-

lukasz-swiecicki

Rynias - rajska polana. Drogi dojścia.

Rynias – rajska polana

Część pierwsza – drogi dojścia

 

Nagła, co by tu nie mówić, śmierć Wujka Jurka przynagliła mnie do napisania tekstu, który noszę w głowie, a nawet, choć nie lubię tak mówić, w sercu. Bardzo wiele wspomnień związanych z Wujkiem, to także wspomnienia Ryniasu, miejsca (bo jak inaczej je nazwać??) na granicy polsko-czechsłowackiej, nad samą Białką u podnóża Wysokich Tatr..

No i kiedyś o tym trzeba było napisać.

Czym, czy może nawet kim, był Rynias wczasach mojego dzieciństwa i mojej młodości?

Formalnie trochę trudno odpowiedzieć. Nie był bowiem Rynias żadnym rodzajem zarejestrowanej miejscowości. Nie był wsią ani osadą. To, że nie było tam światła ani kanalizacji, to jeszcze nic, bo w latach 60tych w Polsce było sporo takich miejsc, ale na Rynias nie było nawet drogi!!

Tak, na Rynias nie prowadziła żadna droga!!! Nie można tam było dojechać ani samochodem, ani żadnym wozem konnym (zasadniczo), ani motocyklem. Pewnie można było rowerem, nie próbowałem, ale większość drogi trzeba było prowadzić. Można było jedynie dojść na nogach i trzeba było bardzo dobrze znać ścieżki leśne, żeby się nie pogubić.

Najłatwiej było dojść z Głodówki. To znaczy najłatwiej trafić, bo dojść to chyba najtrudniej. Trzeba było wysiąść z autobusu (klasyczny Jelcz „ogórek”) w okolicach domu gaździny Bigosowej i zaraz na Bigosową pierwszą ścieżką prościutko w dół i w dół. Ścieżka była mało widoczna, chwilami w ogóle znikała między świerkami, a na samy dole było jeszcze bagienko, na które wypadało mówić „młaka”, no więc się tak mówiło. O tyle trudno się było zgubić, że trzeba było po prostu iść cały czas stromo w dół.

Najczęściej chodziło się z kolei z Brzegów. Wtedy trzeba było wysiąść z autobusu jeszcze Bukowinie, na tzw. Klinie, czyli takim rondku na górze Bukowiny. Stamtąd w górę, do krzyżówek i koło ruiny domu w lewo, prosto na Brzegi. Na Brzegach od razu w górę, aż do gazdy Derconia, a koło Derconia w lewo, ewentualnie skrótem przez łączkę, ale tam mógł ktoś pogonić „straśnie”, a choćby i sam Dercoń, generalnie uchodzący za całkiem strasznego…

A jeśli nie przez łączkę to na krzyżówkach w lewo i potem w górę, aż do rozdwojenia drogi, a na rozdwojeniu znowu w lewo, w mniej stromą odnogę i pomału wychodziło się na piękny grzbiet górski, z którego odsłaniały się pięknie Tatry Słowackie, a mianowicie słynny Hawrań, Murań i Płaczliwa Skała.

Z tym, że tu już był problem. Bo Hawrań i Murań to były na pewno. Ale Skała – no to już zależało od wyznania. To znaczy przekonanie o Płaczliwej Skale miało charakter quasi-religijny.. Dla niektórych ludzi to zawsze była Płaczliwa Skała, ale znowu inni, w swojej opinii bardziej światli, uważali, że to jest Nowy Wierch.

No tylko, że jak to brzmi?? Nowy?? Dajcie spokój. Dla mnie zawsze to była Płaczliwa Skała i gotów się byłem się o to bić, a pewnie się i biłem. Bo ja chciałem, żeby to była Płaczliwa Skała i g.. mnie obchodziła jakaś wiedza topograficzna.

No cóż, ja tak miewam, jestem z tego powodu troszkę niebezpieczny i troszkę więcej niż troszkę denerwujący. Wiem o tym, a przynajmniej mam takie przeczucie…

Ale jakby tam z tą Skałą nie było, to na razie jeszcze całkiem daleko jesteśmy od Ryniasu. Idziemy grzbietem górskim, gliniastą drogą, na której zawsze, dosłownie zawsze, są wprost ogromne kałuże. Kałuże są tak stałym punktem, że żyją w nich jaszczurki i żaby. Nie ma ryzyka wyschnięcia.

Grzbietem idziemy aż do drewnianego starego krzyża misyjnego i od razu za krzyżem ostro w prawo, w zasadzie w prawo w tył. Na razie całkiem dobrze wyglądającą, choć mocno śliską dróżką, ale już po kilkudziesięciu metrach dróżkę trzeba opuścić i rzucić się prosto w lewo, bardzo stromym urwiskiem. Tu już właściwie nie da się iść, trzeba zbiegać od drzewa do drzewa przytrzymując się porośniętych porostami pni starych świerków.

Jeśli się teraz nie wywrócisz to kilkaset metrów w dół wypadasz nagle prosto na łąkę, a przed tobą na wprost pojawia się Rynias w całej okazałości.

W tym miejscu zawsze należało, ale właściwie nie był to żaden obowiązek, tylko po prostu naturalny i niemożliwy do powstrzymania odruch, wydać z siebie ogromny krzyk!!! Tak się witało Rynias. To był ten „pisk zachwytu” o którym pisałem w felietonie „Paradoks Prestidigitatora”! To tam poznałem ten pisk i nigdy, ani nigdzie indziej nie był on tak piszczący. Spotykałeś po prostu Boga, może i były to Jego plecy, ale i tak to mocno daje. Czuję do dziś w starych kościach (Tosiek mnie ostatnio pytał o stare kości, stąd mi się przypomniało).

