-

lukasz-swiecicki

Psacerki i psacery

Psacerki i psacery

Słowo „psacer”, oznaczające szczególny rodzaj spaceru z psem, wymyśliło się samo. Podczas pisania innego tekstu niechcący napisałem w ten sposób i zorientowałem się, że właśnie tak chciałem napisać, tyle tylko, ze nie wiedziałem, że chcę. Nie wiem czy wszyscy ludzie tak mają, ja mam tak bardzo często i przestałem się już dziwić. Większość tekstów sama mi się pisze i mogę z ciekawością czytać to, co napisałem, bo prawdę mówić w ogóle tego nie pamiętam. Możliwe niestety, że tylko ja lubię te teksty czytać, ale na to już nie poradzę.

Pierwszy psacerek był bardzo krótki, choć wówczas jeden krok dla człowieka był wielkim krokiem dla ludzkości. Kiedy miałem półtora roku (Robert Mazurek twierdzi, że zyskał światową sławę zwalczając wersję „półtorej roku”, ale musiał coś pochrzanić, bo od niego pierwszego się o tym dowiedziałem, a chyba nie na tym polega światowa sława??) odbyłem psacerek do psiej miski z psem, którego imienia nie pamiętam (konwencja zgodnie z którą psy nie maja imion tylko „się wabią”, jest według mnie nie do przyjęcia!). Nie wiem kto wygrał, ale jedliśmy obaj. Chyba jajecznicę?

Czy mogę to pamiętać? Zapewne nie mogę, ale pamiętam. To było w Borowiczkach, tam gdzie robią się takie efektowne zatory lodowe na zakręcie Wisły. Pamiętam wiele rzeczy, których pamiętać nie mogę. Dla równowagi nie pamiętam także coraz więcej rzeczy, które pamiętać powinienem. Więc się to pewnie wyrównuje.

Na pewno drugim psem, z którym odbywałem psacerki, jeszcze nie psacery, gdyż byłem dzieckiem. Był Saba. To było w Laskach chyba w latach 1965-1975. Tak mniej więcej. Saba był jak najbardziej psem rasy męskiej. Mój Tata dał mu oczywiście imię na pamiątkę psa należącego do Nel z „W pustyni i w puszczy”, jednak w Laskach, nie na wsi lecz na terenie należącym do klasztoru sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, gdzie mieszkali wówczas Rodzice i gdzie nadal mieszka moja Mama, Saba kojarzyła się jedynie ze słynną biblijną królową, która romansowała z Salomonem, w związku z tym niemal każdego dnia musiałem tłumaczyć jakiejś zakonnicy, że to nie jest ona-Saba tylko on-Saba. I to właśnie tłumaczenie nadawało biblijno-filozoficzny ton naszym psacerkom.

On-Saba był chyba równie mądry jak jego królewska imiennica, był walecznym kundlem, białym pokrytym piegami czarnych kropek. Jakby jakiś dalmatyńczyk na krzywych nóżkach czy coś. Był też Saba bardzo romansowy i przez wiele lat większość piesków okolicach Lasek i Izabelina była w czarne kropki..

Kolejne psy to już zdecydowanie psacery, nie psacerki. Korek, zawadiacki jamnik szorstkowłosy, który zginął tragicznie wkrótce po urodzeniu się mojej pierwszej córki Anieli, a potem Foczka zwariowana charcica polska, biała w duże czarne łaty (ideowo jednak trochę podobna do Saby), której nie można było w żaden sposób opanować i którą musieliśmy oddać, ponieważ nie mogliśmy sobie z nią poradzić.

Potem było sporo lat przerwy, ponieważ mieszkaliśmy z moją Babcią, która miała swoje psacery ze słynnym, znanym raczej z mądrości niż urody Kleksikiem i nieznaną ani z tego, ani z tamtego Pchełką, niech mi Pchełka wybaczy. Kleksik był jedynym znanym mi psem, który z własnej woli siadywał sobie na tyłku i siedział słupka jak zając, z przednimi łapkami do przodu. Trzeba przyznać, że miał Kleksik szczególne warunki anatomiczne.

Po śmierci Pchełki psy wróciły do naszej części mieszkania, które dzieliliśmy z Babcią przez niemal 20 lat. Pierwsza była Szpulcia, terierka szkocka, która była z nami przez 16 lat. Psacery ze Szpulcią były mocno szczególne, ponieważ Szpulcia chodzić nie lubiła, a jak czegoś nie lubiła, to i nie robiła. Żeby jakoś tę niemoc przełamać korzystałem z dwóch różnych sposobów.

Po pierwsze chodziłem po Żoliborzu nosząc psa na rękach. Szpulcia zwisała mi na rękach bezwładnie, ponieważ bardzo lubiła tę pozycję. W związku z tym na ogół wszyscy sądzili, że piesek wpadł pod samochód i niosę go do weterynarza. Muszę przyznać, że niezmiennie mnie to bawiło. Może to dziwnie świadczy o moim poczuciu humoru, ale tego typu sytuacje qui pro quo są dla mnie zawsze źródłem niezwykłej wprost radości. Jestem absolutnie pewien, że Szpulcię, która była nieźle pieprznięta, te sytuacje bawiły co najmniej tak samo jak mnie, w związku z tym starała się wyglądać jak kompletnie zdechła. Ależ było fajnie, jakby powiedziały dzieci z Bullerbyn…

Drugi sposób był jeszcze dziwniejszy i chyba dostarczał nam jeszcze więcej radości. Zostawiałem Szpulcię pod lipą, na dole Wiaduktu Gdańskiego, a sam biegałem po Wiadukcie – na stronę Śródmieścia i z powrotem. Psacer polega na tym, że trzeba chodząc lub biegając pomyśleć i coś wymyślić. Może innym ludziom to przychodzi szybko, ale mi nie aż tak – na ogół musiałem przebyć około 10 km… To zajmuje trochę czasu. Dla Szpulci jednak było to zupełnie bez różnicy, ponieważ miała tralfamadoriańskie poczucie czasu (wyjaśnienie – patrz Kurt Vonnegut Jr. „Rzeźnia numer pięć albo krucjata dziecięca”), w związku z tym ile bym tam nie biegał tyle ona tam stała. Jednak nie wszyscy obywatele są w stanie to zrozumieć i często gęsto trafiali nam się obrońcy zwierząt, którzy próbowali obronić Szpulcię przed nią samą i spod drzewa ją zabrać.

Swoją drogą jak wielu ludzi próbuje innych bronić przed nimi samymi, zupełnie nie rozumiejąc co się tak naprawdę dzieje – to się po prostu nie mieści w głowie. Bez mała co drugi poważny problem psychiatryczny jest jakos związany z tym, że ktoś przeprowadzał staruszkę przez jezdnię wbrew jej woli, a potem się dziwił, że ona wierzga i krzyczy. Ludzie! Wypuście trochę powietrze!

Szpulcia problemów psychiatrycznych nie miała, bo się zabrać nie dała i sobie na mnie czekała zgodnie z umową. Zasadniczo jest to dobra postawa, którą polecam, bo może pomóc. Choć nigdy nie należy absolutyzować w tym względzie. Dowiedziałem się właśnie z niezwykle ciekawej książki Mikaela Launaya „Teoria parasola”, że wszyscy poruszamy się z prędkością światła, przez cały czas, a różnią nas jedynie wektory. No i Szpulcia to wiedziała już przede mną.

Ostatecznym, a może i ostatnim, choć przykro tak myśleć, objawieniem w moim życiu jest Boryś. Boryś chodzi, biega, lata w sposób niezmordowany. Od pięciu lat robimy co najmniej 100 kilometrów tygodniowo. Daje to liczbę, trudną do uwierzenia, około 25 tysięcy kilometrów! Obeszliśmy więc ponad pół kuli ziemskiej. W tym czasie oczywiście cały czas poruszaliśmy się z prędkością światła, więc nasz niewielki względny ruch nie ma oczywiście żadnego znaczenia. Było nam jednak tak miło i uroczo, że trudno mi to przekazać. Dlatego psacerom z Borysiem będę musiał poświęcić tekst osobny. Nie pierwszy, ale też zapewne nie ostatni…

Psacerujcie. W tym wasza nadzieja.

 



tagi: spacer  psacer  borys 

lukasz-swiecicki
11 listopada 2021 08:16
5     690    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

chlor @lukasz-swiecicki
11 listopada 2021 19:53

U nas kiedyś psy były często, ale to w czasach gdy smycze, ani zbieranie kup nie było wymagane. Chodniki i  ulice sprzątali zamiatacze na miejskim etacie. I komu to przeszkadzało?

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

wierzacy-sceptyk @lukasz-swiecicki
11 listopada 2021 20:54

Każdy pański wpis, (mini felieton) jest jak balsam

Dziękuję i proszę o jeszcze

Niech się Pan nie zraża brakiem komentarzy, no bo co dodać do tego co jest dobre?

 

A psica mojej żony już jest głucha, słabo widzi i nie kojarzy że należy swoje potrzeby załatwiać na trawniku, a nie w domu albo na klatce w bloku

Ale sprzątam

Zona mówi że trzeba Ją uśpić. Pewnie potrzebuje mojego wsparcia.

Ale psica na spacerze tak wspaniale skacze i biega, tylko łapy jej już nie wytrzymują.

Ten psacer jest trudny i co z tego?

Z mojej strony będzie miała wsparcie, ale decyzja należy do ukochanej pani

A tak na marginesie, za wizytę u psychiatry płaciłem 200 zł, a była warta pięć minut rozmowy i przedłużeniem recepty

A teraz jestem emerytem i mnie nie stać

Ale niech Pan pisze

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @wierzacy-sceptyk 11 listopada 2021 20:54
11 listopada 2021 21:15

Niedawno musiałem kilka razy wozić nie swojego kota do weterynarza. Ktoś akurat przyprowadzał nieszczęsnego kudłatego psiaka na eutanazję. Pies był stary, ale w formie, usiłował się bronić. U mnie w domu tylko dwa razy psy były usypiane, ale dopiero w beznadziejnym stanie, i miały godne pochówki. Właściwie cały ogród to psi i koci cmentarz.

 

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @wierzacy-sceptyk 11 listopada 2021 20:54
12 listopada 2021 09:59

Bardzo dziękuję za dobre słowa. Przykro mi, że wizyty u psychiatry nie wnosiły zbyt dużo. Ja się staram zrobić więcej, ale też pewnie nie zawsze wychodzi.

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować