-

lukasz-swiecicki

Spacery z moją Prababcią

Spacery z moja Prababcią

 

Myślę, że każdy ma w życiu takie wydarzenia, które w jego indywidualnej skali były czymś zupełnie normalnym, prozaicznym, wręcz nudnym jak cieknący kran. Jednak inni ludzie, większość z tych ludzi, których zna osoba z pierwszego zdania, mogą uznawać takie wydarzenia za szczególne, egzotyczne i porównywalne raczej do wodospadu niż do cieknącego kranu.

Na ogół przyczyna tej różnicy leży w warunkach w jakich upływało nasze dzieciństwo. Dzieciństwo jest okresem w którym wszystko, lub niemal wszystko, jesteśmy w stanie traktować jako „zwyczajne”, „nie wymagające specjalnej uwagi”. Jest to przystosowanie ochronne – chodzi o to, żeby się dzieci czegoś nie przestraszyły za bardzo i żeby mogły funkcjonować nawet wtedy, kiedy jest dziwnie.

To oczywiście wcale nie muszą być jakieś wydarzenia groźne czy niebezpieczne.

W moim przypadku nie były. Ale dziwne, obiektywnie patrząc, to pewnie raczej były.

Wychowałem się w miejscu, które nie było ani wsią, ani miastem, ani żadnym innym rodzajem miejscowości. Była to enklawa, bo chyba to jest odpowiednie określenie.

Mówiąc bardziej precyzyjnie był to ogrodzony duży kawał lasu o wielkości kilkunastu hektarów. W lesie znajdowały się szkoły dla dzieci niewidomych, klasztor sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i kilka czy kilkanaście różnej wielkości domków, w których mieszkali cywilni pracownicy Ośrodka w Laskach oraz ich rodziny.

Z domu, w którym mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem było widać tylko dwa inne domy. Poza tym był las przez który prowadził zwykły gruntowy dukt. Żadnego oświetlenia, asfaltu. To była pierwsza rzecz dość niezwykła, a dla mnie najzwyczajniejsza na Świecie. Kiedy w wieku 20 lat przeprowadziłem się z powrotem do Warszawy (w Warszawie się urodziłem i mieszkałem jako małe dziecko), to przez tydzień nie mogłem spać, bo bardzo trudno było mi się przyzwyczaić.

Zasady życia społecznego w Laskach były także mocno nietypowe. Moje dzieciństwo to dość ponury okres komunizmu gomułkowskiego, Polski sowieckiej, biednej, nędznej, w nachalny sposób komunizowanej. W tym czasie Laski były społecznością katolicką, skupioną wokół Kościoła, żyjącą w rytmie kościelnych świąt. Ten kontrast akurat widziałem, bo przecież chodziłem do zwykłej komunistycznej szkoły w Warszawie.

Muszę przyznać, że od tamtej pory nikt mi już nigdy nie wmówi, że katolicyzm to coś ponurego, smutnego, oddalonego od Świata. Wręcz przeciwnie – mój katolicki Świat był wówczas i nadal jest dla mnie oazą koloru i radości, a powracające w cyklu wspaniałe chrześcijańskie Święta nadają mojemu życiu jedyną w swoim rodzaju strukturę, której za nic bym się nie wyrzekł. Co w tym jest ponurego i czemu jest to oderwane od Świata, tego nie jestem zupełnie w stanie pojąć.

A w środku tego gęstego lasu i w głębi tych nietypowych zasad społecznych był jeszcze ktoś szczególny. Była to moja Prababcia Halina z Hubertów Jaroszyńska, mająca wówczas, gdy w pełni swiadomie się z Nią spotkałem lat równo 80. Ja miałem wówczas równo pięć. Taka z nas była para – właśnie z tego czasu pochodzi zdjęcie.

Babcia (nazywałem Ją Babcia, ponieważ Jej córkę, swoją babcię, nazywałem Baciusią – dzięki temu nie myliły mi się) straciła właśnie wzrok, jak mi powiedziano były to powikłania po grypie o dźwięcznej nazwie „grypa Hong-Kong” (zapewne pisało się Hongkong, bo niby jak?, ale w mojej głowie to zawsze brzmiało Hong-Kong).

Byłem wówczas pod silnym wpływem „W pustyni i w puszczy” i miałem ogólne przekonanie, że grypa Hong-Kong ma cośkolwiek wspólnego z muchą Tse-Tse powodującą śpiączkę. W związku z tym uważałem, że Babcia ma bardzo romantyczną chorobę, godną jedynie jej osoby.

Inni ludzie mogli sobie mieć zwykłe grypy, zapalenia płuc, a nawet, wstyd powiedzieć, biegunki. Jednak moja Babcia była zasadniczo trędowata, w przededniu śpiączki i miała Hong-Kong! Tak jest – chorować to trzeba jeszcze umieć!

Oczywiście w tej sytuacji nikt nie musiał mnie specjalnie namawiać, żebym się Babcią „zajął”. Byłem Stasiem Tarkowskim i nie mogłem odrzucić tak wspaniałej okazji. Zajmowałem się Babcią przez następne 10 lat.

Nie przesadzajmy zresztą z tym zajmowaniem. Po prostu każdego dnia po szkole szedłem do Babci. Czytałem jej książki i chodziliśmy na spacery.

Nauczyłem się czytać w okolicach piątego roku zycia i od początku bardzo to lubiłem, a prawdę mówiąc oszalałem na tym punkcie. Tak jak dziś na to patrzę to raczej byłem po prostu uzależniony. Z jakiegoś powodu ludzie uważają, że jak dzieci cały czas grają w gry to fatalnie i biedne dzieci zgłupieją. Ale jak cały czas bez przerwy czytają i to wszystko co im wpadnie w ręce, to wtedy dobrze, świetnie, mądre dziecko. Nie mam pojęcia skąd się bierze ta różnica w ocenie.

Ja od czytania miałem niezłego świra i w związku z tym Rodzice mi zabraniali i zabierali książki. Ale czytanie Babci na głos było czynnością niewinną. I nie musiałem książeczek dla dzieci, tylko prawdziwe dla dorosłych. Oczywiście Babcia nie czytała „książek dla dorosłych” w tym sensie, tylko różne tam Prusy, Reymonty i Orzeszkowe. Ale dla mnie w porządku. Miałem dość wróbelka Elemelka. Ponieważ czytałem bardzo dużo na głos, więc naprawdę się w tym wyćwiczyłem i nadal bardzo to lubiłem.

Objawem ubocznym tej akcji było to, że ogólnie zacząłem być podejrzewany o „spełnianie dobrych uczynków”. Rodzice i inne osoby z otoczenia uznały, że jestem świętym chłopcem, który się poświęca. Kiedy przed Bożym Narodzeniem trzeba było wkładać po jednym źdźble siana do żłóbka za każdy dobry uczynek moja własna mama zaproponowała mi od razu cały snopek – „za te wszystkie wizyty u babuni”. Tymczasem ja nie chciałem sobie przełożyć ani jednej trawki, ponieważ miałem pełne przekonanie, że to nie są żadne dobre uczynki.

Do dziś nie jestem pewien czy to właśnie były takie prawdziwe dobre uczynki, o których nie wie lewica co czyni prawica i czy święty Piotr nie będzie mnie z tego powodu witał u bram, czy też wręcz przeciwnie – były to egoistyczne działania dzieciaka uzależnionego od czytania polskiej klasyki…

Ja sobie w każdym razie nie zaliczyłem i nie zaliczam. A święty Piotr będzie musiał podjąć decyzję (rozumiem, że po konsultacji), z którą ja się pogodzę.

Tak naprawdę ważniejszą częścią mojego zajmowania się Babcia były spacery po lesie. Chodziliśmy dużo, bo Babcia była w dobrej formie, a ze względu na utrate wzroku nie radziła sobie w tym zakresie beze mnie. Niestety – spacerów tez sobie nie zaliczam, bo Babcia opowiadała mi ciekawe bardzo rzeczy.

Babcia urodziła się w 1886 (tak!!), była już nastolatką w XIX wieku, a matka dwóch córek jeszcze przez Pierwszą Wojną (!!). Nawet wtedy robiło to na mnie wrażenie.

Babcia znała osobiście Chełmońskiego, no i znała różnych Powstańców Styczniowych. W mojej opinii znała także Napoleona, który był bohaterem mojego dzieciństwa, choć w jakims momencie zorientowałem się, że z tym Napoleonem to chyba cos pomyliłem. Więc przestałem o tym myśleć, jak to zwykle robią ludzie, kiedy coś pomylą (daje to świetne efekty zwłaszcza u polityków…).

Babcia nie mówiła mi za to ani słowa o tym, że ukrywała podczas wojny Żydów i że jest Sprawiedliwą wśród Narodów. O II Wojnie i Powstaniu, ani o zasypaniu jej męża pod gruzami (które zresztą szczęśliwie się skończyło) nie było ani słowa, jakby ten czas nie istniał. Po prostu przy pomocy Maszyny Czasu przenosiło nas od razu z XIX wieku do grypy Hong-Kong, bez etapów pośrednich.

Babcia zmarła w wieku 100 lat. Ja miałem wtedy 25 i relacje między nami były już znacznie luźniejsze. Miałem już żonę i dwoje dzieci, a trzecie dziecko było w drodze. W czasie kiedy Babcia zmarła prowadziłem obóz dla dzieci z KIKu po drugiej stronie Polski i jakoś nie udało mi się dotrzeć na pogrzeb. Chyba jednak nie starałem się aż tak mocno. Nie wiem czy to miało znaczenie. Dla Babci to na pewno nie, ale nie wiem jak dla mnie?

Wczoraj zajmowałem się jednym z moich wnuków, Tośkiem, a może to w zasadzie Tosiek zajmował się już mną? Obeszliśmy Cytadele dookoła, obejrzeliśmy miejsce śmierci Traugutta, przypomniało mi się, że Babcia bardzo szanowała Traugutta. Obejrzeliśmy resztki szubienicy na stokach Cytadeli.

Wieczorem odwiozłem Tośka do domu. Wysiadając spojrzał na mnie bardzo ciepło i powiedział „Świetnie było dziadziu, dziękuję!”.

Kurcze. Ja nigdy tak nie powiedziałem Babci. Ta młodzież to jest coraz mądrzejsza i dojrzalsza. Głupio nam starym to przyznać i dlatego marudzimy.

Kto się kim opiekuje? Żeby to było takie proste… Grunt, żeby czule jak sądzę.

 



tagi: laski  prababcia  halina jaroszyńska 

lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2023 18:53
6     701    11 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Maginiu @lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2023 19:41

Dla dziadka (i babci)  nie ma nic bardziej ożywczego i inspirującego jak kontakt z wnusiami...

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2023 22:33

Czytanie na głos.

 

Takie tam wspomnienia z uczenia się wiersza na pamięć.

.

 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2023 22:48

Piękna opowieść o Pani Babci. 

Dziękuję :)

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
2 kwietnia 2023 13:52

" Tak jak dziś na to patrzę to raczej byłem po prostu uzależniony. Z jakiegoś powodu ludzie uważają, że jak dzieci cały czas grają w gry to fatalnie i biedne dzieci zgłupieją. Ale jak cały czas bez przerwy czytają i to wszystko co im wpadnie w ręce, to wtedy dobrze, świetnie, mądre dziecko. Nie mam pojęcia skąd się bierze ta różnica w ocenie."

Patrzę sobie czasami, jak jedyną rozrywką młodych, jest gra w jakieś kulki na smartfonach. Kiedyś się czytało wszystko, co wpadło w ręce oprócz sprawodań z VII zjazdu PZPR. A później się dziwimy, że tacy młodzi po prawie, dzienikarstwie, socjologii, naukach politycznych itp. odpadają na pierwszym pytaniu w pierwszym lepszym teleturnieju.

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @atelin 2 kwietnia 2023 13:52
2 kwietnia 2023 18:03

Są różne gry. Nie wszystkie są głupie. Osobiście zupełnie tego nie rozumiem, ale potrafię sobie wyobrazić, że to może ludzi czegoś uczyć. Może niekoniecznie z zakresu teleturnieju, ale tez nie teleturnieje są najważniejsze.

zaloguj się by móc komentować

Jerzy-Benedykt @lukasz-swiecicki
2 kwietnia 2023 19:03

Dziękuję za kolejny felieton. Z ciekawością czekam na następne bo każdy z nich ma dla mnie głeboką treść.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować