-

lukasz-swiecicki

O znaczeniu czasu

O znaczeniu czasu

Szkocki antypsychiatra, R.D. Laing, napisał książkę „On the meaning of time”. Miałem kiedyś te książkę, więc ona na pewno istnieje. Ale nie pamiętam, co jest w niej napisane. W Wikipedii nie ma takiej książki Lainga. A mój egzemplarz zaginął gdzieś pomiędzy moim wcieleniem jako zastępcy ordynatora, a ordynatorem. Czyli przed, przedostatnim razem kiedy zmieniałem gabinet..

Często jednak myślę o tej książce Lainga. Może z powodu intrygującego, dla mnie przynajmniej, tytułu, a może dlatego, że książkę dostałem od bardzo dziwnego pacjenta. Ofiarodawcą był pewien tłumacz chory na bardzo poważną schizofrenię. Pacjent ten nie był w stanie powiedzieć żadnego prawidłowo zbudowanego zdania. Przez cały czas używał, jeśli tak można powiedzieć, jedynie schizofazji, zwanej inaczej „sałatą” lub „sałatką” słowną.

Nawiasem mówiąc był taki czas w polskiej psychiatrii, kiedy problem czy jest to „sałatka” czy „sałata” autentycznie rozpalał ludzkie emocje!! Zwolennicy tych koncepcji byli gotowi się bić w tej sprawie. A „sałatka” wcale nie stoi blisko „sałaty” – bo sałatka to nie jest mała sałata (to chyba jasne!!) tylko zupełnie inne danie, składające się z drobno pokrojonych warzyw w majonezie!! W majonezie – mówię!! Dlaczego więc duża część niedouków mówiła sałata??? Nie sposób zgadnąć.

Uwaga, quiz – do której grupy należałem – czy byłem zwolennikiem sałaty czy sałatki? Zgadujcie.

Wracając jednak do pana z sałatką (!!) słowną (panie Kazimierzu – proszę nie podpowiadać!) to nadzwyczajne było to, że człowiek ten prowadził zupełnie normalne życie rodzinne i zawodowe. Maił żonę i dzieci. Wydaje się, że żona rozumiała nawet to, co mówił.

To robiło na mnie wówczas (około 30 lat temu) duże wrażenie. Jako stary psychiatra dobrze wiem, że struktura komunikacji może być różna i wcale nie to jest zrozumiałe, co wydaje się zrozumiałe. Teraz mnie to nie dziwi.

No ta, ale ten felieton nie jest o tym. Jest o znaczeniu czasu w moim życiu. Dzis rano dostałem maila od pacjentki, która przypominała mi (dalibóg, albo i dalipan, nie wiem po co??), że dziś mija siódma rocznica mojego wypadku. Dokładnie o tej porze, kiedy pisze te słowa, czyli o 17 z minutami, zostałem bardzo poważnie potrącony przez samochód. Nie celebrowałbym tego, ale mail od pacjentki mi przypomniał.

I wróciło tamto pytanie. Po co?

Kiedy masywne Audi uderzyło w okolice widelca przedniego koła mojego roweru i wykatapultowało mnie w powietrze poczułem rodzaj ciemności, miałem wrażenie, jakby ktoś z całego mojego wnętrza, z sedna, jakby z serca, ale nie narządu serca tylko z serca mnie, wyciągnął szybkim ruchem wielką drzazgę. To co poczułem były bólem, było lękiem i było też jakoś słodkie. Trudno się więc dziwić, że zrozumiałem, że umieram. I pewnie tak właśnie było.

A potem odzyskałem przytomność na SOR w szpitalu Bielańskim (tylko na jakiś czas, ale zawsze) i wtedy po raz pierwszy zadałem sobie to pytanie – po co? Po co ożyłem, skoro będę zaraz (przecież kilka lat nie robi różnicy, więc zaraz, już za chwilę) umierał znowu? Jak tak w ogóle można? Czy to nie jest niezgodne z zasadami?

Kiedy odzyskałem przytomność po raz drugi czy trzeci dowiedziałem się z mojego telefonu, że pacjentka w ciąży, o którą to pacjentkę i ciążę się martwiłem, urodziła córeczkę i ta córeczka jest zdrowa (dostałem zdjęcie), a znowu druga pacjentka bardzo chora i została zawieziona do szpitala. I jeszcze dowiedziałem się od bardzo wielu pacjentów, że jestem im potrzebny i że to dlatego pewnie żyję i takie tam rzeczy.

Bardzo to było ładne, a nawet i wzruszające, ale mnie zupełnie nie przekonało. No bo co z tego, że wróciłem, skoro zaraz znów odejdę i co ja wam wszystkim pomogę? Lepiej już sobie radźcie, bo ja przecież jestem w trakcie odchodzenia i to jest kwestia CZASU… No właśnie – on the meaning of time.. Przecież mam taką książkę Lainga, chyba że mi gdzieś zginęła..

Dotarło do mnie, że robię poważny błąd myślowy, ponieważ myślę czasem linearnym. Z jakiegoś powodu (jeszcze nie wiem z jakiego – to zagadka drugiego rzędu!) mamy umysły ukształtowane na czas linearny.

Więc wychodzę z domu po ten kmin rzymski do pulpetów rybnych, wsiadam na rower, jadę do mojej córki na Plac Henkla, a potem od niej pod Arkadię i tam wpada na mnie… Czyli to, a potem to, a potem to. To jest bez sensu. Bezpośrednio po urodzeniu tez miałem przed sobą tylko kilka czy kilkadziesiąt lat życia. Co za różnica? Po co to w ogóle zaczynać?

Widzę tylko jedną odpowiedź – to w ogóle nie jest proces linearny. Trzeba ćwiczyć tralfamadoriańskie poczucie czasu opisane, też niedoskonale ale jednak, przez Vonneguta. Są takie paciorki, takie węzły czasoprzestrzenne – osobno pulpety, osobno Plac Henkla, osobno rodzę się, osobno wjeżdża na mnie samochód. Nic nie jest pierwsze czy drugie. To tylko złudzenie wynikające ze niedobrego odbioru czasu.

Tak jak mój pacjent z sałatką słowną – mi się wydawało, że mówi bez sensu, a jego żona to rozumiała i było dla niej z sensem. Ani ja nie wiem lepiej, ani ona – to po prostu inna konfiguracja.

Z tego punktu widzenia nie ma znaczenia, że umrę, bo już umarłem, umieram, umrę tylko nie znam jeszcze tego punktu, bo gdybym znał to bym się bał, więc nie znam.

Czy warto się ćwiczyć w odczuwaniu czasu na sposób właściwy dla Tralfamadorii? A bo ja wiem czy warto?? A czy warto się nauczyć jeździć na jednym kole, skoro można po prostu jeździć na rowerze? Może tak, może nie. To zależy co chciałbyś robić z tym. Na pewno jednak trzeba wiedzieć, że można. Można myśleć tralfamadoriańsko, można jeździć na jednym kole. To istnieje. Jest ten zestaw.

To, że jesteśmy więźniami czasu nie jest prawem natury. To jest jedynie prawo psychologii. W naturze jesteśmy czasowo wolni. I mamy sens w każdej chwili, wszystko ma sens.

Jakie to szczęście. Więc dziękuje Pani, Pani Pacjentko, za tego maila. I dziękuję Borysiowi, że chciał ze mną wyjść, żebym mógł to przemyśleć. I Laingowi za książkę, której nie pamiętam.

Wam wszystkim też dziękuję.



tagi: czas  psychologia  r.d.laing  znaczenie 

lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2022 17:47
15     1095    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


chlor @lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2022 18:48

Sałatka. W technice kłębowisko jednakowych elementów (Kabli, taśmy filmowej) nazywane jest sałatą.

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @chlor 1 kwietnia 2022 18:48
1 kwietnia 2022 18:50

PS.

Jednak niektórzy technicy mówią na to "kalafior".

 

zaloguj się by móc komentować


lukasz-swiecicki @chlor 1 kwietnia 2022 18:50
1 kwietnia 2022 22:13

A w psychiatrii nie mamy kalafiorów. Choć czasem się mówi, że guz w mózgu jak kalafior. Ale to jest już neurologia.

zaloguj się by móc komentować

Jozef-Bak @lukasz-swiecicki
1 kwietnia 2022 23:26

Panie Profesorze, coś pewnie nie do końca a propos, ale na temat czasu. Ze względów zawodowych spędziłem dwa lata w Chinach. Specyfiką języka chińskiego jest to, że jest w nim tylko jeden czas, czas teraźniejszy; innych nie ma. W językach europejskich czas teraźniejszy jest obecny, ale,  moim zdaniem, teraźniejszość występuje bardzo krótko; dość szybko staje się przeszłością. Sądzę, że jest to olbrzymia przepaść kulturowa pomiędzy nami, a Azjatami. Im się wydaje, że mogą zapanować nad czasem, my wiemy, że czasem rządzi Bóg.

zaloguj się by móc komentować

m8 @chlor 1 kwietnia 2022 18:48
1 kwietnia 2022 23:55

Od kiedy tak jest?

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @chlor 1 kwietnia 2022 18:48
2 kwietnia 2022 09:39

To jest germanizm, jak większość terminów technicznych. Od "Kabelsalat". Tyle, że to po niemiecku znaczy "sałatka z kabli", nie "sałata z kabli". Więc, kto jest zwolennikiem wersji "sałata" może niekoniecznie zaraz jest gupi, ale z pewnością nie zna niemieckiego ;) 

zaloguj się by móc komentować

malwina @lukasz-swiecicki
2 kwietnia 2022 10:06

Już nie pamiętam nazwiska tego gościa, co to napisał fantastyczny esej o św. Tersce z Lisieux. postawił on w nim pytania o to, jak tak młoda istota (z niej "drzazgę" wyjęto, jak miała 24 lata), tak temperamentna, zaangażowana itd. potrafiła spędzać życie w nieusatnnej uważności w klasztorze kontemplacyjnym o najsurowszej, po kamedulskiej regule. "a trzeba nam wiedzieć, że nie ma nic nudniejszego niż klasztor kontemplacyjny w mglisto-słonecznej Bretanii".

I uznał, że tajemnicę tę wyjaśnia zdanie świętej z listu do siostry pozostającej jeszcze "w świecie": nasze Zbawienie? nasze twarzą w Twarz? Ależ to będzie Jutro!

on to dalej ładnie rozwija i dochodzi do tego samego wniosku co Pan: są ludzie, którzy mają zdolność/łaskę (?) życia jakby poza czasem, oni tego wręcz organicznie doświadczają.

wtedy też cierpienia inaczej się przeżywa.

myślę, że epoka kredytu skutecznie usuwa szansę na choćby przeczuwanie takich rzeczy. 

dziękuję za ten wpis.

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
2 kwietnia 2022 11:31

"Więc wychodzę z domu po ten kmin rzymski do pulpetów rybnych, wsiadam na rower, jadę do mojej córki na Plac Henkla, a potem od niej pod Arkadię i tam wpada na mnie… Czyli to, a potem to, a potem to. To jest bez sensu. Bezpośrednio po urodzeniu tez miałem przed sobą tylko kilka czy kilkadziesiąt lat życia. Co za różnica?"

Ja na to mówię Anioł Stróż.

zaloguj się by móc komentować

atelin @chlor 1 kwietnia 2022 18:50
2 kwietnia 2022 11:32

Potwierdzam. Ale znani mi wędkarze używają jeszcze terminu "baba jaga".

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @atelin 2 kwietnia 2022 11:32
2 kwietnia 2022 12:41

Baba jaga? To niezły pomysł. Ja ostatnio wymyśliłem klopsówę reaktywną, ale jeszcze się nie przyjęła...

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki 2 kwietnia 2022 12:41
2 kwietnia 2022 13:14

Miałem wątpliwości, w sumie powinno być "baba Jaga", ale to tylko supeł.

zaloguj się by móc komentować


Tenerka @chlor 1 kwietnia 2022 18:50
3 kwietnia 2022 08:45

W drukarni mówimy na to pizza.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować