-

lukasz-swiecicki

Pączki śnić czyli felieton na Dzień Kobiet

Pączki śnić czyli felieton na Dzień Kobiet

 

Nie jestem specjalistą od pączków. To znaczy oczywiście, że nie umiem upiec (chociaż pączki to się chyba smaży, czy jak?), ale nawet nie jestem specjalistą od ich jedzenia.

Jeśli mam wybierać ciastka, a teraz to raczej wybieram „nie-ciastka”, ale pamiętam oczywiście tamte czasy, to właściwie niemal każde przed pączkiem…

W serialu „Rojst” (pierwszy sezon naprawdę świetny, a drugi niestety nie i to zupełnie kiepski - jak w „Prawdziwym detektywie”) jeden z bohaterów mówi, że ludzie dzielą się na tych, którzy wybierają eklerki i tych, którzy raczej wuzetki. Co jest raczej wspomnieniem, bo chyba dziś już wuzetek nie ma wcale.

Tak czy owak - ja bardzo chętnie i eklerki i wuzetki. Żadnych problemów.

Pamiętam taki okres w życiu, kiedy żywiłem się regularnie wuzetkami. A było tak:

Wczesnym latem 1980, z Solidarnością już tuż, tuż, za samym progiem (a więc tylko ciut, ciut wcześniej niż akcja pierwszego sezonu Rojsta..) pracowałem na budowie. Nie dlatego, że miałem taki kaprys, tylko dlatego, że wszyscy studenci po prostu musieli. To były tzw. praktyki robotnicze i to było obowiązkowe.

Ja, jako student medycyny (skąd się tam wziąłem to całkiem inna historia) trafiłem na budowę szpitala przy ulicy Lindleya. Tam w zasadzie same budynki jeszcze z XIX wieku, ale trzeba było taką plombę postawić. Nikomu się za bardzo nie chciało, prawdziwi robotnicy byli raczej w wiecowych nastrojach, a poza tym w zasadzie niczego (w sensie cement, jakieś zbrojeniowe druty, krany, no cokolwiek) nie było, więc posłali tam studentów i jakichś dziwnych robotników-maruderów.

Trafiłem do jednej grupy ze znanym później (nawet bardzo) psychiatrą Darkiem Wasilewskim (już niestety nieżyjącym). Darek, bardzo przystojny chłopak, miał w jednym kąciku ust (prawym??) wyraźną bliznę, miał też bezczelne i wesołe oczy. Z tych względów nazwałem go Kuklinowski - na cześć negatywnego bohatera „Potopu” Sienkiewicza pułkownika o tym nazwisku. A w zasadzie to z powodu podobieństwa do odtwarzającego tę postać Arkadiusza Bazaka (grał Kuklinowskiego kilka lat wcześniej w 1974, ale ten film był wielkim przeżyciem dla mojego pokolenia!). Darek chyba był choć trochę dumny z tego powodu, że nazywałem go Kuklinowskim, bo całe życie mi to wypominał. „Pamiętasz, że mówiłeś na mnie Kuklinowski” - przypominał mi chyba zawsze, podczas naszych raczej rzadkich spotkań…

Trafiliśmy więc na tę budowę z Kuklinowskim. Dla mnie to była szkoła życia. Wychowany w Zakładzie dla Niewidomych w Łaskach, prowadzonym przez siostry franciszkanki, byłem trochę zakonnym chłopcem i niektóre rzeczy mnie szokowały, choć mocno sobie postanowiłem nie pokazywać tego po sobie.

Spytałbym Kuklinowskiego czy mi się to udawało, no ale czas kiedy mogłem go spytać o cokolwiek (licząc na bardzo szczerą odpowiedź!) minął, więc już na tym Świecie nie spytam.

Ale miało być o ciastkach.

A nie o tym, że chowaliśmy się w opakowaniach po świetlówkach (szczupłe z nas były chłopaki!) i spaliśmy dopóki nas majster nie znalazł. Ani też nie o tym, że jeden lastrykarz powiedział nam coś, co dało nam do myślenia na resztę życia (widząc jak z wielkim trudem wnosimy po schodach metalową szafę ten spracowany robotnik powiedział lekceważąco „chłopcy, ja w waszym wieku taką szafkie to na fiucie na trzecie piętro żem wnosił”, no dobra - nie powiedział „fiucie”.. Pomyśleliśmy wówczas obaj, że cienkie jest nasze życie no i zostaliśmy, również obaj, psychiatrami. Wszystko dzięki lastrykarzowi…).

Czyli o tym wszystkim - nie! Ale codziennie o 12 była przerwa na śniadanie. Pan majster wyjmował salceson i kroił go starannie scyzorykiem w plasterki. A ja i Darek lecieliśmy jak najszybciej do przejścia podziemnego (tego przy Alejach) i tam do Baru Zachodniego (to tam gdzie ten chłopiec z filmu nie chciał wrzucić pieniążka i Himilsbach mu mówił „A ty chłopczyku czemu nie rzucasz?” - „A bo ja tu nie chcę wrócić” - mówił ten chłopczyk głosem Himilsbacha; w czym to było??).

I właśnie w Barze Zachodnim kupowaliśmy sobie po wuzetce!! Za 5 zł ówczesne. Bo tam były. Były pyszne i bardzo pożywne. Eklerów nie było. Też byśmy brali, gdyby były. To jasne.

Bo wuzetek też już wtedy prawie nigdzie nie było. A eklerów nie było całkiem wcale. A ptysie były chyba tylko w pijalni czekolady „Caracas” przy Placu Narutowicza… No ale gdzie z Lindleya na Narutowicza! Nie zdążylibyśmy podczas przerwy za nic.

Czy myśmy pili kawę do tej wuzetki? Chyba nie. Chyba kawy już nie było. Herbatka lura i dwa papieroski. I na budowę z powrotem.

To w jakimś stopniu tłumaczy mój brak obycia z pączkami.

Wielką miłośniczką i prawdziwą znawczynią pączków była natomiast ówczesna moja dziewczyna, a wkrótce potem narzeczona, czyli po prostu Anita. Anita w tym czasie kosiła trawę na trawniku pomiędzy jezdniami wzdłuż Alei Sobieskiego. Teraz to ulica Sobieskiego, a zamiast trawnika pan Trzaskowski robi tam tramwaj, więc już nic nie przejedzie. Ale wtedy był trawnik. A Anita też tam była, a jakże, na robotniczych praktykach.

Już wtedy, w czasach naprawdę ostrego niedoboru, potrafiła (Anita) niemal spod ziemi wyciągnąć pączka, najlepiej małego - bo wtedy dużo smaku, a mało kalorii - i wypowiedzieć się autorytatywnie na jego (pączka) temat. Jedna z wielu rzeczy za którą wtedy i teraz podziwiałem ją i nadal podziwiam.

Z tym, że ja nadal nie bardzo z pączkami. Nawet za czasów słynnych „wyrobów czekoladopodobnych” moje serce pozostało chłodne - jeśli chodzi o pączki. Oczywiście jeśli chodzi o Anitę to zawsze gorące.

Toteż z pewnym zdziwieniem przyjąłem dzisiejszy (a może wczorajszy, bo mogło mi się śnić przed północą, może i wczorajszy??) sen. Otóż stałem w kolejce po pączki. O tyle nie było to dziwne, że miałem po prostu kupić Anicie. A kwiatków wiadomo, że nie. Jest tyle innych dobrych okazji, żeby kupować kwiaty!

W kolejce sami mężczyźni. A do tego pączków nie ma. Jeszcze nie przywieźli. Chociaż z jakiegoś powodu wiadomo, że będą nieziemskie i wypasione. Jak nigdzie. Właściwie sam mam już ochotę, no przynajmniej, żeby obejrzeć.

A w tej cukierni przy ladzie cały wielki kosz z pączkami. Tyle, że to nie są te, po które stoimy. Pan z cukierni mówi, że to takie tam zwyczajne „od Bliklego” (to nie ja tak mówię!! Tylko ten pan w moim śnie. Ja się nie znam na pączkach od Bliklego). I, mówi ten pan, „bierzcie sobie panowie i jedzcie, płacić nie trzeba, poczekamy spokojnie na te cudowne, wspaniałe i jedyne, które dopiero przyjadą” („bierzcie i pijcie bez płacenia za wino i mleko” jak pisał Izajasz).

I tak stoimy, czekamy, ja jakoś tak myślę o rodzynkach (że na tym pączku na wierzchu będą) i jeszcze myślę, że to zrobi wrażenie na Anicie. Już, już miały być te pączki i nagle Borys się zaczął rozpychać, a okazało się, że wlazł nam do łóżka.

No i szlag wszystko trafił. Pączków nie ma i nie będzie. Wielki Post trwa. Do tego jeszcze zaczyna się Dzień Kobiet. A co mógł znaczyć ten sen?
A bo ja wiem? O pączkach śnić. Trzeba by sprawdzić..

PS. Poza różnymi poziomami, które już obecnie można w tym felietonie wyśledzić, jest jeszcze jeden, chyba trudny do wykrycia. Jest taki skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju zatytułowany „Górnika śnić”. To pewnie nikomu nie przyszło do głowy, a mi jak najbardziej, bo Tytus bardzo lubi ten skecz…



tagi: sen  pączki  wuzetki 

lukasz-swiecicki
8 marca 2024 16:19
4     506    4 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Brzoza @lukasz-swiecicki
8 marca 2024 19:25

> ale ten film był wielkim przeżyciem dla mojego pokolenia!

1974 Potop Pułkownik Kuklinowski:

1974 Potop Pułkownik Kuklinowski czlek szalony

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @lukasz-swiecicki
8 marca 2024 21:36

Najlepsze pączki w Warszawie są w cukierni na Woli - Górczewska 15. A sowiedziałem się o tym przypadkowo. Otóż idę do pracy, a tu kolejka taka, jakby właśnie dowieźli świeży towar do second-handu. I tak idąc patrzę na tych bludzi l i zastanawiam się, bo w kolejce widziałem wiele elegancko ubranych pań. Mijam już kolejkę i wychodzi ze sklepu pani. Akurat szła rownolegle ze mną, więc spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się i zagadałem pytając " To ile dziś za kilogram, że taka kolejka?". A pani mi odpowiada ze nie wie, bo sprzedają na sztuki. No to pytam się - ile za sztukę? Pada cena, a ja na to, że w sumie to bardzo tanio. No i wtedy wyszło nieporozumienie. Ona się śmiała, a ja się dziwiłem, że taka ogromna kolejka po pączki (a do tłustego czwartku było jeszcze ze 3 tygodnie). No i wtedy powiedziała mi, że w tej cukierni są najlepsze pączki w całej Warszawie. Nie jadłem jeszcze, więc nie wiem. Ale można sprawdzić...:)

Nigdy nie lubiłem eklerów, a tym bardziej wuzetek....:). Za tłuste, za ciężkie.

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @lukasz-swiecicki
8 marca 2024 21:40

"O pączkach śnić..." - może to banalny niedobór cukru, Panie Profesorze ;)

O jajku mówi się, że gdyby kosztowało 2 tysiące dolarów, to byłoby największym przysmakiem ludzkości. Do pączków można spokojnie tę miarę przyłożyć. 

Pamietam radiową rozmowę ze śp. panią Marią Blikle, gdy opowiadała o przygotowaniach do pieczenia pączków. Ciasto rosło w dzieżach w pomieszczeniach zamkniętych, bez przeciągów, nie wolno było głośno mówić /przy tym cieście :)/ i chyba puszczano tam jakąś klasyczną cichutką muzykę, by drożdżom się chciało.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @KOSSOBOR 8 marca 2024 21:40
8 marca 2024 23:17

Bez przeciągów, ale z drganiem powietrza.

:)

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować