-

lukasz-swiecicki

W koronach drzew

W koronach drzew

 

Może to z powodu rozpoczynających się wakacji, a może dlatego, że Bronek chciał mi dziś pokazać jak się chodzi po drzewach (a Janka też chciała mi pokazywać, no ale nie umiała i nie do końca pokazała, no bo Dziul tylko mówił, że „on też”)…

Dość, że przypomniałem sobie, a rzadko sobie coś ostatnio przypominam, swoją, naszą młodość spędzaną w koronach drzew…

Nie jest to z pewnością żadne tam moje wrażenie czy coś takiego. Jest to po prostu czysta prawda – kiedyś nikt dzieciom nie zabraniał ryzykować!

Owszem, nie pozwalano dzieciom odzywać się przy stole, „bo dzieci i ryby głosu nie mają” – to powiedzenie jak najbardziej funkcjonowało w czasach mojej wczesnej i nieco późniejszej młodości. Owszem, dzieci nie miały nic do powiedzenia w sprawie tego, jak będą się ubierać. I owszem, oczywiście, dzieci nie miały nic do powiedzenia w sprawie wyjazdu na wakacje – o ile w ogóle był jakiś tam wyjazd.

Natomiast z ryzykiem było dokładnie odwrotnie. Można było ryzykować bez żadnych obaw i przeszkód.

Oczywiście nikt nie określał tego jako „ryzykowanie”!! Można było dojeżdżać do szkoły nawet i po kilkadziesiąt kilometrów, będąc zupełnie małym dzieciakiem, można było samemu przechodzić przez ulicę, można było samemu kupować sobie różne rzeczy do jedzenia, w różnych miejscach, można było znikać z kolegami na wiele godzin i nie trzeba było się w ogóle opowiadać – a gdzie, a po co, a z kim? Nie ma cię to cię nie ma. Grunt, żebyś lekcje jakoś tam odrobił i jesteś wolny…

I można też było, jeśli miało się na to ochotę i jeśli była okazja – wspinać się na drzewa…

My, ja i Wojtek, mieliśmy ochotę i mieliśmy tyle wielkich drzew ile tylko potrzebowaliśmy. A w zasadzie było ich znacznie więcej…

Dzieciństwo spędzaliśmy bowiem w Puszczy Kampinoskiej. Jakby nie było była ona ponad 50 lat temu jeszcze Puszczą. Myślę, ze ludzie często nie zdają sobie z tego sprawy, ale zmiany, które zaszły w naszym otoczeniu w ciągu ostatnich 50 lat były chyba większe niż w ciągu poprzednich 500… A w każdym razie porównywalne.

My w każdym razie mieszkaliśmy bardzo daleko od Miasta, choć właśnie w tym mieście chodziliśmy sobie to szkoły. Jak już tam przyszliśmy rzecz jasna, bo często trzeba było po prostu iść na nogach.

Do Lasek nie było żadnej utwardzanej drogi. Asfalt, a w każdym razie jego kawałki, kończył się na skrzyżowaniu w Mościskach (wtedy obowiązywała nazwa Radiowo). Dalej była droga polna czy też dukt. W zasadzie przejezdne dla autobusu Jelcz (typu Ogórek), ale nie zawsze przejezdne i niechętnie w sumie przejezdne.

No więc jak już wróciliśmy z tej szkoły, to z pewnością nigdzie się nie wybieraliśmy. To znaczy nie wybieraliśmy się już do Miasta.. Natomiast do lasu, to jak najbardziej! Zwłaszcza, że nie mieliśmy telewizora, a nawet jakbyśmy mieli, to cały program trwał kilka godzin dziennie, a dla dzieci to może cos było raz albo dwa razy w tygodniu…

Kiedyś co prawda przybył do nas taki jeden misjonarz z takim terkoczącym aparatem z taśmą filmową i pokazał nam Myszkę Miki. Cudowna była! Strasznie śmieszna. Był tam też Pies Pluto, chyba jeszcze śmieszniejszy. Odcinki chyba przedwojenne, biało-czarne. Czyli jak dla nas, wówczas, to jak najbardziej na czasie.. I ten misjonarz też był na naszym czasie i prawie by nas nawrócił, tylko nie mówił na co chce.. To było wspaniałe i bardzo kulturalne – no ale to się zdarzyło tylko raz!!

Drzewa były każdego dnia. Najbliżej domu był dąb zrośnięty z sosną. Był częścią naszego ogrodzenia. Jako drzewo do wchodzenia miał swoje zalety, które jednak nie przesłaniały nam jego wad.

Do zalet należało to, że można było wejść na dąb (na dole zwykle łatwiej jest na dąb, bo ma bardziej chropowatą, mniej śliską korę i niżej opuszczone gałęzie, które tak szybko nie wysychają jak w przypadku sosny), a wyżej na drzewie można było przejść z dębu na sosnę. W zasadzie wyżej, ale już tak ze 2-3 metry nad ziemią, albo może jednak jeszcze trochę wyżej, łatwiej jest na sośnie – bo gałęzie są cieńsze i łatwiej je objąć rękami. Więc to zrośnięcie było zaletą.

Wadą, bardzo dużą, było to, że zrośnięte drzewo widać było przez okno kuchni i mama albo Basia (nasza piastunka) mogły nas łatwo zobaczyć. I raczej nie chodziło dokładnie o nas, tylko o ubrania – że się pobrudzą…

W domu w którym jest kilkoro dzieci i nie ma żadnej pralki, a tak było często w latach 60 tych w Polsce (To znaczy w XX wieku tak było. W XIX zapewne też, ale wtedy jeszcze nie żyłem, to dokładnie nie powiem.), pranie oznaczało całodzienny poważny wysiłek gospodyni. Naprawdę poważny… Sposobem na uniknięcie nadmiaru prania, jest unikanie brudzenia. Można w tym celu puszcza dzieci gołe, ale w naszym klimacie często jest to trudne. Wówczas trzeba je po prostu puszczać pomału.. Bo to wiadomo – puszcza puszczą, a dzieci potem brudne.

Tak że drzewo/ drzewa były fajne, ale w złym miejscu. Swoją drogą dziś kiedy patrzę w tym samym miejscu, to jest tam tylko sosna. A dębu nie ma.. Spodziewałbym się raczej odwrotnie – to raz, a dwa, że nawet pnia po tym dębie nie umiem znaleźć.. A szukałem już kilka razy. Nic tam nie ma, w ciągu ponad 50 lat nic nie zostało nawet z pnia. Mój Tata mógł za to być odpowiedzialny..

Inną opcją był Znajomiec. To taki dąb, którego nie widać z naszej kuchni. Kiedyś już o nim pisałem. Bardzo słabo rósł w latach 60 tych i tak mu już zostało. Oglądałem go w zeszłym roku i nadal jest taki bardziej niewyrośnięty. Pewnie wlazłbym na niego nawet teraz. A może i nie?

W każdym razie Znajomiec miał u góry takie naturalne gniazdo z gałęzi czy raczej konarów, w którym można się było zaklinować i spokojnie czytać książkę. Jeśli się ją oczywiście ze sobą wniosło…

Co przecież wcale nie było takie łatwe i oczywiste, biorąc pod uwagę, że musiała to być zwykła książka drukowana (bo innych nie było!) i że nie była bardzo dobrej jakości, jeśli chodzi o jej szycie (bo zazwyczaj była niezbyt starannie klejona.. całkiem niestaranne miały dopiero nadejść w latach 80-tych, kiedy nie czytałem już na drzewach).

Znajomiec jednak był drzewem bardziej dla intelektualistów (poza jednym przypadkiem, ale chyba już o tym pisałem, kiedy weszliśmy na Znajomca po rozpaleniu u jego podnóża ogniska i umieszczeniu w tym ognisku pocisku, chyba moździerzowego, który znaleźliśmy w lesie. No, ale jeśli o tym pisałem, to już nie ma co się powtarzać.. W każdym razie obaj z Wojtkiem żyjemy, więc nie było AŻ tak ciekawie).

Drzewostan wyczynowy znajdował się za domem, w kierunku muru otaczającego Zakłady dla Niewidomych w Laskach.

Mur zresztą został wybudowany pod sam koniec lat 60-tych, wcześniej były tylko resztką starego ogrodzenia, jakaś siatka, ale już zupełnie podupadła.

Po wybudowaniu muru człowiek miał zasadniczo dwie możliwości – można było wejść po drzewie na mur i dalej iść murem, albo można było wejść bardzo wysoko na drzewo.

Obejście murem całych Lasek zasadniczo było niemożliwe, bo przynajmniej w jednym miejscu była duża brama, za którą jeszcze dostawiono dziwny drewniany domek (w okolicach domu państwa Cieleckich) i tam się po prostu przejść nie dało. Resztę muru można było przejść i robiliśmy to nie raz. Oczywiście chodziło o to, żeby cały dostępny fragment przejść za jednym razem, no i żeby jednak ani razu nie spaść z muru..

Przejście całego muru oznaczało zdobycie Korony Lasek. Zawsze byli jacyś chętni wśród naszych kuzynów lub kolegów, którzy chcieli się poddać tej próbie!

A niedaleko muru było kilka naprawdę wysokich, niewygodnych i niebezpiecznych dębów. Po prostu pod obłoki. Upadek z któregokolwiek z pewnością oznaczałby dla mnie czy dla Wojtka pożegnanie z normalnym zżyciem jeśli nie z życiem w ogóle.

Jednak tak naprawdę nigdy nie braliśmy tego pod uwagę. Po prostu żyliśmy i wchodziliśmy na wysokie drzewa dlatego, że tam były, że rosły, że stanowiły wyzwanie. W późniejszym okresie używaliśmy zresztą liny wspinaczkowej Ojca, a nawet, w jakimś momencie, haków, które zdarzało się nam (trzeba to przyznać) wbić w drzewo.

Nigdy nikt nas nie pytał gdzie byliśmy. Nikt nie oceniał naszego stopnia ryzyka. My w ogóle się tym nie zajmowaliśmy. Po prostu wchodziliśmy.

I byliśmy tam, w koronach drzew. Szczęśliwi?

Tak trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ale czasem tak, czasem szczęśliwi. Chyba szczęśliwsi niż gdybyśmy „ryzykowali” w rzeczywistości wirtualnej. Mi się w każdym razie wydaje, że byliśmy o wiele szczęśliwsi i mam wrażenie, że teraz jesteśmy jakby dojrzalsi…

Tak sobie o tym myślę. Wojtek pewnie też.

Nie wiem czy pisałem – Wojtek to mój brat. Jest dziś dyrektorem szkoły specjalnej dla niewidomych, gdzieś tam, pośród tych drzew.



tagi: laski  drzewa  ryzyko 

lukasz-swiecicki
9 lipca 2023 18:23
4     497    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ArGut @lukasz-swiecicki
10 lipca 2023 06:58

Dzieci peerelu inaczej zarządzały ryzykiem. Miesiąc wakacji całą podstawówkę spędzałęm u dziadka w Myszkowie. I rodzice wcale mnie tam nie odwozili. Wsadzali w autobus z Krosna do Katowic, a tam odbierał mnie wujek. Jak już odrosłem czyli mając 9 lat stwierdzono, że po co generować koszty i tracić czas. Przecież "duży chłop" se poradzi i dojedzie pociągiem samodzielnie. Po kolejnym roku albo dwóch to nawet nikt już po mnie na dworzec nie wychodził, bo taki byłem samodzielny.

Takie to były fajne czasy, pływało się w gliniankach, chodziło się po jaskiniach. Chwlić Pana żyję a obrotni ludzie pobudowali i dostosowali wiele takich miejsc do bezpiecznego użytku ... Jura krakowsko-częstochowska to super miejsce na rowery. Pielgrzymka rowerowa Kraków - Częstochowa dla moich starych kolan dużo bezpieczniejsza.

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
10 lipca 2023 09:28

A robił Pan z kolegami proce, aby strącać gruszki i jabłka przy nasadzie ogonka?

zaloguj się by móc komentować

chlor @lukasz-swiecicki
10 lipca 2023 11:02

Rzeczywiście, kilkanaście roczników dzieci było oswojonych ze znacznie wyższym poziomem ryzyka niż to jest obecnie przyjęte.

Czy przez to tacy jak ja są z tego powodu odważniejsi, odporniejsi na trudy, bardziej zaradni?

Nie jestem pewien. Na drzewa wchodzili wszyscy, ale jeden z nas to aż na sam czubek, inni do trzeciej gałęzi, reszta tylko trochę.

Odważni na starość pozostali tylko ci pierwsi.

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @chlor 10 lipca 2023 11:02
10 lipca 2023 15:20

Chyba jednak odważniejsi. My z bratem wchodziliśmy bardzo wysoko w każdym razie...

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować