOR @lukasz-swiecicki
4 września 2022 23:52

My tu mamy doświadczenia z dużymi samcami, pędzącymi na swoich jednośladach po ścieżkach spacerowych w naszym parku. Doświadczenia marne... Ongi cztery starsze panie zostały wyzwane przez dużego samca na jednośladzie od krów, ale za to starych. Niestety, nie od świętych :(

Kilka lat temu kupowałam rower. Pan sprzedawca polecał mi różowe /!!!/, albo biało - rózowe /!!!/, z wieloma przerzutkami i koniecznie żeby rower był górski. Gdy sprecyzowałam, że ma być czarny /wiadomo, taki ford :)/, bez żadnych cholernych przerzutek /a każda przerzutka czyni cenę/ i wyłącznie po płaskim /miałam już swoje lata/ był bardzo rozczarowany :) Moja borzojka od razu ogarnęła temat spokojnego kłusa na smyczy przy rowerze i nie udawania się gwałtownie na boki w celach fizjologicznych. Jedynie czego sie obawiałam, to dużych samców, nadjeżdżających z tyłu. Przy dwu borzojkach jednak nie ryzykuję i nad morze jedziemy autem. Strefa zgniotu jest większa... 

 

 

zaloguj się by móc komentować

Michal-z-Goleniowa @lukasz-swiecicki
5 września 2022 10:40

Parę lat temu przesiadłem się na rower górski, z szerokimi oponami i dużymi kołami 29". Myślałem, że na asfalcie będzie słabo, ale okazało się, że jedzie całkiem, całkiem i dziurawe asfalty nie są już takim wyzwaniem. Żona też się do tego przekonała. Jej rower turystyczno-miejski jest super, ale tylko na asfalty i szutry. Leśnie ściezki jakie mam w okolicy, często sa piaszczyste i to był problem. Elektyka raz dosiadłem. Śmiga się nim leciutko, ale jednak zostaję przy klasycznym.
 
@KOSSOBOR: Przerzutek nie ma się co bać. Teściowej, która ma problemy z chodzeniem i woli rower, kupiłem rower z przerzutkami w piaście. Ma tylko 3 przełożenia, a wygoda duża i teściowa chętnie z tego korzysta. Popularne są też wersje z 7 biegami. Jak widzę, to zarówno strasze panie, jak i dziewczyny w wieku gimnazjalno-licealnym, bardzo chętnie wybierają damskie, ładne rowery w pastelowych kolorach, z koszyczkiem wiklinowym. Jak ma się odpowiednio obniżone "rury", to można nawet w sukience jeździć, co wygląda "zjawiskowo". Akurat na wyjazd do sklepu, spacer do parku, na działkę. Podstawa wyboru roweru to dobry sklep z zaufanym mechanikiem. Akurat taki mam, gdzie obkupiła sie rodzina i znajomi. Koleżanka z pracy chyba z 2 godziny testowała różne modele, a sprzedawca cierpliwie doradzał: tu obniżymy lekko kierownicę, a teraz przesuniemy nieco siodełko do przodu. Była tak zadowolona, że kolejne 2 osoby namówiła, by nie kupowały w Szczecinie, tylko w Goleniowie :-)
 
Wracjąc do felietonu:
 
Trochę jest tak, że jako piesi narzekamy:
-na kierowców: nie uważają na przejściach i nie przepuszczają
-na rowerzystów: rowerzyści na łączonych ścieżkach pieszo-rowerowych, a takich mam najwięcej w okolicy, za szybko jeżdżą, straszą pieszych.
 
Jako rowerzyści narzekamy:
-na kierowców: zbyt blisko wyprzedzają, czasem trąbią. Kiedyś pani natrąbiła na mnie i moją 10 letnią córkę jak powolutku wjeżdżaliśmy na dość wysoki wiadukt. Pani nie mogła nas wyprzedzić, ale córka od tego trąbienia wcale nie przyspieszyła, tylko zsiadła z roweru i było w sumie znacznie wolniej.
-na pieszych: że na ciągach pieszo-rowerowych idą całą szerokością i do tego idą ze słuchawkami i ciężko ich ominąć
 
Jako kierowcy narzekamy:
-na pieszych: że chodzą wpatrzeni w telefony, że nie sygnalizują chęci wejścia na pasy
-na rowerzystów: że jadą za wolno i nie ma ich jak wyprzedzić, kolarze często jadą drogą "olewając" osobny ciąg rowerowo-pieszy (sporo pieszych, a dodatkowo obniżone wjazdy na posesje i krawężniki niszczące delikatne koła)
 
Do tego dochodzą hulajnogi... No łatwo nie jest.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @Michal-z-Goleniowa 5 września 2022 10:40
5 września 2022 12:54

Jak byłem dzieckiem to uczono mnie jednej fundamentalnej zasady drogowej: "zasada ograniczonego zaufania", mówiąc po ludzku - "kierowca samochodu zawsze ma rację, a ciężarówki absolutną rację". Chodzi o szacunek do własnego i cudzego życia, może być tysiąc przepisów które "dają prawo" do różnych zachowań, ale kilka ton stali nie pyta się o przepisy kiedy robi z ciebie mielonkę.
Kierowca jest zamknięty w skrzynce gdzie ma ograniczoną widoczność, nie słyszy wszystkiego, ma małe pole do szybkich manewrów i nie zawsze jest tak, że nie przepuścił kogoś na pasach bo jest złośliwy, tylko może akurat nie zauważył że ktoś podszedł do pasów, tym bardziej że rozwiązania infrastrukturalne(szczególnie w miastach) są czasami tak robione że jeszcze bardziej utrudniają życie kierowcą(zwężanie dróg, "kolizyjne" z pasami dla rowerów skrzyżowania itp.).
Dlatego nigdy nie narzekałem na kierowców jako rowerzysta i pieszy, bo uważałem, że korona mi z głowy nie spadnie jak poczekam na pasach albo zjadę gdzieś na bok z pobocza rowerem żeby przepuścić samochody na wąskiej drodze, za to nadal żyje i nikt mnie nie rozjechał i to jest najważniejsze. Kiedy zrobiłem prawo jazdy to zrozumiałem, dlaczego piesi i rowerzyści powinni zawsze uważać na samochody, nawet jak prawo drogowe "im na coś pozwala".

Co do reszty to pełna zgoda, bo w każdej grupie niestety zdarzają się chamy, ewentualnie fanatycy.
 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować