-

lukasz-swiecicki

Samochody w moim życiu czyli wrumki i patatajki

Samochody w moim życiu czyli wrumki i patatajki

 

Już chciałem napisać, jak to stara skleroza, że „mój najmłodszy wnuk…”, ale przecież Dziul, który obecnie woli, kiedy mówi się na niego „Jó---zio”, nie jest moim najmłodszym wnukiem, ponieważ, rzecz jasna, moim najmłodszym obecnie wnukiem jest Jeż czyli Jerzyk.

Jó—zio jest jednak moim najmłodszym wnukiem mówiącym, bo Jeż, który ma obecnie jakieś siedem miesięcy jeszcze nie przemówił (jego siostra Mira miała niewiele więcej kiedy zdecydowała się jednak mówić..).

Mogę więc zacząć jeszcze raz – mój najmłodszy, głośno mówiący, wnuk czyli Dziul – mówi właściwie wszystko i nie ma z tym problemu. Są jednak dwa słowa, które mówi w swoim języku i zdaje się, że na razie ma zamiar tak z tym pozostać.

Jedno słowo to „wrumki”. Wrumki to samochody. Tak wyjaśniam na wszelki wypadek.

Nie wiem zresztą jak się to pisze, bo może „wrómki”??? Ostatecznie wymienia się na „o” (w słowie „samochód” – rzecz prosta). Ale w polszczyźnie jest tyle wyjątków… Może nawet „wrumki” pisze się przez „rz”. Kto wie?

W każdym razie Józio sporo mówi o wrumkach. Są wrumki fajne, są też słabe, jest nasz wrumek i inne wrumki. Może Świat się wkoło nich nie kręci, no ale są ważne.

Co jeszcze dziwniejsze w Świecie Dziulka są też „patatajki”. Patatajki to oczywiście konie. Nawet, jak widzę, słownik komputerowy akceptuje to słowo.

Tyle tylko, że wedle komputera „patatajka to coś zrobionego byle jak, w pośpiechu”. No to nie. Patatajki Dziulka wyglądają bardzo porządnie. Mam też wrażenie, że ma do nich podobne zaufanie jak do wrumków.

Są wrumki, patatajki i reszta Świata. No oczywiście jest Jó-zio…

Ale ja zupełnie nie o tym miałem. Chciałem powiedzieć, że dla mnie wrumki nigdy nie były specjalnie ważne.

Co prawda byłem jednym z bardzo nielicznych dzieci, których ojcowie mieli samochód!! Chyba w roku 1969 lub 1970 (najpóźniej!) mój dziadek, prof. Maciej Święcicki, dostał w ramach jakiejś rządowej nagrody „talon na samochód”. Samochodem tym była Skoda 100L.

Choć Wikipedia twierdzi, że jeśli było „L” (a było, jestem tego pewien) to był to raczej model specjalny o oznaczeniu 110L. Może i tak było.

Nie mam jednak zbyt dużo zaufania do Wikipedii, bo ostatnio dostałem od brata fragment z Wikipedii, z którego to fragmentu wynikało, że ciocia Mańcia (która była służącą u moich pradziadków) była córką pradziadków, a co więcej była moją rodzoną babcią!!! Zajmowali się tam ciocią, ponieważ była „sprawiedliwą wśród narodów” i ma swoje drzewko w Yad Vashem…

Ciocia Mańcia z pewnością nie była moją babcią (nie była babcią Hanią, ale też żadną inną..), więc i Skoda mogła być 100. Ale może tam i była 110. W każdym razie L.

Takiego samochodu nie miał nikt w całej szkole. W ogóle to pewnie kilku rodziców miało jakikolwiek samochód. Zazwyczaj Warszawę albo Syrenkę, może Wartburga. Małych Fiatów jeszcze wówczas nie było.

Więc oczywiście byłem dumny z tej naszej Skody, która zresztą częściej była w naprawie niż na szosie. Ale tak to w tych czasach było i nikt się nie dziwił.

Tyle, że to był samochód statusowy. Dzięki niemu byłem kimś wyjątkowym i oczywiście to lubiłem, ale samego samochodu to raczej nie. Nie myślałem, że tez będę taki miał. W ogóle nie poświęcałem mu uwagi. Choć oczywiście dobrze pamiętam…

Jeszcze lepiej było wtedy, kiedy Tata nie mógł mnie odwieźć do szkoły, a odwiezienie było potrzebne (bo tak na co dzień to sobie jeździłem autobusem – klasycznym Jelczem-Ogórkiem!). W takiej sytuacji, a zdarzało się!!, jeździłem do szkoły Plymouthem należącym do kardynała Wyszyńskiego.. I wiózł mnie Jego szofer!!

Ten Plymouth nie był jeszcze wtedy relikwią (chyba drugiego stopnia??), no ale teraz by był… Chłopakom jęzory z ust wypadał, kiedy tak zajeżdżałem przed szkołę prawdziwą limuzyną.

Mimo to samochody nadal mogły dla mnie nie istnieć. Twardy byłem pod tym względem.

W wieku 29 lat, kiedy byłem już ojcem czworga dzieci i szykowałem się na następne czworo (co się jakoś nie spełniło) nadal nie miałem żadnego samochodu i, co więcej, byłem przekonany, ze żadnego mieć nigdy nie będziemy. Bo po co? Tak wówczas uważałem.

Jednak już kilka miesięcy później kupiłem pierwszego w życiu używanego Malucha.

W szóstkę wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy nad morze. Niedaleko – nad Bałtyckie.

Że się nie da? Da się. Wymontowaliśmy tylną kanapę. Żona położyła się na podłodze. Na niej (na Żonie znaczy się) usiadły córki. Były tylko trzy więc dały radę.

Następnie wymontowaliśmy przedni fotel. Na miejscu fotela postawiliśmy gondolę wózka (o wózkach napiszę osobny tekst). Do gondoli wsadziliśmy Kostka, który miał jakies 7 miesięcy. Podwozie od wózka zamocowaliśmy na dachu.

Został jedynie fotel kierowcy. Na nim usiadłem ja. Co prawda prowadziłem znacznie gorzej od Żony (i tak już miało zostać na resztę życia..), ale za to byłem największy i gdzieś trzeba było mnie zmieścić.

Nie mogłem używać czwartego biegu (skrzynia była 4 biegowa), bo zahaczałem o wózek. Ale to nie miało znaczenia, bo i tak nie byliśmy w stanie jechać szybciej niż 50 km na godzinę. A pięćdziesiątką to Maluch dawał radę i na trzecim…

A potem była Renówka 9, dwie Mazdy 626, Fiat Ulisses – oczywiście wszystko stare jak świat…

Moja teściowa przez dłuższy czas powtarzała, że Renówka to był nasz najfajniejszy samochód („dobra wrumka”), bo miała pluszową i czerwoną tylną kanapę. Różnie można oceniać samochody i nie ma się co przyczepiać. Ostatecznie na silniku się nie siedzi! Nie?

Fiat Multipla był naszym pierwszym nowym samochodem. Niezły wybór. Wygląda strasznie. Psuje się co chwila. Ale poza tym naprawdę świetny samochód. Zjeździliśmy nim całą Europę!

A potem było jeszcze parę Toyot. Nie ma za bardzo o czym mówić.

W zeszłym roku, z okazji 60 urodzin (to co prawda były moje 61 urodziny, ale co tam, liczy się intencja) dostałem od żony Toyotę Yaris cross. I to jest tak naprawdę mój pierwszy samochód. Nawet jakoś to czuję i pewnie także po raz pierwszy w życiu poczułem, że cos tam może jest w tych wrumkach, chociaż bez przesady…

A dlaczego nie było w ogóle o patatajkach? Bo na nich to już się zupełnie, ale to zupełnie nie znam. Choć one akurat bardzo mi się podobają. Jó—ziowi chyba też…

 



tagi: konie  samochody  dziul 

lukasz-swiecicki
8 września 2023 09:30
3     637    4 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

tomciob @lukasz-swiecicki
8 września 2023 11:45

Fajny tekst. Pomiędzy Skodą 100, a na przykład czerwoną, a Skodą 110 L, dajmy na to jasno zielonogroszkową, jest odległość jak od Ziemi do Księżyca. 110 miała model L bo sam taką jeździłem, ale czy była setka "L" to nie wiem. Warumki są fajne ale wolność wynikająca z braku ich posiadania też ma swoje zalety. Dzięki za notkę

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @tomciob 8 września 2023 11:45
8 września 2023 15:23

Nasza była wg mnie beżowa, choć może bardziej kremowa? A może szaro-beżowa...

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
8 września 2023 22:48

Nowe wrumy mają nowe opony.

Na nowych oponach miałem okazję raz jeden pojeździć. Wrażenie jest dosadne. Nienowy wrum oddziaływał, jak gdyby jechał po szynach. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, jak ślizga się wrum na przejeżdżonych oponach.

 

Nigdy nie zapomnę jazdy maluchem w osiem osób z nartami na dystansie z Brzeziny na Polanę Głodówki. Po wyjściu kilka minut wracało krążenie w prawej nodze.

 

Patatajka przypomniała czytankę p.t. Zmierzch Konia.

Smutne.

 

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować