Nadal chodzę po Cytadeli i odmawiam różaniec
Nadal chodzę po Cytadeli i odmawiam różaniec
Od dawna już o tym odmawianiu różańca nie pisałem, co mogło być może wywołać wrażenie, że coś się w tym względzie zmieniło.
No i pewnie się trochę zmieniło.
Ostatecznie zgubiłem już cztery albo pięć różańców. Dla mnie najlepszym miejscem do noszenia różańca jest ta sama kieszeń, w której noszę klucze. To jest akurat lewa kieszeń.
Czemu lewa, a nie na przykład prawa (co zresztą jest względne - dla mnie lewa, ale dla kogoś, kto stoi naprzeciw mnie - wręcz przeciwnie! Akurat prawa)? To jest jasne. W prawej trzymam smycz, ponieważ jestem praworęczny, a Borys to naprawdę silne pies…
Co z tego wynika? Z tego, że to jest lewa kieszeń nie wynika w zasadzie nic. W naszym kręgu kulturowym lewa ręka nie jest jakoś specjalnie dyskryminowana (bo na przykład w wielu miejscach w Azji jest!).
Natomiast trzymanie klucza w tej samej kieszeni to już jest całkiem spory problem.
Bo taki klucz trzeba wyjmować. Często nawet kilka razy. Przed furtką, przed drzwiami na klatkę, przed drzwiami do domu. Za każdym razem można zgubić różaniec, który prędzej czy później wysunie się chyłkiem razem z kluczem…
No więc mi się to udało mniej więcej cztery razy. Za każdym razem szukałem. Zakładałem, że nawet jak ktoś znajdzie to sobie nie weźmie tylko gdzieś odłoży. Takie sobie założenie, bo ja tam bym wziął.. Ale tak zakładałem.
Tylko gdzie szukać - przed bramą od Zajączka czyli koło pizzerii Caramba, za bramą od Zajączka czyli przy schowku na wózki i naszą przyczepkę rowerową, czy raczej przy bramie od Dymińskiej czyli tam gdzie panowie piją piwo na murku, czy też za tą bramą czyli tam gdzie stoi nasz samochód, a może po prostu przy wejściu na klatkę, albo przy samym wejściu do domu??? Niektóre miejsca, na przykład wejście do domu, wydają się łatwe.
Ale… nie zakładałbym się wcale o to, że naprawdę takie są…
Tak się składa, że Borys cały czas jeszcze wspomina nieboszczyka Dżezika (niegdyś naszego sąsiada psa) i na wszelki wypadek rzuca się jak dziki na wycieraczkę sąsiadów przy okazji mieszając wszystko na klatce schodowej.
No dobrze. Kilka razy różaniec znalazłem. Raz ten, raz tamten. Ale wreszcie zginął bezpowrotnie i tyle!
Tak było z czterema różańcami. Bo piąty uległ wypadkowi.
Sądzicie, że różańce nie ulegają wypadkom?
Ja też tak myślałem, ale do czasu.
Mój brat (dokładnie rzecz biorąc mój trzeci brat Jan Jakub, o którym chyba piszę zbyt rzadko, a który obchodził 57 urodziny dosłownie na dniach!!) miał jakieś oszczędności (co dla Kuby rzadkie, bo zawsze rozdawał wszystko co miał..) i nabył za nie piękny elektryczny rower. Rower na grubych kołach. Może bez problemu jechać 30 km na godzinę (pewnie może i 40, nie dokończyłem sprawdzania).
Tyle tylko, że nie ma hamulca w nogach. Ma za to w rękach.
Otóż mój rower ma hamulec w nogach. Nie wiedzieć czemu myślałem, że wszystkie elektryki tak mają. Nie sprawdziłem.
Kiedy już przejechałem przez zamknięty szlaban początkowo byłem przekonany, że amputowałem sobie nogę. Potem pomyślałem, że na szczęście połamał się jedynie szlaban (przy okazji przypomniałem sobie jak mój Tata staranował samochodem bramę wjazdową, piękny to był widok!!). Ale okazało się, że i szlaban cały!!
Zrobiłem jeszcze raz przegląd - szlaban - stoi, noga - przymocowana tam gdzie była (tylko bardzo boli), scyzoryk w kieszeni - zupełnie nienaruszony, scyzoryk w drugiej kieszeni (tu sprawdzałem bezmyślnie muszę przyznać) - też w porządku, różaniec….
Złamany krzyżyk. Kompletnie. Może i dlatego noga prawie cała, ale nie będę tego zgłaszał jako cudu. Po prostu zniszczyłem kolejny różaniec.
Więc coś się zmieniło. Nadal co prawda chodzę po Cytadeli i odmawiam różaniec, ale teraz to nie jest już ten sam różaniec.
W sensie przedmiot nie jest ten sam, bo modlitwa ta sama.
Kiedy to piszę - jest piątek. Ale wczoraj, niespodzianka, był czwartek. A czwartek to tajemnice światła. Nieźle mi się one mieszają (jak zwykle, o czym już pisałem) staram się nie używać ściągawek, stąd też najczęściej wydarzają się u mnie tajemnice numer 3 i 5. Bo pozostałe mi się plączą.
Chrzest Jezusa w Jordanie najczęściej wędruje do „chwalebnych”. Bo to było mocno chwalebne wydarzenie. Trzeba przyznać.
Wesele w Kanie oczywiście niezmiennie znajduje się w „radosnych”. Przy tej ilości wina to już koniecznie musi być radośnie.
Przemienienie na Górze Tabor ląduje po prostu w niepamięci. Nie, żeby nie było ważne. Ale o szóstej rano (a to wtedy podejmuję ostateczną decyzję!!) ani rusz nie mogę sobie przypomnieć o jaką to górę chodzi. Jakby Synaj? Ale chyba nie? Mordor - nie, no bez przesady… Tabor? Nie! Tabor to jest przecież samochodowy albo nawet kolejowy! Oj, to może dziś co innego…
Na przykład tajemnica 3 czyli „Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia”.
No więc to jest świetna tajemnica od samego rana. Dlatego często pada na nią. Pada los, a nie deszcz. Choć czasem też deszcz.
A potem zaczynam się zastanawiać. Przez kogo to głoszenie? Niby przez Jezusa. Ale może nie do końca? Może chodzi o to, że ja mam głosić i wzywać?
Ten pomysł zazwyczaj bardzo mnie przekonuje. Myślę sobie wówczas, że wszystkie inne tajemnice różańca odnoszą się do Jezusa lub Maryi i ich życia, śmierci, zmartwychwstania, wniebowstąpienia (czy też wniebowzięcia), a tu i właśnie tu wzywa się mnie (ale i ciebie mój Borysiu) żebyśmy z samego rana dali świadectwo.
Może właśnie tak?
Dlatego mówimy „dzień dobry” pani Basi, która zawsze ma dla Borysia coś dobrego (może i lepszego niż ja bym mu dał, strach pomysleć!), ale i małej Ziutce (jej suczce), która tak rozkosznie brudzi mi czyste spodnie skacząc na nie z radości. Pozdrawiamy też panią, która w ogóle nas nie lubi i się do nas nie odezwie, a także jej psa, który mocno na nas naszczekał. Pozdrawiamy wiewiórki. I pana, który wyrzuca śmieci. I deszcz jeśli pada. I słońce - jeśli świeci.
Bo to jest właśnie głoszenie Królestwa Bożego i to staramy się z Borysem robić od rana.
Na ile potrafimy czyli dość kiepsko, ale z uczuciem.
Wzywamy też do nawrócenia. Tym razem jednak nie panią Basię, Ziutę, czy też tą panią, która do nas nic nie mówi, ani nie pana od śmieci. Ja wzywam do nawrócenia samego siebie. A Borys to nie wiem, bo ostatecznie nie ustaliłem jaka jest jego relacja z Bogiem. Jednak patrząc w jego brązowe i dobre oczy myślę, że on to może i nie potrzebuje tego nawrócenia.
Ja na pewno potrzebuję i próbuję. Bardzo mi potrzebna ta właśnie tajemnica, choć pewnie wszystko pomyliłem, bo to Jezus zapewne głosi i wzywa, a nie ja i Borys.
Gdzie tam nam do takich rzeczy! Po prostu idziemy sobie przez Cytadelę.
Jak Pan Bóg przykazał.
tagi: różaniec głoszenie spacer z borysem
![]() |
lukasz-swiecicki |
5 października 2024 18:04 |
Komentarze:
![]() |
MarekBielany @lukasz-swiecicki |
5 października 2024 21:59 |
Przy Warszawiance, przy stawach do Idzikowskiego.
Poza też jest ciekawie.