-

lukasz-swiecicki

Znowu w Bieszczadach czyli jajko na każdy dzień

Znowu w Bieszczadach czyli jajko na każdy dzień

 

I po prostu wyjedź w Bieszczady,

Tak jak rano jedzie się do biura”

Wojciech Młynarski

 

Tym razem zaczęło się od tego, że Żona miała pomysł.

Właściwie zastanawiam się czy jest jakikolwiek sens pisać akurat o tym aspekcie zagadnienia, ponieważ – to się zwykle tak zaczyna… A to już jest inna piosenka.

W każdym razie to jest prawidłowość, która nie dotyczy tylko mnie. Wielu mężczyzn miewa tak, że bez trudu podejmują decyzję o tym czy skręcić w prawo czy w lewo. Niektórzy są nawet w stanie zdecydować o tym, żeby się zatrzymać. Ale żeby przestawić solniczkę na sąsiedni stół? To już raczej trzeba kobiecej ręki.

W moim przypadku na pewno tak jest. Jak idę to idę, jak stanę to stoję. I wtedy nagle wpada Żona i mówi – A może byśmy tak w Bieszczady pojechali??

Właściwie czemu? Czemu w ogóle mamy gdzieś jechać? Czemu to mają być Bieszczady??? A tak w ogóle to ja mam pacjentów (jakbym kiedyś nie miał…), mam robotę (jakby jej kiedyś brakowało..).. Więc ja stanowczo odmawiam i ciągnę dalej swoje sprawy.

W związku z tym wieczorem słyszę pytanie – A jakie byś miejsce wolał w tym Bieszczadach? Bliżej Cisnej czy raczej Ustrzyk?

Czy ja coś mówiłem o Bieszczadach?? – Żadne – staram się nie burczeć – ja się nigdzie nie wybieram…

W sumie jestem dumny z tej asertywności swojej. Żona nic nie mówi, no może coś tam mruczy pod nosem, ale ja nie słyszę, bo zarobiony jestem.

W związku z tym następnego dnia pojawia się już całkiem konkretna propozycja.

- Wiesz, jest tam taki Dom Malowany, koło Cisnej, i oni tam mają fantastyczne śniadania…

W tym to już niby jest jakiś sens. W domu na śniadanie jemy owsiankę. Ja osobiście jej nie lubię..

- Śniadania… Czyli co mają?

- A, na przykład każdego dnia inną jajecznicę czy tam jakąś szakszukę….

- No nie, ale co mnie to właściwie obchodzi? Przecież ja się nie wybieram. W sumie to bym pojechał, ale przecież wiesz, że mam cały czas pacjentów…

- Oczywiście, że masz, ale jakbyś wziął urlop od wtorku i od wtorku od samego rana przyjmował tych pacjentów ze środy, a po południu byś przyjął tych z wtorku i potem we środę rano tych z czwartku, to byśmy mogli we środę….

W tej sytuacji jedziemy. No bo to jest w sumie proste. W poniedziałek z wtorku, we wtorek ze środy, we środę z poniedziałku…. Coś chyba pomyliłem, ale w notesie będę miał przecież napisane.

Przy okazji wydało się, że ostatni raz to my byliśmy w Bieszczadach jak jeszcze Wojciech Młynarski był całkiem młodym gościem, czyli równo 40 lat temu w podróży poślubnej…

I było pięknie, choć nikt nam nie robił jajecznicy, mieszkaliśmy w bazie studenckiej w Łopience w dużym wojskowym namiocie, no i troszkę było zimno…

A tym razem pogoda murowana.

Tyle tylko, że pierwszego dnia pobytu nieoczekiwanie trochę pada. No, ale szakszuka była cudowna…

No może trochę bardziej niż trochę. Bardzo dobre było to jajeczko z rana.

W zasadzie to jesteśmy całkowicie mokrzy i nic nie widać. Dobrze, że było to śniadanie… Bo teraz to już się nawet jeść nie da.

Uciekamy z Połoniny Wetlińskiej (a może to z Caryńskiej żeśmy uciekali??). Wszystko mamy mokre. Niektóre rzeczy już nie wyschną do końca pobytu..

Dobrze, że reszta pobytu z ładną pogodą.

To znaczy z ładną, bo nie z brzydką...

W zasadzie mgła taka, że nic zupełnie nie widać i silny zimny wiatr nie są takie złe, bo nie pada. W każdym razie nie bez przerwy. Na pewno dużo słabiej niż pierwszego dnia.

Ostatecznie idziemy przez Połoninę Caryńską, a ja sobie wspominam te zapiekane z dżemem kawałki ciasta drożdżowego, które były dziś na śniadanie. To się nawet jakoś tak ładnie nazywa.

Mówiła mi Anita, ale z zimna trochę mi się w głowie plącze. Zdaje się, że z rozpędu nie zabrałem bluzy polarowej. W Warszawie było przecież gorąco…

O! to podobno były bostoki!! Pisze się „bostock” – te zapiekane kawałki ciasta drożdżowego. Pyszne to jest, niezależnie od tego, że jakoś się głupio pisze…

A na horyzoncie pojawia się już trzeci dzień i tym razem jest jajko po turecku. Tak powiedział pan Laurenty w każdym razie. Jajko po turecku to jakoś tak nie za bardzo – połączenie jogurtu z jajkiem sadzonym uważam za przesadzone…

Ale, bardzo, bardzo możliwe, że oczywiście w związku z tym, pogoda jest jak drut. Nie wiem czy tak się mówi. Ale w każdym razie nie ma deszczu, nie ma mgły, jest słońce, wszystko widać. Okazuje się, że jesteśmy w Bieszczadach!!

Więc jeszcze raz galopem na Połoninę Caryńska, czy też może na Wetlińska, no w każdym razie tam gdzie byliśmy pierwszego dnia, bo drugiego to była taka mgła, że sami nie wiemy gdzie my właściwie byliśmy.

Jest pięknie. Widać wokół wszystko. Słowację, Ukrainę, Polskę, no po prostu wszystko. Jak to się stało, że 40 lat nas tu nie było?? Sam nie wiem. Bo przecież -

„Tam są męskie sprawy, męskie bazy

Z nadbudową kłopotów najmniejszych”

No i jajka na śniadanie i pogoda. Murowana.

Miejscami w każdym razie.

Ale w tym Domu Malowanym to robią te śniadania, nie da się ukryć. Po śniadaniu trzeba gdzieś wyjść, ale póki trwa – jest pięknie. Niezależnie od pogody.



tagi: bieszczady  jajecznica  pogoda 

lukasz-swiecicki
22 września 2023 14:47
3     602    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

zenekkw @lukasz-swiecicki
23 września 2023 15:38

Oj, chyba muszę tych jajeczek spróbować ...

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @zenekkw 23 września 2023 15:38
23 września 2023 17:25

To był w zasadzie najbardziej o tym właśnie felieton!! Ja polecam z całego serca! Choć nie mam w tym żadnego interesu. Po prostu - dobre były.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lukasz-swiecicki
24 września 2023 13:40

Fajna zajawka, albo felieton, o umiejętności godzenia się różnych charakterów w związku /małżeństwie/, które dażą się uczuciem i chęcią wspólnego spędzania czasu. Jajka jak jajka, ważne że jaj nie było. Pozdrawiam

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować