-

lukasz-swiecicki

Pochwała Małżeństwa

Pochwała Małżeństwa

 

Jeszcze nie zacząłem, a już wiem, że będzie trudno. To znaczy właśnie zacząłem, ale jak zwykle nie wiem (nie jestem pewien) co będzie dalej.

Czy będzie trudno czytać? Mam nadzieję, że nie, ale na pewno trudno mi będzie ten tekst napisać.

A z drugiej strony (podobno nie można tak pisać, jak się przedtem nie napisało z pierwszej strony, tak twierdzi jedna pani redaktor, ale moim zdaniem to bzdura!) więc z drugiej strony mam coraz większe przekonanie, że właśnie teraz i właśnie taki tekst napisać koniecznie trzeba.

Już wspominałem, ale wiem, że nie wszyscy pamiętają, za trzy dni (w Niedzielę Wielkanocną) przypada 40 rocznica naszego ślubu (braliśmy go jako konserwatyści we dwójkę, więc nie jest on mój tylko nasz – Anity i mój).

W zeszłym roku, z okazji rocznicy 39 (wiem, że umiecie sobie sami policzyć, ale na wszelki wypadek zaznaczam) „udało” mi się powiedzieć bardzo żałosnego suchara. Nie wiem co we mnie wstąpiło, bo z całego serca nie cierpię tego dowcipu, który do tego jest stary i nieśmieszny, ale zaraz po obudzeniu powiedziałem żonie, że gdybym ją zabił w dniu ślubu, to już bym właśnie wychodził z więzienia…

Mówiłem, że będzie to żałosny dowcip i nie o ten niby-żart mi tu chodzi. Zadziwiające było to, że moja kochana żona zaczęła się bardzo szczerze i radośnie śmiać, mówiąc, że to świetny kawał.

Wcale nie chcę krytykować Jej poczucia humoru, bo nie o to tu chodzi – wzruszyło mnie to, że sam pomysł zabicia Jej przeze mnie uznała za tak absurdalny, że aż niezwykle śmieszny. Innymi słowy – choć sam dowcip był bardzo kiepski, jednak opowiedziana sytuacja była całkowicie niedorzeczna. I tak też naprawdę jest w małżeństwie. Ale po kolei.

Przystępując do trudnego tematu staram się najpierw zdefiniować przedmiot. Mam definicyjnego bzika już od czasów szkolnych. W liceum pisząc wypracowanie o poezji Mikołaja Sęp-Szarzyńskiego najpierw starałem się zdefiniować znaczenie słowa „poezja”, potem „Sęp”, a potem „Szarzyński”. W międzyczasie napisałem już około 15 stron i czas mi się skończył.

Mój niezapomniany nauczyciel języka polskiego prof. Wojciech Kuczkowski (nawiasem mówiąc ma równie, tak jak Sęp-Szarzyński, ale nie przymierzając również ja sam, swoje hasło w Wikipedii – przed chwilą dowiedziałem się z tegoż hasła, że prof. Kuczkowski zmarł dwa lata temu osiągnąwszy piękny wiek 91 lat!) potraktował moje dziwaczne dzieło z pełnym miłosierdziem i postawił mi ocenę dostateczną, mówiąc, że „coś ze mnie chyba wyrośnie tylko trudno powiedzieć co?”. Nie sposób zaprzeczyć, ze był to wniosek niezwykle bliski proroctwu. Zwłaszcza w zakresie „trudno powiedzieć co”.

W każdym razie, w aspekcie tego felietonu bez wątpienia należałoby określić czym właściwie jest „pochwała”, ale przede wszystkim czym jest „małżeństwo”.

Pochwała nie jest naganą. Pochwalając coś przyznajemy temu wartość, ale także polecamy to innym osobom. Innymi słowy – rzecz pochwalana jest nie tylko dobra dla mnie, pochwalającego ją, ale także dla osób, którym tę rzecz pochwalam.

Jako przykład (negatywny) podam flaczki drobiowe mojej Mamy. Ja osobiście bardzo je lubię i uznaję za niezwykle dobre, ale mam świadomość, że mogą one być mocno kontrowersyjne i nie powiedziałbym, że je pochwalam. A więc cos już wiemy – małżeństwo (w opinii autora tego felietonu) nie jest, powtarzam nie jest!, jak flaczki drobiowe.

Małżeństwo nie jest też podobne do bezy Pavlova. Co prawda wspomniana beza nie jest kontrowersyjna smakowo i można sądzić, że będzie smakować niemal każdemu (bo niektórym ludziom to w ogóle nic nie smakuje..), ale nie jest zbyt zdrowa, w tym sensie, że jest tucząca i niezbyt wartościowa odżywczo. Czyli, uwaga!, małżeństwo nie jest też podobne do bezy Pavlova, choć owszem – bywa i słodkie i kwaśne…

Jak widać już sama definicja pochwały pozwoliła nam nieco posunąć się do przodu.

A co z samym małżeństwem? Istotną cechą małżeństwa nie jest oczywiście to, że dwie osoby są ze sobą razem, czy też prowadzą wspólne gospodarstwo, albo mają i/lub wychowują dzieci, albo dziedziczą po sobie majątek. Tak może być w małżeństwie, ale nie to stanowi o jego istocie. Małżeństwo nie jest po przecież po prostu „związkiem”, bo inaczej nie różniło by się od konkubinatu.

Moim zdaniem istotnym wyróżnikiem małżeństwa jest „formalne przyjęcie na siebie odpowiedzialności za drugą osobę, z którą pozostajemy w związku”. Oczywiście należałoby do tego jeszcze sporo dodać, ale ten aspekt wydaje mi się najważniejszy, przynajmniej z punktu widzenia rozważań przedstawionych w tym felietonie.

Szczególnie chciałbym podkreślić to, że przyjęcie odpowiedzialności ma charakter formalnego zobowiązania. Niezależnie od tego czy małżeństwo zawarte jest w jakimś rycie religijnym czy też jest małżeństwem „cywilnym”, ten element formalny zawsze w nim istnieje. Wbrew temu, co wydaje się sądzić wiele osób (może nawet już większość osób) formalny charakter zobowiązania nie jest słabością małżeństwa tylko właśnie jego siłą!

Wielokrotnie słyszałem od różnych osób formułę „a po co mam brać ślub, żeby się potem rozwieść?? Przecież teraz jest tyle rozwodów..”

Odpowiedź brzmi chestertonowsko (nie jest to oczywiście przypadek, bo jestem pod dużym wpływem G.K. Chestertona): A choćby i po to!! Oczywiście, że rozwód jest tragedią i jest końcem małżeństwa, ale jeśli ktoś nie weźmie ślubu, to przecież nawet rozwieść się nie może! Czy się mylę w tej sprawie?

Innymi słowy, jeśli nigdy nie doszliśmy w naszym związku z drugą osobą do tego, żeby formalnie stwierdzić „chcę za ciebie odpowiadać, deklaruję zobowiązanie wobec ciebie” – to nie możemy nawet powiedzieć „już nie chcę za ciebie odpowiadać, nie czuję się do tego zdolny”. W tym sensie już nawet rozwód jest lepszy od faktu niemożności wzięcia rozwodu! Bo jeśli się rozwodzę to przynajmniej mówię – „był czas, kiedy byłem gotów do poświęceń związanych z tobą i ten czas się skończył”. A jeśli nigdy nie byłem zaślubiony, to nigdy nawet takiego czasu w moim życiu nie było!

Chciałbym zostać dobrze zrozumiany – absolutnie i w żadnym wypadku nie twierdzę, że ludzie, którzy nie mają ślubu nie kochają się.

Oczywiście, że się kochają. Kochałem moją Żonę przed ślubem i po ślubie. Kochałem Ją tak samo i tak samo do dziś kocham.

Nasz związek ma co prawda charakter sakramentalny, więc z pewnością bardzo nam pomaga Duch Święty i cała Trójca, ale jeśli ktoś sobie takiej pomocy nie życzy (czego nie jestem w stanie zrozumieć, ale wiem, że tak bywa, może po prostu ludzie są mocni?) to i taka osoba może kochać drugą osobę bez ślubu i być przez te osobę kochany. Małżeństwo nie jest warunkiem miłości, ani też nie jest wynikiem miłości. Miłość nie powoduje małżeństwa.

O co w takim razie chodzi? Po prostu – miłość, choć jest tak ważna i największa w takiej wersji, do jakiej zdolny jest człowiek po prostu nie wystarcza, żeby ze sobą wytrzymać, no choćby przez 40 lat.

Romano Guardini napisał (w książce „Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus - Osoba i Życie”):

„Mylimy się sądząc, że bezpośrednie spotkanie z Chrystusem musi bezwarunkowo pociągać człowieka do wiary. Zapominamy o tym, co jest rzeczywiście wymagane: o posłuszeństwie, wysiłku, poczuciu odpowiedzialności i uważamy, że wystarczy żywiołowy zapał”.

Sparafrazujmy sobie to zdanie na „mylimy się sądząc, że Miłość (czy to nie Chrystus jest Miłością??) musi bezwarunkowo pociągać człowieka do wytrwania w związku”..

Rozumiecie co mam na myśli?

Podczas kiedy w natchnieniu i z radością pisałem ten felieton moja Żona regularnie wzywała mnie do kuchni w celu 1) obrania ziemniaków; 2) pozmywania; 3) zrobienia herbaty; 4) porozmawiania z Nią; 5) zakupu nowych ziemniaków (jakby nie można było zostawić tych starych..) etc, etc.

Myślicie, że moja miłość wystarczyłaby, aby temu sprostać?? Najwyżej na jedne ziemniaki by mi starczyło!! Skoro ja tu chcę pisać o małżeństwie i miłości, to przecież Ona sama mogłaby obrać.. To miłość tak mi mówi!

A małżeństwo mówi – „obierz ziemniaki! Zobowiązałeś się! „Posłuszeństwo, wysiłek, poczucie odpowiedzialności!”.

I dlatego Anita śmiała się kiedy opowiadałem suchara o zamordowaniu. Wiedziała dobrze, że z miłości pewnie mógłbym Ją zabić (to oczywiście metafora!!!), ale formalne zobowiązanie całkowicie to wyklucza.

Dlatego oprócz pochwały Miłości, którą oczywiście głoszę w pierwszym rzędzie, bardzo także chwalę Małżeństwo, nawet mając świadomość, że nie jest ono bezą Pavlova…

W następnych dniach mam zamiar przypomnieć kilka starszych felietonów, które obracały się wokół tego tematu.



tagi: małżeństwo  miłość  zobowiązanie 

lukasz-swiecicki
6 kwietnia 2023 17:07
6     789    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ArGut @lukasz-swiecicki
6 kwietnia 2023 19:22

Pozwolę wrzucić zdjęcie, którym felieton jest okraszony na TwarzoKsiążce.

Doktor Łukasz z Małżonką

Oby jak najdłużej był widoczny ...

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @lukasz-swiecicki
6 kwietnia 2023 19:52

coś podobnego jak w kwestii  w rodzaju:

- " taki chodzi do kościoła, a  wiadomo jaki z niego grzesznik",
na ogół odpowiadam:

- "przynajmniej tam chodzi".

zaloguj się by móc komentować

kr @lukasz-swiecicki
6 kwietnia 2023 20:16

No tak, jeśli tak na to spojrzeć, to doskonalsze byłoby małżeństwo, dajmy na to, człowieka z pieskiem. Przynajmniej w jedną stronę. Osoba pieskowa zawsze kocha doskonale i bezwarunkowo, jest też doskonale i bezwarunkowo odpowiedzialna za swojego człowieka.

zaloguj się by móc komentować

kr @kr 6 kwietnia 2023 20:16
7 kwietnia 2023 16:25

Gorzej z posłuszeństwem. Piesek nie zawsze jest posłuszny swojemu człowiekowi. Ale za to człowiek swojemu pieskowi zawsze jest posłuszny, więc się uśrednia.

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @kr 6 kwietnia 2023 20:16
8 kwietnia 2023 17:23

Nie, całkiem nie o to chodzi. Proponuję jeszcze raz przeczytać.

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować