-

lukasz-swiecicki

Umarł Pan Włodek

Umarł Pan Włodek..

Właśnie przed chwilą dowiedziałem się o śmierci Pana Włodka.
Myślę, że mogę powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi, choć tak naprawdę poznaliśmy się trochę ponad rok temu.
Oczywiście Pana Włodka znali wszyscy. Urodził się tu, na starym Żoliborzu, przeżył tu całe życie i tu umarł. Niedawno skończył 71 lat.
Więc oczywiście widywałem Go całymi latami, ale jedynie kiwaliśmy sobie głowami.
Wszystko się zmieniło po moim felietonie "Za starzy na psa", który ponownie publikuję poniżej. Pisałem ten felieton w przeświadczeniu, że Pan Włodek go raczej nie przeczyta.

Tymczasem okazało się, że jak najbardziej. Przykro mi się zrobiło, że nazwałem Go staruszkiem, zwłaszcza, że był przecież tak żywotny. Ale Pan Włodek nie cierpiał urazy. Podał mi rękę, naznaczoną sinymi śladami po bombie, którą sobie kiedyś rozbrajał (prawdziwy warszawski dzieciak) i która urwała mu zresztą palec. Podał mi więc tę okaleczona rękę, uścisnął dłoń i powiedział "Dobre to było. W porządku".
Od tej pory zaczęliśmy ze sobą rozmawiać coraz więcej. Pan Włodek uczył mnie fotografować Cytadelę. Czytał wszystkie moje felietony i krytykował je oraz komentował. Ale zwykle bardzo mu się podobały, co tu kryć...
Nawet kiedy nazwałem Go świętym Franciszkiem z Cytadeli (bo bardzo miał dużo ze świętego Franciszka) - nie gniewał się, choć zdaje się, że z religią było Mu nie całkiem po drodze. Ale felietony różańcowe zawsze czytał i mówił mi "No, żeś pan napisał, muszę się nad tym zastanowić!!".
Nigdy nie przeszliśmy na ty. Nie wiem czemu. Pewnie Włodek jako starszy powinien zaproponować. Ale może jednak ja... Jako bardziej łysy.
Bardzo mi będzie Włodka brakowało. Mieliśmy taki wspólny plan, żeby zrobić piękne plenerowe zdjęcie wszystkich moich nosorożców. Chyba muszę to zrobić sam, bo Włodek chciałby tego.
Zawsze sobie radził ze wszystkim. Nawet po śmierci swojego kochanego psa Harego. Powiedział mi: "już chciałem się do pana po jakieś leki zgłosić, ale nie - trzeba sobie radzić!".
Włodek i teraz sobie poradzi, żebym tylko ja nadążył, to spotkamy się po tamtej stronie i będzie mógł na mnie naburczeć, że to zdjęcie, co go jeszcze nie ma, to zrobiłem fatalnie, bo "światło się nie układa". Tak mi zwykle mówił..
Do zobaczenia Włodku, święty Franciszku z Cytadeli.


Za starzy na psa.

Dwadzieścia lat temu, kiedy kupiliśmy Szpulcię (to ta czarna staruszka na zdjęciu), z dnia na dzień zaczęło mi się zdawać, że w Warszawie jest pełno szkockich terierów (Szpulcia oczywiście była takim właśnie terierem). Teraz w ogóle nie spotykam takich psów.
Mieliśmy też Fiata Multiplę. Pamiętam, że nie mogliśmy się wówczas nadziwić jak to jest, że wszyscy naraz jeżdżą tym dziwnym samochodem. Nawiasem mówiąc moja Żona do dziś jest pewna, że był to nasz najwygodniejszy samochód. Gdyby jeszcze jeździł (to znaczy nie „jeszcze teraz” – ten samochód od początku nie chciał za bardzo jeździć..), a nie bez przerwy stał w warsztacie, to pewnie do dziś nie zdecydowalibyśmy się na nic innego.
To są oczywiste prawidłowości psychologiczne – spotyka się takie zjawiska, na jakie się człowiek nastawi, zwłaszcza jeśli je lubi. Każdy to wie, więc niczego tu nie odkrywam.
Tylko tak się zastanawiam – jak to jest, że obecnie ciągle spotykam starych ludzi? To też jest takie psychologiczne zjawisko, czy też tak jest naprawdę? I co to właściwie znaczy w tym wypadku, że coś jest naprawdę? Z pewnością spotykam ich naprawdę, mylić się mogę co do proporcji..
No i tak – część tych staruszków, a niektórzy są nawet starsi ode mnie, jest z psami, a część wygląda tak jakby byli z psami, tylko że w nieobecności psa. To znaczy tak jak ludzie, którzy wychodzili z domu z psem, lecz nie zabrali psa.
Ja nie zagaduję, nie pytam, no może czasem zagaduję, ale tylko trochę, ale wiele takich osób spontanicznie zgłasza: „mieliśmy psa, ale odszedł, a nowego już nie weźmiemy, bo jesteśmy za starzy”.

