-

lukasz-swiecicki

Z rodziną na zdjęciu. Jaki sens ma rodzina?

Z rodziną na zdjęciu

 

W naszych dekadenckich czasach co poniektórzy mędrcy zaczęli na serio atakować rodzinę. Podważyli jej sens, moim zdaniem błędnie; zaś obrońcy bronili jej, i też bronili błędnie. Pospolity argument na rzecz rodziny głosi, że pośród stresów i zmiennych kolei życia rodzina pozostaje miłą ostoją spokoju i zgodnego przymierza. Ale można też podnieść inny argument, dla mnie ewidentny, że główna zaleta rodziny polega na tym, że nie jest ani miła, ani spokojna, ani zgodna”.

C.K. Chesterton „Heretycy”

Cytat z Chestertona długi, ale wydaje mi się konieczny, bo i temat trudny. Zacznę od pieca, bo to zwykle daje dobre wyniki..

Nigdy nie byłem przekonany o słuszności powiedzeń ludowych. Chciałem nawet od razu napisać, że są głupie, ale po zastanowieniu uznałem, że tak nie można. Bo one wcale nie są głupie, tylko głupio stosowane (a to nie ich wina!). Dowolne, całkiem słuszne stwierdzenie, stosowane bez umiaru w niewłaściwych okolicznościach ma olbrzymia szansę na kompromitację.

Stąd też pewnie najbardziej lubię jedno z ukochanych powiedzeń mojej śp. Babci Hani „Na świętego Hieronima jest dyszcz albo go ni ma”.

Jest to powiedzenie dobre ponieważ niemal zawsze, a praktycznie zawsze, się sprawdza. Oczywiście mógłby być pewien problem ze śniegiem, ale św. Hieronima jest 30 września, więc wątpię. Tak, zgadzam się, gdzieś na Świecie może jednak padać śnieg 30 września (choć na półkuli południowej to już początek wiosny!), a mimo to jest to powiedzenie niezłe i godne popularyzacji.

Większość innych powiedzeń nie działa w ten sposób. Wśród nich jedno z bardziej szkodliwych brzmi, że „z rodziną wychodzi się dobrze tylko na fotografii”.

Powiedzenie to jest oczywiście niesympatyczne, złośliwe i niemiłe, ale problem zupełnie nie na tym polega! Jest to po prostu stwierdzenie pozbawione głębszego sensu. Równie dobrze można by powiedzieć „traktor jest bardzo niesmaczny, zwłaszcza w lizaniu”. Być może jest to prawda, ale traktor nie służy do lizania. A rodzina nie służy do „wychodzenia”.

Wydaje mi się, że znaczna większość problemów (o ile nie wszystkie w ogóle) związanych z rodziną polega na niewłaściwym rozumieniu jej roli.

Próbujemy zastosować rodzinę do czegoś, do czego ona nie służy. To nie wychodzi. Odsądzamy od czci rodzinę, zamiast szukać dla niej rozsądnego zastosowania.

Jak już wspomniałem rodzina nie służy do „wychodzenia”. Czyli nie ma prawdy w słowach piosenki Grzesiuka:

„Grunt to rodzinka, grunt to rodzinka

Bo kto rodzinkę fajną ma

Nie wie co bieda, gdy mu potrzeba

to mu rodzinka zawsze (nie) da”.

Może i da, a może i nie da, ale nie po to ona jest. Oczywiście jak da, to bardzo fajnie i bardzo dobrze. W mojej rodzinie się daje i to jest wspaniałe. Ale żeby sobie dawać różne rzeczy wcale nie trzeba być rodziną. Można wymyślić skuteczniejsze sposoby organizowania ludzi w celu „dawania sobie” typu spółdzielnie, kibuce czy komuny. Bo kołchozy to odradzam, serdecznie.

Nie jest też rodzina zorganizowaną grupą produkującą potomstwo, gdyż, jak wiadomo, można mieć mnóstwo potomstwa nie mając rodziny. Podobno pół Europy ma geny Dżyngis chana, który jednak nie uchodzi (na szczęście) za Ojca Europy…

Oczywiście wychowywanie dzieci w rodzinie jest bardzo dobrym i właściwym pomysłem. Jest z pewnością szansa, że wychowają się najlepiej. Jednak także ta szansa całkiem często pozostaje niewykorzystana. Dlaczego? Myślę, że odpowiedź jest bardzo trudna. Wychowanie nie jest prostą sumą nabywanych umiejętności.

Czytałem kiedyś książkę o zachowaniach zwierząt, w której opisano bardzo interesującą historie dotyczącą ptaków o nazwie ostrygojady. Jak wskazuje nazwa ptaki te żywią się ostrygami. Otwarcie ostrygi samym dziobem, bez użycia rąk, jest bardzo trudne. Ostrygojady maja dwie odmienne techniki, ale te sposoby nie są stosowane zamiennie. Niektóre ptaki robią to zawsze tak, a inne zawsze inaczej. Naukowcy zaobserwowali, że dla piskląt jest rzeczą kluczową, aby oboje rodzice robili to dokładnie tak samo! Jeśli młody ostrygojad nauczy się czego innego od ojca, a czego innego od matki, to jego technika będzie w każdym wypadku daleka od optymalnej i w rezultacie ptak umrze z głodu z powodu małej sprawności.

Jestem przekonany, że to nie jest żadna analogia do rodzin ludzkich. Sądzę nawet, że jest przeciwnie – dzieci nie mogą uczyć się od matki dokładnie tego samego, czego się uczą od ojca. A dlaczego? A dlatego, że życie w społeczeństwie jest mimo wszystko (i to z całym szacunkiem jaki mam dla ostrygojadów i wszystkich stworzeń!!) dużo trudniejsze niż otwieranie muszli…

Jednym słowem przekonanie o tym, że rodzice bezwzględnie muszą wprowadza dokładnie ten sam system wychowawczy jest, według mnie, mitem. To wcale nie musi dzieciom szkodzić, że mama ma, w wielu sprawach, priorytety inne niż tata. Ale czy we wszystkich? Z pewnością nie. A w jakich mają się zgadzać? Nie potrafię na to odpowiedzieć, to zbyt trudne pytanie…

O wiele łatwiej wymieniać kolejne zadania do których wykonywania rodzina może służyć, ale do których nie jest wcale stworzona, niż odpowiedzieć wreszcie na pytanie – do jakich celów w końcu ta rodzina ma służyć???

Jak to bardzo często (zawsze?) się zdarza z bardzo, bardzo trudnymi pytaniami – są one zazwyczaj źle postawione. Pytanie nie brzmi bowiem: „do czego może mi się przydać rodzina?” tylko „do czego ja się mogę przydać rodzinie?”.

Jeśli rozumiem rodzinę jako moje zadanie, moją misję i mój obowiązek, to z pewnością bardzo mi się ona przyda, bo dzięki niej wykształcę w sobie umiejętności wykonywania zadań, realizowania misji i bycia obowiązkowym. A jeśli jej tak nie rozumiem, to pewnie nie będę umiał w niej być i nie posłuży mi ona do tego. Tak to wygląda.

To w żadnym razie nie znaczy, że nie ma rodzin patologicznych, których członkowie krzywdzą się nawzajem, albo w których jeden członek krzywdzi innych itd. To co napisałem nie ma służyć usprawiedliwianiu jakiekolwiek patologii. Jeśli ktoś nie rozumie swojej roli w rodzinie, albo nie wypełnia jej, choć ja nawet i rozumie, to te rodzinę psuje. To jest jego wina, ale skrzywdzeni będą też inni (bo ta osoba także się w ten sposób krzywdzi!).

Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli ktoś mówi: „Rodzina jest bardzo potrzebna i jest podstawową komórką itd”. To powinien mieć świadomość, że mówi równocześnie :”chcę pracować dla tej rodziny, poświęcać się dla niej, oddać jej bardzo dużo, jeśli nawet nie wszystko”. I wtedy jego pierwsze zdanie ma sens. A jeśli zgadza się ktoś na część pierwszą, ale bez drugiej – to nie ma to sensu i nie będzie działać.

A jeśli ktoś mówi „Rodzina nie jest potrzebna i można ją zastąpić innym sposobem organizacji społecznej” to także mówi „nie chcę niczego robić dla rodziny, nie chcę się dla niej poświęcać, ewentualnie mogę coś dostać, ale jak nie to sobie wezmę gdzie indziej”. I wtedy jego zdanie ma również sens.
A przynajmniej jest logiczne. Bo oczywiście sens to nie jest tylko logika.



tagi: rodzina  sens  chesterton 

lukasz-swiecicki
8 sierpnia 2022 15:25
3     993    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

DrzewoPitagorasa @lukasz-swiecicki
9 sierpnia 2022 05:14

Pytanie nie brzmi bowiem: „do czego może mi się przydać rodzina?” tylko „do czego ja się mogę przydać rodzinie?”.

 

No właśnie. Bardzo prosto a zarazem wyczerpująco wytłumaczone. 

zaloguj się by móc komentować

RG @lukasz-swiecicki
9 sierpnia 2022 13:51

dobre nawiązanie do dobrego cytatu z Chestertona; powtórzę się, bo już pewnie o tym pisałem kiedyś - dobrze i ciekawie się czyta Pana wpisy

zaloguj się by móc komentować

klon @lukasz-swiecicki
9 sierpnia 2022 18:38

"Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli ktoś mówi: „Rodzina jest bardzo potrzebna i ...."

Czy w potrzebie posiadania rodziny nie szukamy sensu naszego "tu" bytowania?
Niby wszystko powiedziane ( nam ) zostało, ale usłyczeć nie zawsze jest tym samym co zrozumieć. Tym bardziej zaakceptować.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować