-

lukasz-swiecicki

Oskary albo Stanleje czyli całe życie na psychiatrii

Oskary albo Stanleje czyli całe życie na psychiatrii

 

Mniej ostatnio piszę, być może ktoś to zauważył, choć na wszelki wypadek nikt nie dawał znać w tej sprawie… Nie żebym się od razu tak bardzo martwił, oj tak mi się tylko przykro zrobiło i zaraz przeszło.

Ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie nawet. Przede wszystkim odbyły się Oskary, które tak naprawdę nazywają się Stanleje, ale zostały też po dawnemu Oskarami.

To może po kolei. Stanleje odbyły się już po raz 28. A odbywają się raz w roku!

Tak, że dobrze policzyliście – to już 28 lat. No z tym, że źle oczywiście policzyliscie, bo w pamiętnym 2020 nie udało mi się zorganizować imprezy. Po prostu wszystkie restauracje były jeszcze zamknięte z powodu, no powiedzmy, pandemii.

Czy ona w ogóle była czy jej nie było (ta pandemia) to jest zapewne sprawą sporną. Na pewno Polska wiosną 2020 była całkowicie bezpieczna!! Przez następne lata zawsze było przypadków zakażeń koronawirusem i zgonów z tym związanych WIĘCEJ niż wiosną 2020, kiedy to zakażeń nie było prawie wcale! Ale pandemia była ogłoszona właśnie wtedy i po prostu „się odbyła”. Co w praktyce oznaczało, że pierwszy raz od 25 (bo to wówczas było 25) lat nie odbyły się Oskary (no czyli Stanleje..).

A zaczęło się to wszystko jeszcze w roku 1994, kiedy kończyłem pisać swój doktorat. Który właściwie nic tu nie ma do rzeczy, poza tym, że jako już niemal świeżo upieczony doktor dostałem taką fuchę, która się nazywała „organizacja streszczeń”.

Wtedy to właściwie polegało na napisaniu listy osób streszczających i wywieszeniu jej w gablocie. Tak mi przynajmniej przekazał dr Bogusław Habrat, który robił to przede mną…

Tylko, że dla mnie to było nie to i zdecydowanie za mało… Bardzo prędko wpadłem na pomysł nagród. Początkowo były nawet co miesiąc! Musiałem je oczywiście sam fundować, bo żadnych sponsorów nie miałem, ani nawet o nich wtedy nie myślałem. Więc były skromne – kupowałem zwycięzcy loda w bufecie, albo cos w tym rodzaju.

Bardzo szybko też przyszło mi do głowy, że trzeba organizować raz w roku spotkanie dla wszystkich. Właściwie patrząc z dzisiejszej perspektywy czasowej, to byłem wówczas niemalże nieletni, bo miałem wszystkiego 30 parę lat…

Uważam, że to niezwykłe, że tak to dużo osób od samego początku chciało uczestniczyć. Właściwie brali udział wszyscy oprócz profesora Pużyńskiego…

Profesor od samego początku był, jakby to powiedzieć, chyba natchnieniem lub też dobrym duchem tej imprezy. Mam zresztą wrażenie, że naprawdę z nią sympatyzował (a nie tylko w mojej wyobraźni..), tyle tylko, że bał się mojego niestandardowego poczucia humoru…

Rzeczywiście, nigdy nie było wiadomo z czym wyskoczę, sam tego nigdy nie wiedziałem i do dziś zresztą nie wiem.. Mogłem się jakoś dziwnie przebrać, mogłem wybrać jakieś wymyślne dyscypliny, w których rywalizowali uczestnicy.

Różnie mogło się zdarzyć i dlatego profesor Pużyński co roku uroczyście potwierdzał swój udział. Najpierw zapoznawał się bardzo sumiennie z zaproszeniem (które samo w sobie było zazwyczaj mocno dziwne..), a potem mówił, że z pewnością będzie i zapisywał dzień w swoim notesie.

Przez pierwsze 10 lat byłem niezmiennie zadziwiony tym, że nigdy jakoś nie miał czasu, bo „w ostatniej dosłownie chwili” coś wyskakiwało i „sam pan przecież rozumie, że udział w tym, no oczywiście, wydarzeniu klinicznym, to jest mój priorytet i w ogóle”, ale „no taka wręcz niezwykła sytuacja, że nagle…”. „Ale w przyszłym roku, kolego kochany, będę choćby tam nie wiem co…”.

Później, już w XXI wieku, wreszcie do mnie dotarło (jestem strasznie tępy w takich sprawach i trzeba mnie walić łopatą prosto w łeb, żeby cokolwiek dotarło. Chyba się powinienem wstydzić, no ale raczej to po prostu akceptuję..), że Profesor nie chce i wcale nie ma zamiaru być na spotkaniu, a zapisuje sobie, żeby broń Boże przez pomyłkę nie przyjść do pracy tego dnia..

W każdym razie Oskary (bo taka była nazwa na samiutkim początku imprezy) zmieniły w międzyczasie nazwę na Stanleje. Nie tłumaczyłem tego nikomu, i nikt też mnie o to nie pytał, ale oczywistym natchnieniem było tu imię Stanisław. Pytanie dla Czytelników (którzy chyba jednak są trochę bystrzejsi ode mnie..) – jak właściwie miał na imię Profesor Pużyński? Dla ułatwienia podam, że nie miał na imię Andrzej…

Główną nagrodą był gipsowy postument przedstawiający mężczyznę w pozie wyniosłej. W mojej opinii mężczyzna ten nosił piękne imię Stanley (lub też Staszek). Postument jest odlany z gipsu i waży chyba z 15 kg. Ręce w każdym razie opadają. Oryginalnie był po prostu koloru białego, ale został bardzo ładnie pomalowany przez córki Iwony Koszewskiej. Te córki były oczywiście wówczas kilkuletnimi dziećmi…

A później, po kilku latach, zaczęły się na tym Stanleyu pojawiać takie jakieś małe dylatacje czy dziurki, czy co tam jeszcze. Wówczas, nadal jeszcze będące dziećmi, córki Iwony porobiły na tych dziurkach opatrunki i nakleiły plasterki. I tak już zostało. Tak wygląda Stanley do dziś.

Stanley jest zresztą, rzecz jasna, nagrodą przechodnią. Co roku ktoś go dostaje, ale następnego roku odbieram go i daje komuś innemu. Jest to rozwiązanie powszechnie przyjęte w sporcie. A jeśli chodzi o nagrody naukowe (czy jakoś tam około-naukowe w każdym razie..) – to cały czas ludzi dziwi.. W tym roku nawet jeden pan (który miał stand-up) bardzo się dziwił, że „nagroda główna bardzo podobna do tej z zeszłego roku. I skąd pan takie bierze, panie profesorze?” No właśnie znikąd, to ciągle jest ten sam Stanley!!

W ciągu niemal trzydziestu lat rozdawanie nagród obrosło całkiem pokaźną liczba różnych ceremonii. Chyba zawsze tak bywa, jeśli chodzi o „tradycję”??

  1. każdym razie pojawiły się: wykład wstępny (zawsze mój), w którym opowiadam co było do tej pory. Ponieważ nie pamiętam już co było, więc opowiadam różne historie. Część z nich jest zapewne prawdziwa, bo nie da się tego tak do końca uniknąć.

Po moim wykładzie jest krótkie wystąpienie sponsora (oczywiście – teraz mamy sponsorów! Inaczej to by w jakiś sposób nie było śmieszne. Nie do końca wiem w jaki, ale ponieważ sobie to uświadomiłem – zadbałem i o sponsorów). To wystąpienie jest bardzo krótkie. Specjalnie nie zachęcamy sponsorów, żeby w ogóle było, ale zdaje się, że się inaczej nie da. No to trudno.

Potem jest clou programu czyli wystąpienie naukowo-artystyczne. Zasadniczo co roku proszę kogoś innego o wygłoszenie. Jest z tym kłopot, bo niewielu naukowych wykładowców ma coś śmiesznego do powiedzenia. Oczywiście, mogłoby być nieśmiesznego. No, ale raczej ja nie idę w tę stronę. Przez ostatnie dwa lata był ten sam stand-uper i było zupełnie nieźle. Ale trochę to było związane z tym, że nie miałem już pomysłu.

Tak naprawdę najważniejszy jest przedostatni punkt programu czyli wręczenie nagród. Są trzy – cztery nagrody, które występują „zawsze” i ze cztery takie, które wymyślam doraźnie. Bo ogólnie nagród jest siedem. Co oczywiście znaczy, że się nie zgadza, bo wychodzi zwykle dziewięć. Jak nie dziesięć..

I tak ma być. Ma się nie zgadzać i się nie zgadza. Więc jest nagród siedem, a że wychodzi więcej to już tak zwana „nie moja wina”.

Pierwsza i najważniejsza jest nagroda za komentarze. Za jakie komentarze? No więc za różne. I tyle. To właśnie jest Oskar czyli Stanley.

Druga ważna nagroda „za treść”. Trzecia „za sposób prezentacji” – ta nagroda też jest przechodnia. Jest nią słynna rama od lustra, które wiozła mi pacjentka (która uciekła akurat za szpitala!) z Odessy. Odessa była wówczas w ZSRS, bo gdzie miała być? Pacjentka pojechała nocą, drugą nocą wracała, a po drodze lustro jej wytłukli w pociągu i dowiozła ramę. Trzeba w tę ramę wstawić lustro. Już od 30 lat trzeba, ale na razie rama sobie czeka. I jest nagrodą.

Jest jeszcze czwarta nagroda pod tytułem „debiuty” – i to zazwyczaj obecnie jest wiele osób, bo ciągle ktoś dochodzi i ktoś odchodzi. A kiedyś było odwrotnie i trudno było kogoś znaleźć. Zmiana systemu i tyle.

A potem są różne inne nagrody. Jakie akurat są potrzebne. W tym roku była „za niesamowite podobieństwo” (dostała ją Kasia Jurkin), za „dociekliwość” (dla Herberta Phama) czy też za „umiejętność dyskusji” (dla Stefana Sawickiego). Kto wie czy się jeszcze kiedyś te nagrody pokażą czy też już nigdy przenigdy takich nie będzie…

Były jeszcze dwie nagrody za „coś z czego coś wynikło” dla Agnieszki Kuc i dla Alberta Stachury. Ważna nagroda, wskazująca na, moim zdaniem, początek jakiejś drogi.

Z frekwencją bywało różnie. Na ogół było mnóstwo ludzi. W każdym razie jak na mnie i moje pomysły – czyli ponad 30 osób i zazwyczaj brakowało jedzenia. To się tam czasem coś dokupiło.

A w tym roku było wyraźniej mniej niż 30 osób i zostało. Zabraliśmy ze sobą. Nie chodzi o frekwencję. Ale zawsze jest lepiej, kiedy zapraszam przynajmniej z pewnym wyprzedzeniem… A w tym roku to w zasadzie było w ostatniej chwili. Kilka dni przed Galą.

Czemu tak? Bo od kilku lat, szczerze mówiąc od 21 razu…, myślę, za każdym razem, że to już ostatni raz, że nie warto, że już nie będę tego robił.

A potem organizuję. Tak w ostatniej chwili. Może i na tym to polega…

I zawsze potem jacyś ludzie mówią jak było fajnie i jak bardzo się czują częścią tradycji, i jak bardzo ta tradycja stanowi o tym, co na co dzień robimy. I różne inne rzeczy. Bardzo miłe, zobowiązujące.

Tak to się toczy. I dlatego mam czasem przerwy w pisaniu felietonów. Jeśli ktoś o to pytał w ogóle. Tak się po prostu toczy moje życie na psychiatrii, a duża jego część już się po prostu przetoczyła.



tagi: oskary  stanleje  gala wręczenia 

lukasz-swiecicki
25 czerwca 2023 22:19
3     704    4 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @lukasz-swiecicki
25 czerwca 2023 23:35

To jest bardzo ciekawe, że o pomyśle malowania białej rzeźby (?) dowiedziałem się w 1977 roku oczekując na odjazd rzeźni z Zaaakopanego, umilając sobie czas książką kupioną w kiosku dworcowym.

Z Żabiej Perspektywy.

Wróć. W kiosku kupiłem inne, a o żabiej chyba gdzieś przy Krupówkach.

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @lukasz-swiecicki
26 czerwca 2023 17:38

Cóż warte są nagrody bez kar?

U mnie w sąsiednich laboratoriach wydziału chemii organicznej wisiała przed laty gablota z aktualną listą nagan i kar.

Np.: "dr (imię, nazwisko) otrzymuje naganę za wylanie do zlewu kolby z preparatem który kosztował 2 tygodnie pracy zespołu, oraz za uchylanie się od obowiązku przynoszenia butli z tlenem".

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @chlor 26 czerwca 2023 17:38
26 czerwca 2023 22:14

Dobry pomysł. Trzeba było mi mówić 30 lat temu jak to wymyślałem..

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować