-

lukasz-swiecicki

Nosorożce mi się nie mieszczą

Nosorożce się nie mieszczą - problem nie został w pełni rozwiązany!

 

Pisałem kiedyś jak to się stało, że zacząłem zbierać nosorożce. Właściwie tak naprawdę nigdy nie zacząłem ich zbierać, tylko one zaczęły się zbierać u mnie. Mam po prostu taki punkt zbiórki samorzutnej nosorożców.

Że mógłbym mieć czegoś innego?? To jest akurat więcej niż oczywiste. Mógłbym mieć nawet jakiś praktyczny punkt zbiórki. Ale mam akurat nosorożców i tego się trzymam.

Moje wyjaśnienie w tej sprawie (pod tytułem „Nosorożce w moim życiu”) było dość popularne, ale czytają je prawdopodobnie zupełnie nie te osoby, które powinny, ponieważ najczęstsze pytanie (naprawdę!!), które zadają mi pacjenci brzmi: „Zauważyłem, że ma pan dużo nosorożców w gabinecie. Czy można spytać - czemu?”.

Jest to tym bardziej ciekawe, że niezwykle często pytają o to osoby, które są moimi pacjentami od wielu, wielu lat! Nosorożce zaś gromadzą się w moim gabinecie od jakich 25 lat…

Ale pacjenci pytają o nie teraz!! W 2024! Czyli, tak można mniemać, było im to zupełnie obojętne wówczas, gdy nosorożce zajęły całą półkę (jeszcze w starym gabinecie), potem dwie półki, potem całą szafkę na książki, potem swoją szafę (to już w nowym gabinecie!) i dopiero ten jeden, czy dwa (no dobrze - może i pięć!) zwierzątek na moim biurku zwróciło uwagę??

Ludzie są po prostu niezwykli.

Nawiasem mówiąc, a jest to obserwacja, którą potwierdzają wszyscy pytani przeze mnie lekarze, wystarczy powiedzieć pacjentowi „proszę się położyć NA PLECACH” - a położy się niemal na pewno na brzuchu! Jeśli powiemy „proszę się położyć” i już, nie podkreślając pozycji, to wszyscy bedą się kładli na plecach. Tak jak chcemy. Jeśli jednak, na wszelki wypadek, powiemy „na plecach” - to mamy pacjenta na brzuchu i już!!

Oczywiście to nie pacjenci są w tym przykładzie dziwni. Pacjenci zachowują się normalnie - i tak nie słuchają lekarza (jego przecież nie słucha nawet własna żona!!), więc wiedzą co powie (no bo żeby nie słuchać, to lepiej wiedzieć - to chyba jasne?), więc kiedy mówi coś trochę innego niż zwykle (czyli bez sensu dodaje „na plecach”) to po prostu znaczy, że chce czegoś innego niż zwykle i trzeba się położyć na brzuchu. To jest zrozumiałe i chestertonowskie (zgodne z myślenie Chestertona).

Niezrozumiałe to jest - dlaczego właściwie ci lekarze, choć wiedzą co się stanie!! (No bo przecież wiedzą - mówili mi!!) - dlaczego oni to mówią?? To się w głowie po prostu nie mieści. A pacjenci w porządku - zachowują się we sposób normalny i przewidywalny.

Ale to była dygresja, luźno związana z tym, że niektórzy ludzie już po 10-15 latach zaczynaja dostrzegać atakujące ich nosorożce. Istota sprawy mieści się całkowicie gdzie indziej.

Otóż te nosorożce muszą się w końcu gdzieś gromadzić. Nie można z nich usypywać pryzm, bo to będzie wyglądało głupio, a co gorsza nieprofesjonalnie.

Prawdą jest, że specjalnie dla nosorożców kupiłem szafę. Jest to bardzo istotne twierdzenie, ponieważ to jedyny mebel, który kupiłem w życiu sam, nie konsultując się w ogóle z Żoną!!

Pewnego dnia rzeczona szafa po prostu pokazała mi się w internecie. Zamiast jakiegoś leku, którego nazwy nie mogłem sobie przypomnieć.

Swoją drogą - jak ten lek mógł się nazywać, że wyświetliła się szafa?? Ja chyba nawet nie chcę wiedzieć. W każdym razie zobaczyłem szafę i od razu, jak nie ja zupełnie, pomyślałem, z pełnym przekonaniem, „przecież to jest szafa na nosorożce!!”.

Nie pytając o zdanie nikogo (to znaczy jedyną osobą, którą mogłem spytać była Anita, ale tak się chyba pisze w książkach „nie pytając nikogo”…) zamówiłem szafę, jak wówczas sądziłem - w Lublinie…

Byłem nieco zaniepokojony, kiedy ani szafa, ani żadne wiadomości na jej temat, nie trafiły do mnie po trzech miesiącach, po czterech miesiącach, po pół roku…

Zacząłem się zastanawiać czy rzeczywiście bezkrytyczne wpłacenie zaliczki na konto wskazane w internecie było dobrym pomysłem. Bez żadnego pokwitowania i takich tam rzeczy. Potem pomyślałem, że to chyba całkiem nieźle, że nic nie mówiłem Żonie… I że zaliczka była zupełnie niska. W zasadzie nie ma o czym mówić..

A dopiero potem pomyślałem, że może by do nich zadzwonić? Nie, żebym nie wierzył ludziom, bo zawsze wierzę (jeden pacjent przekonał mnie ostatnio, że wcale nie wypluwa swoich leków tylko trzyma je pod materacem, bo taką ma koncepcję - i też uwierzyłem!) - po prostu nie jestem zbyt praktyczny.

W międzyczasie zapomniałem jak się nazywała firma od szafy. Ale za to przypomniałem sobie jakiego leku szukałem (a teraz odwrotnie - nie pamiętam tego leku…).

Więc wpisałem lek. I oczywiście pokazała się szafa. Jak u Freuda. To po prostu działa i to bez pudła! Był tam też telefon. To zadzwoniłem. A oni odebrali!!

Pani, która odebrała kojarzyła moje nazwisko, nie wypierała się szafy i w ogóle zachowywała się całkowicie normalnie. „Szafa pańska” - powiedziała poważnym głosem - „nie dotarła jeszcze do pana, gdyż płynie ona przez morze”. Zastrzeliła mnie prawie na śmierć.

- To my teraz mamy jakieś morze między Warszawą a Lublinem??

  • A co tu ma Lublin do rzeczy? - zdziwiła się pani bardzo grzecznie.
  • Jak to? Przecież to szafa z Lublina!!
  • Nie proszę pana - pani była nadal bardzo grzeczna - szafa jest z akacji, nie z Lublina. A robią ją w Indiach, skąd do pana płynie przez morze. I już niedługo spłynie - za miesiąc, dwa, lub trzy!!

Zatkało mnie i przestałem męczyć kobietę.

Szafa rzeczywiście spłynęła, jakoś tak za miesiąc, dwa lub trzy. Akurat w Warszawie była wtedy śnieżyca. A pan, który przywiózł szafę (z Lublina!, ale skąd się tam wzięła to nie wiem, bo chyba tam portu nie ma??), po prostu zostawił ją na śniegu i odjechał. Ale oczywiście nie mam do niego pretensji, bo musiał! Do Lublina spływały wówczas szafy i każdy facet był tam pilnie potrzebny…

Zacząłem się więc siłować z szafą i pewnie bym się tam siłował do dziś, gdyby przypadkiem nie przechodził dokładnie tą samą drogą największy, najmłodszy i najsilniejszy z moich Zięciów, który zasadniczo nie miał akurat tam nic do roboty!

Spojrzał na mnie uważnie i spytał grzecznie - Może pomogę tacie? - wziął szafę na plecy i mi ją po prostu wniósł…

Okazało się, że szafa idealnie pasuje do tego miejsca, w którym ją sobie wyobraziłem. Do tego jeszcze ma absolutnie idealny kolor. Do tego jeszcze nadaje się na nosorożce i właściwie do niczego innego!! I do tego jeszcze - podoba się mojej Żonie..

Tak, macie rację, ja też w to wszystko nie jestem w stanie uwierzyć. Już chciałem zwiększyć sobie dawkę leków przeciw urojeniom, kiedy okazało się (ufff!!), że w szafce jest za mało półek. Po prostu nie wszystkie nosorożce się zmieszczą. Czyli nie trzeba zwiększać leków. Jest dobrze to znaczy źle. Czyli na plecach, bo jednak na brzuchu.

I to miała być właśnie historia o tym, co zrobiłem, żeby rozwiązać tą niezwykłą sytuację, drogi Watsonie, ale dziś już nie dam rady tej historii opowiedzieć, bo rozbolały mnie palce od pisania.

Będzie więc ciąg dalszy. Co ja na to poradzę?



tagi: lublin  nosorożce  szafa 

lukasz-swiecicki
14 kwietnia 2024 17:22
0     283    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

zaloguj się by móc komentować