Potem trochę w prawo i wychodzimy nad potok w pobliżu chaty Florków. Teraz jest tam też dom Michała Żebrowskiego, ale wtedy byli tylko Florkowie…

A trzecia droga, której chyba nigdy nie wybrałem (oczywiście mam na myśli tylko „drogę pierwszego dojścia”, a nie jakieś tam wyprawy do sklepu – na Ryniasie oczywiście nie było żadnego sklepu i nie można było tam niczego kupić; nie był Rynias na sprzedaż, ani kawałek nie był..), ta trzecia droga była z Jurgowa.

Tak naprawdę to była droga najprostsza i nie sposób się było na niej zgubić. Po prostu nie sposób. Trzeba było tylko na starym drewnianym moście w Jurgowie przejść na prawy brzeg Białki (patrząc pod prąd był to brzeg prawy, ale może trzeba patrzeć z prądem?? Nie mam pojęcia. Wtedy byłby lewy..). A następnie trzeba było wziąć rzekę pod pachę i idąc w jej górę dochodziło się niezawodnie na sam Rynias.

Ta droga z Jurgowa to nawet trochę przypominała prawdziwą drogę, pewnie i wozem konnym dałoby się ją pokonać. Samochodem na pewno nie, chyba że bardzo terenowym, a takich wtedy nie było. A jednak nie chodziliśmy nią.

Nigdy o tym nie myślałem, aż do teraz. Oczywiście mogło być tak, że do Jurgowa nie było zbyt łatwo dojechać. Nie pamiętam tego, ale do Bukowiny mogło być więcej autobusów. Jurgów to już był istny koniec Świata, na samej słowackiej (tak naprawdę czechosłowackiej!) granicy…

Ale bardziej odpowiada mi takie przypuszczenie, że idąc dołem wychodziło się również na dole. Nie było tego niesamowitego efektu, którym mógłbym jedynie nazwać odzyskaniem wolności… Nie zapierało aż tak oddechu, nie zatrzymywało się na pół sekundy serce. To była po prostu droga, a z Brzegów i z Głodówki – to było katharsis. I nic a nic nie przesadzam.

Już widzę i rozumiem, że musze napisać znacznie więcej. Rynias był i nadal jest jedną z najważniejszych rzeczy w całym moim życiu. Był moją wolnością, marzeniem i miłością. Trudno mi o tym spokojnie pisać.

Kiedy poznałem moja przyszłą Żonę, Anitę, to jedną z pierwszych myśli było zaprowadzić Ją na Rynias. I bardzo szybko tak się stało, że przyszedłem z jedną Miłością do drugiej. Nie miałem pojęcia czy Anita zrozumie co czuję, co czułem, na Ryniasie, ale teraz wiem, że zrozumiała wszystko.

Kiedy umarła moja Babcia Anita poprosiła mnie, żebym wyłowił kamień z Białki. Przywiozła ten kamień do Warszawy i poprosiła grawera o umieszczenie napisu „Rynias”. A potem położyła ten kamień na Babci grobie. To była całkowicie Jej inicjatywa, nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił…

Lepiej nie mogła zrobić. Lepiej nie mogła tego wyrazić. Że rozumie co ja czuję, a może i sama tak czuje.

Tak myślę, że każdy ma swój Rynias. I mam takie podejrzenie, że prowadzą tam właśnie trzy drogi. A jedna z nich jest najlepsza, choć wcale nie najprostsza. A inna jest najwłaściwsza, choć nie najkrótsza, no i ta ostatnia – najłatwiejsza, ale jednak czegoś pozbawiająca..

Ale to oczywiście mogą być tylko sentymentalne pierdoły starego psychiatry…

Będzie więcej o Ryniasie, nie da rady inaczej.



tagi: wolność  rynias  drogi dojścia 

lukasz-swiecicki
15 kwietnia 2023 16:31
4     965    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @lukasz-swiecicki
15 kwietnia 2023 23:03

Lepszego filmu o górach nie przeczytałem.

 

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @MarekBielany 15 kwietnia 2023 23:03
16 kwietnia 2023 18:24

Nie zawsze rozumiem Pana komentarze, ale ten jest wzruszający.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki 16 kwietnia 2023 18:24
16 kwietnia 2023 22:40

oby nie bryłę.

 

P.S.

piargi.

 

zaloguj się by móc komentować

szarakomorka @lukasz-swiecicki
18 kwietnia 2023 09:12

Po 70-tce takie "pierdoły" co i raz mi się trafiają ale niestety nie nawykłem do ich spisywania (a jak już próbuję, to zapominam co chciałem napisać, nowe "pierdoły" przyslaniaja te wcześniejsze i dochodzę do wniosku, że lepiej zrobić coś konkretnego).

Lubię za to czytać o tych niby pierdołach, a raczej jest splątane z naszym "tu i teraz".

Plus.  

Zwierzę sie, że moja mama miała zamiar "pójść do klasztoru" i teraz nie opuszcza mnie myśl, że to że przeszedłem przez życie "suchą nogą" jej zawdzięczam, a było sporo sytuacji "podbramkowych" towarzyszy mi coraz częściej. Takie to "pierdoły".

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować