-

lukasz-swiecicki

Wnuczyliada czyli sam nie wiem jak to się stało. Pierwsza część wnuczyliady.

Wnuczyliada czyli sam nie wiem jak to się stało.

Pamiętacie, jak pięć lat temu w jednym z felietonów (o ulicy Czereśniowej, gdyby ktoś chciał sprawdzić) robiłem quiz na temat moich wnuków? Jasne, że nikt nie pamięta. Pytanie – dlaczego ja pamiętam i skąd wiem, że pięć lat temu? To proste. Bo to było pięcioro wnucząt temu(czytaj – sześcioro..)! Wtedy trzeba było jedynie pamiętać: Tytus, Leon, Antoni. A teraz to wygląda tak: Tytus, Leon, Antoni, Henio, Bronek, Frania, Janka i Mirka, Józek… Tak, to prawda, gdyby było jeszcze kilkoro, to nie miałbym problemu z napisaniem całego felietonu, bo bym sobie zapełnił imionami. A tak to przydałaby się jeszcze jakaś myśl przewodnia.

Różne rzeczy o sobie myślałem podczas dotychczasowej części mojego życia, Bóg wie jaka to część. Różne miałem wobec siebie zamiary. Większości rzeczy nie zgadłem i nigdy bym nie zgadł.

Późnym latem 1987 roku w gabinecie profesora Pużyńskiego, który w zasadzie sam teraz zajmuję, z tym, że to nie było tam, bo na początku lat 90-tych Profesor zmienił gabinet, a tam gdzie wtedy rozmawialiśmy zasiada teraz dr Silczuk, na fotelu który należał kiedyś do dr. Habrata. Ale to, jak mówili w Monty Phytonie, jest już całkiem inna opowieść. A więc późnym latem 1987 roku w gabinecie dr. Silczuka… czyli jednak w gabinecie prof. Pużyńskiego, byłem całkiem mocno przekonany, że jakiekolwiek działania naukowe są mi kompletnie obce. Jedyne czego chciałem, to zostać lekarzem na pierwszej linii frontu. Lekarzem, który leczy ludzi. Albo wiedźminem, który zwalcza choroby. Inaczej sobie tego nie wyobrażałem. Profesor Pużyński zaproponował mi pracę naukową, co przyjąłem z właściwą dla młodych osób pobłażliwością. Pomyślałem, dobrze to pamiętam, „niech tam sobie bredzi staruszek, a ja swoje wiem”. Nawiasem mówiąc Profesor miał wówczas lat 51, był więc rzeczywiście nieco zmurszały… Gdyby ktoś mi wówczas powiedział, że w nie tak dalekiej przyszłości to ja będę profesorem i kierownikiem tej samej kliniki, to nawet bym się z tego nie roześmiał, wzruszyłbym po prostu ramionami i tyle. I nie chodzi mi o to, że w życiu przypadkiem można zrobić coś, czego wcale się nie planowało, w każdym razie nie dokładnie o to mi chodzi. Odbieram to raczej tak, że z perspektywy czasu wygląda na to, że ta jedna jedyna droga, której nie widziałem, była właśnie tą najważniejszą, którą należało wybrać, o ile to rzeczywiście ja wybieram.

Czemu o tym piszę? Bo z wnukami było tak samo, a może i bardziej. Zawsze chciałem być ojcem, mieć dzieci, zajmować się nimi, to nie ulegało dla mnie wątpliwości. Mam dzieci czworo, nie za dużo, nie za mało, może mogłoby być więcej, ale tyle jest. Ale z jakiegoś powodu zupełnie nie myślałem, ze posiadanie dzieci (to tylko niezręczne powiedzenie, dzieci oczywiście nie można „posiadać”), wyraźnie zwiększa szansę wystąpienia w równaniu wnuków. No jakoś nie zdążyłem o tym pomyśleć, ponieważ dziadkiem zostałem całkiem wcześnie w wieku 48 lat. Byłem więc człowiekiem młodym, nie to co 50 letni starzec Pużyński przyjmujący mnie do pracy wówczas, gdy miałem lat 26…

W 2010 roku zaczęła się seria trwająca do dziś. I znów moja czujność została uśpiona. Bo rodzili się kolejno sami chłopcy: Tytus – marzyciel, miłośnik przyrody, spontaniczny wegetarianin; Leon – błyskotliwy intelektualista, który w wieku trzech lat poprosił mamę, żeby sprawdziła w internecie „jak to się wszystko skończy, skoro ciągle ludzie umierają, a nowi się rodzą?”; Antek – nadwrażliwy empata, który potrafi przejąć się wszystkim; Heniuś – człowiek o ogromnej sile woli, który również w wieku 3 lat (charakterystyczny okres w życiu człowieka!) żądał od mamy, aby uzgadniała z nim, zanim powie wychodzimy od babci („to ja mówię kiedy wychodzimy!!”) i Bronek – spowity blond lokami anioł, którego pierwsze wypowiedziane słowo „tatoń” nie dotyczyło bynajmniej taty, lecz oznaczało „traktor” (druga była przyczepa, na którą mówił „pipa”, więc może dajmy spokój). I ta całkiem długa seria niezwykłych mężczyzn zupełnie mnie nie przygotowała na trzy kolejno urodzone piękne kobiety: Frankę, Jankę i Mirkę. Francia, nazywana nie bez racji dziewczyną sprężyną zaczęła chodzić już w wieku 10 miesięcy, po czym niemal od razu przeszła do biegania i skakania na jednej nodze. Już dziś powinna się nią zainteresować kadra polskich gimnastyczek. Janka, która z niezwykłym wdziękiem potrafi powiedzieć „nie, nie i nie!” w zasadzie na każdą propozycję. Mirka, którą już porównywałem do Einsteina, ponieważ ledwo zaczęła mówić (w wieku 10 miesięcy!!) to niemal natychmiast ogarnęła czasoprzestrzeń. Nie widziałem się dotychczas jako dziadek dla kobiet, ale zmieniam ten pogląd w te pędy!

W tym wyliczeniu brakuje Dziula czyli Józka, bo On się co dopiero urodził i mam z nim mało doświadczeń, no może poza tym dniem, kiedy się dusił, a ja nosiłem go na rękach, oklepywałem, odsysałem, no i byłem z nim jak mało z kim. To też się liczy, ale o czym tu mówić?

A jaka z tego w ogóle jest ta myśl przewodnia, co to ją jakoś nieśmiało zapowiadałem na początku? Sam nie bardzo wiem. Tak mnie oświeciło niedawno, że często się mówi, że ktoś coś w swoim życiu rozmienił na drobne, że się zapowiadał i nie zapowiedział. Ale czy zawsze umiemy zauważyć, jak się rozmieniamy na grube? Jak to co z nas wynika, staje się od nas większe i ważniejsze? Niekoniecznie jest moja zasługą, że mam mądre i piękne wnuki. To niekoniecznie. Ale jeśli umiem to zobaczyć, zachwycić się tym i Bogu za to podziękować, no to to już jest ze mnie. Rozmieniajcie się więc na grube i podziwiajcie to!

PS. Przypomniałem sobie, już na schodach, że pierwsze słowo Bronka brzmiało „kaczka”. Ale może to być sprawa drażliwa, więc niech będzie „tatoń”…

PPS. Oczywiście już za chwilę będzie następny chłopak, ale o tym napiszę w stosownym czasie.

PPPS. Pisałem to tuż przed Dziulem, tym następnym chłopakiem..



tagi: wnuczyliada 

lukasz-swiecicki
31 października 2021 09:41
4     791    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

tadman @lukasz-swiecicki
31 października 2021 14:34

Tytus, Leon, Antoni, Henryk, Bronek, Frania, Janka, Mirka, Józek... Nie znam nikogo o mieniu Antoni (Macierewicza wykluczam), Henryk, Bronek, Franciszka, Mirosława czy Józef, a przecież dawniej były to takie popularne imiona.

A propos imion, to kolega opowiadał mi, że przechodził przez dzielnicę familoków i usłyszał tekst podawany przez kobietę wychyloną z okna: Laurencjo, nie maraś mi sie tam przy hasioku!

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @tadman 31 października 2021 14:34
31 października 2021 14:44

Mirosława - nie, ma na imię Mira.

zaloguj się by móc komentować

Perseidy @lukasz-swiecicki
31 października 2021 20:46

Cudne!

Tylko miłość może byc źródłem TAKIEGO wpisu.

Ukłony

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
31 października 2021 22:11

Do dziś pamiętam jak Babcię Helenę włóczyłem po skarpie od Warszawianki do Królikarni. Wróciliśmy tramwajem.

Babcia kupiła w kiosku ruchu egzemplarz Modelarza o WKD. Na moją prośbę.

W Muzeum Techniki nie mogłem powstrzymać, aby nie zdemonstrowała do czego służy stępa.

:)

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować