Wycieczka na dwa psy
Wycieczka na dwa psy czyli czy trudno jest zostawić rzeczy złe
Wczoraj, jak zwykle w niedzielę, wysłuchałem kazania ojca Szustaka o tym, że trzeba zostawić nawet rzeczy dobre, żeby pójść tam, gdzie wzywa nas Chrystus. To w takim dużym skrócie.
Kazanie ojca Szustaka podobało mi się, tak jak zwykle, ale podczas spaceru z psami zdałem sobie sprawę, że to wszystko nie jest takie proste.
To oczywiście tylko model i metafora, ale przyjąłem sobie tak roboczo, że te dobre rzeczy w życiu prezentuje Borys. Borys jest bardzo posłuszny, idzie prostą drogą. Zmierza tam gdzie chcę iść, ale też jest to tam, gdzie powinienem chcieć. Nie wchodzi, a ja za nim też nie wchodzę, tam gdzie brudno, niebezpiecznie, gdzie być może znaleźć się nie powinienem. I nie muszę na niego specjalnie uważać, bo nic mi z jego strony nie grozi.
Zupełnie inaczej jest z Romą. Powiedzmy, oczywiście to jest tylko obraz myślowy!!, że Roma jest przedstawicielem tego co w życiu złe. Roma biega jak szalona wszędzie, bo „wszędzie” jest ciekawie. Można więc z dużym prawdopodobieństwem oczekiwać, że prędzej czy później wbiegnie tam, gdzie w ogóle wbiec nie powinna. Pewnie tylko się pobrudzi, nałapie rzepów i to takich, że ruszać się jej będzie trudno, ale i większa kontuzja też zawsze grozi.
Więc na Romę muszę ciągle uważać, muszę być w pogotowiu, w stałej czujności.
Czy więc tak łatwo porzucić rzeczy złe, które utrzymują nas przecież w ciągłej czujności i jakoś tam są ciekawe, zajmujące, utrzymujące w ruchu?
Mija dokładnie pięć lat, też byłem wtedy w Końcewie, od czasu kiedy podjąłem decyzję o podaniu się do dymisji ze stanowiska kierownika kliniki psychiatrycznej.
Biłem się wtedy bardzo z myślami, ale tak mi ostatecznie wyszło. Miałem wrażenie, że w klinice wszystko jest źle. Przede wszystkim, że nie mogę, nie potrafię dogadać się z ludźmi, wytłumaczyć im co mają robić, żeby było dobrze czyli tak naprawdę tak jak ja uważałem, że jest dobrze.
Doszedłem więc do wniosku, że muszę się z tym wszystkim pożegnać. Z pewnością uważałem, że chodzi o rzeczy złe w moim życiu.
Inna sprawa czy naprawdę widziałem w tych złych sprawach winę swoją czy raczej innych. Odpowiedzi na to pytanie możecie się zapewne domyślić, więc nie będę obrażał Waszej inteligencji…
Pamiętam, że podczas spacerów z Borysem modliłem się wtedy o jakąś zmianę. Pewnie chciałem, żeby wszystko się zmieniło z wyjątkiem mnie samego. Tak myślę, bo zazwyczaj tak bywa.
W każdym razie miałem wrażenie, że nic się nie zmienia. Było źle, jest źle i w moim odczuciu w przyszłości też miało być źle.
I tak sobie chodziłem w tym złym. Na pewno nie byłem z tego powodu szczęśliwy. Miałem też sporo pretensji do Pana Boga.
Bo przecież nie chciałem niczego (tak mi się wydawało!) dla siebie, tylko dla pacjentów, dla oddziału, dla wszystkich. Tylko nie dla siebie. A Pan Bóg tego nie załatwiał. Jak tak można.
Przez dłuższy czas był to dla mnie przykład tego, jak trudno jest zauważyć ingerencję Boga w swoje życie.
Ale teraz mi jakoś przyszło do głowy, za przyczyną ojca Szustaka i Romy, że jest w tym także duża niechęć do człowieka, żeby się pożegnać z tym, co w jego życiu jest złe.
Bo to złe denerwuje, utrudnia, czy nawet uniemożliwia realizację tego, co chcielibyśmy zrobić. Ale z drugiej strony utrzymuje naszą uwagę, zmusza do czynności, jest w jakiś sposób ciekawe.
I daje motywację do życia, a o tę przecież, w miarę upływu czasu, jest coraz trudniej i trudniej.
Chrystus kazał Piotrowi i innym rybakom, żeby zarzucili sieci w innym miejscu niż zwykle i o innej porze. Raczej absurdalnie - w środku dnia, na środku jeziora. Tam ryby nie powinny brać.
Ale brały i to naprawdę brały super. Sukces życiowy pełną gębą. Pełno ryb.
Wtedy właśnie Chrystus powiedział, że to co prawda, fajne, ale teraz zostawiamy to wszystko i idziemy dalej. Zostawili więc swoje łodzie i poszli. To trudne.
Ale wyobraźmy sobie, że rada Jezusa nic by nie pomogły. To znaczy nic by nie złowili. Czy naprawdę wówczas byłoby łatwiej zostawić swoje łodzie???
Mi się coś wydaje, że właśnie znacznie trudniej mogłoby być. To byłaby jakaś rejteradą, ucieczka przed niepowodzeniem. Łatwiej chyba odejść wtedy, kiedy ostatni raz wyszło!
Tak w każdym razie było ze mną. Nie wychodziło mi to co chciałem i dlatego trudno mi było odejść. Tym bardziej czułem się przywiązany do tego, czego naprawdę nie lubiłem i nie chciałem (inna sprawa, że w ogóle nie zauważyłem, że tyle rzeczy tak naprawdę się poprawiło!!).
Ludzie są pokręceni.
Tak sobie o tym wszystkim myślę obserwując Romę, która jak szalona przeskakuje leśne wykroty, powalone drzewa, zamarznięte błoto. W tę i zaraz potem z powrotem.
Gdzie jest Borys? Tego nie wiem, w ogóle się tym nie zajmuję. Borys sobie poradzi.
Dobre sobie poradzi. A złe - tak jakby wymaga naszego kibicowania.
Dochodzimy już do domu. Wszystkie psy są ze mną. Dałem radę.
Ale to jednak tylko psy. W życiu może być trudniej.
tagi: zło dobro borys roma
![]() |
lukasz-swiecicki |
16 lutego 2025 15:32 |