Tutaj dwie uwagi formalne – ludzie kochający zwierzęta nigdy nie mówią „zdechł”. To jest jakieś bardzo przykre i niewłaściwe słowo. Ja w ogóle mówię „umarł” o psach, ale akceptuję także „odszedł”. Nawet w Piśmie Świętym, choć tylko w jednym miejscu (Księga Koheleta) można znaleźć przypuszczenie, że dusze zwierząt mogą iść do nieba. Dajmy spokój ze zdychaniem.
Druga sprawa – wzięliśmy psa. To jest moim zdaniem właściwe. Kupiliśmy jest niegrzeczne i nie dotyczy istoty sprawy. Jasne, ze pewnie zapłaciliśmy, ale przecież nie o to chodzi. Z drugiej jednak strony „adoptowaliśmy” jest jednak przesadne i dla mnie brzmi czułostkowo.
Wracając jednak do ludzi za starych na psa. Rozumiem, że chodzi im o to, że nie mogliby, w jakieś przewidywalnej przyszłości, zapewnić psu odpowiedniej opieki. Przyczyną jest jednak raczej przewidywana śmierć, a nie zniedołężnienie. Tak przynajmniej odczytuję słowa tych osób.
I tu pojawia się problem. Skąd wiedzą kiedy będą umierać?

Jasne, że ludzie żyją określoną liczbę lat. Psalmista podaje ją nawet dokładnie jako „70”, jednak nawet on czyni wyjątek „80 jeśli są mocni”. Czyli w konkretnym przypadku niewiele da się powiedzieć w sprawie terminu. Na szczęście.
Czy ma sens takie zawężanie pola swoich życiowych działań ze względu na przewidywana śmierć? Mogę się oczywiście mylić, ale wydaje mi się, że nie.
Przede wszystkim na szczęście nie wiemy, kiedy przyjdzie nam umrzeć.

Mam wielki problem z odwiecznym pytaniem zadawanym przez pacjentów: „a czy ja mam te leki brać do śmierci?”. Zawsze wtedy pytam o konkretną datę planowanego wydarzenia. „Jeśli umrze Pani jutro, to na pewno trzeba brać do końca życia”. Wiem, że część moich pacjentów czuje się urażona, ale naprawdę nie da się inaczej odpowiedzieć na tak postawione pytanie.
Nawet jednak, gdybyśmy znali czas naszej śmierci, uchowaj nas Boże, to przecież także nie byłoby żadnego sensu nie robić czegoś z uwagi na śmierć. Przecież jeśli nasze życie ma być nierobieniem czegoś z obawy przed śmiercią, to tym samy życie przestaje się od tej śmierci różnić. Na co nam takie życie wylęknione śmiercią?
Jest dla mnie wielkim i dobrym przykładem pan Włodek, dobrze znany na całej Cytadeli, pan Włodek wygląda jakby miał umrzeć za dwie minuty, jest chudziutki, bledziutki i bardzo wolno przesuwa nogi patrząc uważnie pod stopy.

Kiedy odszedł poprzedni pies pana Włodka myśleliśmy wszyscy, że właściciel nie przeżyje. A jednak po tygodniu staruszek pojawił się z nowym psem – zaopiekował się psem sąsiadów, a potem przejął go na stałe. W ciągu ostatniego roku pan Włodek przebył Covid, udar i zawał. Ale musiał wrócić do Harego (to jego obecny pies) – no więc wrócił.
Bo „życie jest piękniejsze i straszniejsze także jest, blednie przy nim wszystko, blednie przy nim sama śmierć”. Nie można być za starym na psa, nie można być za starym na miłość, nie można być za starym na życie.
 



tagi: psy  wspomnienie  pan włodek 

lukasz-swiecicki
29 listopada 2023 22:00
3     806    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


Grzeralts @lukasz-swiecicki
30 listopada 2023 06:14

Za stary na psa człowiek robi się wtedy, kiedy nie może już chodzić na spacery. Ponieważ pies bez spacerów jest psem nieszczęśliwym, a człowiek przecież nie chce unieszczęśliwiać psa.

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
30 listopada 2023 09:45

Każdy ma takiego kumpla z własnego podwórka. My żyjemy. Jeszcze.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować