-

lukasz-swiecicki

Wyważanie otwartych drzwi? A może być gorzej.

Wyważanie drzwi otwartych? Może być jeszcze gorzej…

 

Nie mogę szczerze powiedzieć, że jestem znany z wyważania drzwi otwartych. Nie jestem także znany z odkrywania Ameryki czy też wymyślania prochu. To nie znaczy, że tego nie robię, bo robię niezwykle często. Ja tylko nie jestem z tego znany…

Oczywiście nie chodzi mi to, że w ogóle nie jestem człowiekiem specjalnie znanym. To oczywiste, że nim nie jestem i w ogóle nie jestem czymś takim zainteresowany (zresztą kto jest? Przecież to koszmar!). Chcę jedynie powiedzieć, że te osoby, które już i tak dobrze mnie znają, czyli osoby z mojego najbliższego otoczenia, najwyżej kilkunastu ludzi! (a może tylko kilka osób?), akurat nie znają mnie wcale z wyważania otwartych drzwi.

A powinny? W zasadzie tak. Bo właśnie to jest jedna z moich najbardziej ulubionych czynności czy też zabaw. I jest to też dość dziwne hobby. A dlaczego nie jestem z tego znany?

To wynika z istoty zagadnienia. Po prostu to jest takie dziwne hobby, którego nie widać.

Wiem, że to brzmi niezbyt zrozumiale. Postaram się wyjaśnić.

Zazwyczaj ludzie spotykając się ze zjawiskiem, którego nie rozumieją, a chcieliby je rozumieć, zaczynają czytać, szukać, pytać. A ja – broń Boże! Ja zaczynam kombinować. No i tak sobie myślę, myślę – aż wymyślę! A potem się okazuje, że to jest w każdej podstawowej książce poświęconej temu zagadnieniu!!

I teraz spójrzmy na to z zewnątrz. Facet wygląda na całkiem wykształconego, formalnie przecież belwederski profesor, mówi nam coś, co znajduje potwierdzenie w zupełnie podstawowej literaturze dotyczącej zagadnienia. I pytanie – przeczytał czy wymyślił?

Przeczytać byłoby niby łatwo, a wymyślić dość trudno. Czyli zasada brzytwy Ockhama. Pewnie przeczytał.

Tylko, że akurat ja prawie na pewno wymyśliłem. A po co? A! Bo ja nie czytałem. Ale po mnie tego nie widać! Wyglądam jakbym czytał. Dlatego właśnie nikt nie wie, że moje hobby to wyważanie otwartych drzwi. Bo wszyscy myślą, że ja w te otwarte drzwi wszedłem, a nikt (poza moja Żoną!! Bo ona wie wszystko!) nie wie, że je wyważałem!

Niewidoczne hobby. Rozumiecie?

Coś takiego miał zapewne na myśli jeden z moich ulubionych bohaterów, a mianowicie Lech Wałęsa, u którego można znaleźć cytaty niemal na wszystko. Źródła tego akurat cytatu nie pamiętam i możliwe, że nie jest on dokładny, ale coś w tym rodzaju kiedyś się wydarzyło.

Namolny i niegrzeczny (chyba jednak tak!) dziennikarz dopytywał noblistę o przeczytane książki. Lech Wałęsa odpowiedział na to śmiało, że nie przypomina sobie, ale trzy książki napisał! Bo, jak dodał, „można czytać albo pisać i ja wybrałem pisanie”.

Jest to oczywisty wałęsizm, ale wcale nie pozbawiony słuszności. Nie ma rzecz jasna jakiegoś twardego zakazu, ale jeśli się pisze, to w tym czasie lepiej za bardzo nie czytać, zwłaszcza książek, które bardzo nas wciągają i inspirują. W przeciwnym razie może się skończyć tak jak ze mną – napisałem sporo felietonów czystym Rymkiewiczem, bo nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia. Gdybym nie czytał, to większa szansa, że pisałbym Święcickim, a to jednak trochę o to chodzi.

Podobnie jednak jak z pisaniem jest także z myśleniem. Jeśli się czyta, to można wyłączyć kreatywne myślenie, bo nie będzie potrzebne.

Oczywiście to tylko pokrętne wytłumaczenie mojego intelektualnego lenistwa. Mam nadzieję, że nie daliście się nabrać. Zawsze miałem bardzo słaba pamięć do nazwisk, więc nawet jak już coś mądrego przeczytam, to nigdy nie wiem u kogo. I potem, przy jakimś okrągłym lub prostokątnym stołem, a może i nie daj Bóg w telewizyjnym studiu, latają w powietrzu nazwiska, a ja mam zawsze w głowie tylko jedno – Alzheimer, Alzheimer… Uwierzcie mi – w ten sposób nie da się zostać intelektualistą..

Zamiast zapamiętywać nazwiska, których zapamiętać nie jestem w stanie, wymyślam własne koncepcje. Bo jestem w stanie je zapamiętać, a nie dlatego, żebym sądził, że jestem mądrzejszy.

Te koncepcje to druga liga, ale zawsze jakieś są. I potem zawsze ktoś mówi „Dość ciekawie pan zwulgaryzował tego Barborilla”, albo „interesująca parafraza z Watsona-Jamisona, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wczesne prace”, albo „O widzę, że jest pan Tompkinistą-Korystą (i glistą myślę sobie po cichu) – bardzo ciekawe, ze popiera pan te ryzykowne poglądy”.

Mam takie samo pojęcie o tych wszystkich panach, a czasem też paniach, choć to rzadziej, jak sam mistrz Wałęsa. Ale nie zaprzeczam. I tak nic by to nie dało.

Nikt nie uwierzy, że to wszystko sam wymyśliłem, zawsze będę raczej podejrzany o oczytanie. Mi to nie przeszkadza. Ja zresztą jestem fest oczytany, tylko nie w tę stronę. Na przykład przeczytałem tony fantastyki i fantasy. Tony!

Ale po co ja to wszystko dziś piszę? To się właśnie teraz okaże!

Siostra Aldona, o której już pisałem, znalazła specjalnie dla mnie (jeszcze raz wielkie dzięki!!) książkę Roberta Sheckley’a „Pielgrzymka na Ziemię”. Właśnie tę, w której znajduje się słynne opowiadanie o marchewkach i cebulkach. Powołuję się na nie od kilku lat, napisałem kilka felietonów, a opowiadanie czytałem ponad 30 lat temu i tylko raz! Ale przecież pamiętam… Pamiętam?

Rzucam się do książki, a raczej książczyny (taki wykwit późnego PRL-u drukowany na papierze toaletowym trzeciego gatunku). I po prostu zwala mnie z nóg. Bo tam się wszystko zgadza – to znaczy podział na marchewki i cebulki oraz jego zasady. To się zgadza.

Tyle tylko, że jest na odwrót… To cebulki „białe, delikatne i perłowe” są tymi dobrymi, a marchewki są „tępe, bezduszne i nudne”. Wyobrażacie to sobie??? A do tego, pisze Sheckley, marchewki są tak ograniczone, że postrzegają cebulki jako niewystarczająco marchewkowe marchewki…

Bohater opowiadania, Howard Cordle, pyta zresztą Tota-Hermesa (postać nie wiadomo skąd przez autora wzięta i nie wiadomo zupełnie kim będąca..) „a co z zielonym groszkiem? Co z przyprawami?”. Na co Tot-Hermes odpowiada „Nie nadużywaj metafory! Zadajesz pytania, które można odsłonić jedynie przed masonem trzynastego stopnia z hemoroidami i w sandałach. W każdym razie pamiętaj jedno: wszystko idzie do gulaszu!”.

I tak to napisał Sheckley..

Jaki z tego morał? Wyważanie drzwi to jeszcze nic. Okazuje się, że zacząłem je wyważać od strony zawiasów…

 

 



tagi: robert sheckley  wyważanie otwartych drzwi 

lukasz-swiecicki
10 lutego 2023 11:19
5     694    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @lukasz-swiecicki
10 lutego 2023 12:57

I mnie Pan uszczęśliwił. Kilkanaścioro na SN również zapewne. W życiu się nie spodziewałem, że znany psychiatra napisze notkę również o mnie, albo o kilkunaścioro. Albo nawet o trzystu.

zaloguj się by móc komentować

szarakomorka @lukasz-swiecicki
10 lutego 2023 15:38

Jeszcze kilka takich notek i będę (jak to ktoś powiedzial)  "pańskim idolem".

Albo odwrotnie, (tzn."idolem pańskim")?

- No nie, można się w tym pogubić.

:-)))

Plus.

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @atelin 10 lutego 2023 12:57
10 lutego 2023 16:57

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia czym Pana uszczęśliwiłem. A i tak się cieszę, bo jako psychiatra po to jestem. To akurat proste.

zaloguj się by móc komentować

Ogrodnik @lukasz-swiecicki
10 lutego 2023 21:59

Czy Pan, wymyślając swoje dowcipy bierze odpowiedzialność za stan zdrowia czytelnika? 

Ja mam na przykład uraz kręgosłupa.

Pańską notkę przeczytałem tylko do połowy. 

Oglądało się Monty Python'a i wiem jakie konsekwencje może mieć śmiercionośny dowcip.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
10 lutego 2023 22:25

Właśnie sobie uświadomiłem, że trzeba się ogolić. Brzytwy nie użyję, bo takiej nie mam.

Drzwi daje się otwierać. Też szukałem zamka przy zawiasach.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować