-

lukasz-swiecicki

Lody i skojarzenia

To jest powtórka, nieco zredagowana, ale jedynie powtórka - dla tych, którzy nie lubia powtórek, żeby nie było rozczarowania..

Lody i skojarzenia

 

Gdyby nie było tak gorąco, to pewnie nawet bym o lodach nie pomyślał. No, ale jest. Nie mam nic przeciwko temu, że jest, bo takie jest prawo natury, pani kierowniczko, że latem jest ciepło, ale, chcąc nie chcąc lody się kojarzą.

W czasach mojego dzieciństwa i młodości lody były produktem całkowicie deficytowym. Śmiało można powiedzieć, że latem w zasadzie lodów w sklepach nie było. Czasem była kartka „lodów brak”, ale to raczej było rzadko, bo niby po co taka kartka? I tak wszyscy wiedzieli, że lodów brak.

Lody były zimą, to można było wtedy zjeść.

W zasadzie był tylko jeden rodzaj – taka kosteczka jak małe masło, opakowana srebrną folią – i nazywały się albo Eskimos, albo Igloo. Jeśli pamiętam. Smak nie miał znaczenia. W zasadzie były jedynie śmietankowe. Były pyszne i zimne.

Nawet ten drewniany patyczek do wylizywania lodów z folii był bardzo dobry i w zasadzie smakował podobnie do proustowskiej magdalenki (nie wiem czemu edytor tekstu proponuje mi słowo „probably” zamiast proustowskiej, ale może i probably…). Czyli był taki śmietankowo-drewniany, potem drewniano-śmietankowy i na końcu drewniany..

Kiedy widzę, jak Borys wylizuje swoją miskę po kolacji, szukając na krawędziach jakiegoś wspomnienia o pysznym mięsku, to często przypomina mi się ten patyczek od loda. Takie skojarzenia.

Był jednak taki dzień w roku, kiedy lody były. To było zawsze na imieniny mojej prababci Haliny Jaroszyńskiej. Prababcia żyła bardzo długo, dożyła stu lat, w związku z tym pamiętam bardzo wiele tych imienin. Kiedy zmarła byłem już ojcem dwóch córek..

Lody na imieniny Prababci kupowała Ciocia Klara, franciszkanka z Lasek, starsza córka Prababci, która zresztą sama również dożyła setki.

Wiem na pewno, że Ciocia Klara (Babcia mówiła „Bronka”, bo już tylko ona znała Klarę pod jej cywilnym imieniem, myśmy chyba nie rozumieli czemu „Bronka”, dziwne to dla nas było, bo Bronka to była przecież i nadal jest moja Ciocia, starsza siostra mojego ojca, a kto to widział, żeby były dwie Bronki..), no więc Ciocia Klara-Bronka na pewno kupowała te lody w „Zielonej Budce”.

I ta „Zielona Budka” (przecież wszystkim znana, bo taka firma istnieje do dziś!) wtedy wcale nie kojarzyła się z żadna marką czy firmą, a po prostu z taka małą zieloną budką…

Nigdy nie widziałem tego miejsca, w którym Ciocia kupował lody, to chyba było tam, gdzie i dziś jest lodziarnia, przy Placu Unii, ale jako dziecko nigdy tam nie byłem i miałem jakieś zupełnie nierealistyczne, choć bardzo piękne wyobrażenie, takiej budeczki zielonej z powodu obrośnięcia bluszczem, a nie żeby była na zielono pomalowana…

Te lody u Prababci jadło się z dużych kubków, można było dostać naprawdę bardzo duży kubek. Można było dostać nawet dokładkę. Były czekoladowe, truskawkowe i takie, które mi się wydawały wówczas śmietankowymi z makiem (!).

Teraz wiem, że to były waniliowe z kawałkami wanilii, ale wtedy mi nikt nie powiedział, a ja nie pytałem, bo myślałem, że wiem co jem...

Ludzie bardzo często nie pytają wcale nie z powodu nieśmiałości, ani głupoty, ani z powodu zadufania w sobie – tylko myślą, że wiedzą.. Mnóstwo z tego problemów wynika, nawiasem rzecz jasna mówiąc. No i mnóstwo razy się okazuje potem, że z tego powodu przestali brać leki, bo nie wiedzieli, że to z powodu leków się lepiej czują. Cały czas się tak zdarza….

Ale akurat z tymi lodami żadnych problemów nie było. Jadłem wanilię myśląc, że to mak i tyle.

Kolejne lody, o których myślę sprzedawano w lodziarni Palermo, przy Koszykowej. Tej lodziarni już nie ma. Teraz tam sprzedają jakieś dupersznyty..

Palermo było bardzo charakterystyczną lodziarnią – pomieszczenie było wąską kiszką i trzeba było jednymi drzwiami wchodzić, a drugimi wychodzić (teraz jest tak w Klinice Drobiu – zwariowanym stoisku z drobiem pod Halą Mirowską..).

Pod prąd się iść nie dało, zwłaszcza, że ludzie kupowali sobie wprost ogromne porcje lodów i zderzanie się z nimi było wysoce niebezpieczne. Ja zwykle kupowałem 6 kulek. I to lekko licząc. Do Palermo mi jest nijak – ani to blisko pracy, ani domu, a pod koniec lat 80tych XX wieku, kiedy w domu miałem już troje dzieci i walczącą z nimi Żonę, bardzo trudno było o jakikolwiek czas. Musiałem więc wysiadać z autobusu 116 przy Placu na Rozdrożu, biec pędem do Palermo i z lodem z powrotem…

Po drodze zjadałem wszystko. Zwłaszcza pistacjowe. Wtedy pierwszy raz spotkałem się z pistacjowymi, które nie były śmietankowymi farbowanymi na zielono, tylko miały jakikolwiek kontakt z pistacją.. Ba!! Ja się po raz pierwszy dowiedziałem o istnieniu pistacji!! I takie jest skojarzenie z Palermo – pośpiech, bieg, lody pistacjowe o smaku pistacji…

Tak sobie myślę, że moje pokolenie miało, jak rzadko które, to niezwykłe doświadczenie związane z likwidacją Żelaznej Kurtyny. Kurtyna była tak szczelna, że trudno to sobie w ogóle wyobrazić. Zwykli ludzie, tacy jak ja i Anita, nie mieli żadnego kontaktu z mnóstwem dóbr i rzeczy, które na Zachodzie były po prostu czymś zwyczajnym!! Myśmy nie tylko nigdy tych rzeczy nie mieli, nie widzieli i nie jedli – my w ogóle nie wiedzieliśmy, że są!!! Ja naprawdę myślałem, że lody pistacjowe nazywają się w ten sposób, bo są zielone. Nie wiedziałem, że mają związek z orzeszkami pistacjowymi..

Moim zdaniem ani na tym niczego nie straciłem, ani pewnie nie zyskałem. Ale miałem moment zaskoczenia – to pewne!

Ostatni okres kiedy mogłem jeść lody niewinnie i beztrosko to początek lat 90 tych.

Kiedy to napisałem przypomniał mi się ulubiony niegdyś cytat z powieści Doctorova „Ragtime” (cytat absolutnie z pamięci..) „był rok 1920, kiedy Zygmunt Freud odwiedził Amerykę, ostatni rok kiedy mężczyźni w Stanach mogli bezkarnie kochać swoje matki”… To z pewnością nie jest dokładny cytat, ale na pewno o to chodziło Autorowi. Pewne rzeczy są niewinne tylko dopóki uważamy je za niewinne i nigdy, przenigdy potem.

Do roku 1990 lody były lodami, potem stały się mieszanka tłuszczową-węglowodanową o niezwykle tuczących właściwościach. Nie żeby cholery przestały być smaczne, bo nie przestały, ale przestały być niewinne… Do cholery z Freudem..

Tak naprawdę za czasów komuny lody nie były tuczące wcale nie dlatego, że były z wody, tylko dlatego, że w warunkach gospodarki niedoborowej, kiedy jedzenia jest mało i jest bardzo słabej jakości (a tak było w Polsce), w zasadzie nie sposób przytyć.

Ulice gomułkowskich i gierkowskich miast były pełne bardzo kiepsko ubranych i świetnie zbudowanych ludzi. Zapewniam, że nie było grubasów. Gruby to sobie mógł być syn rzeźnika i pierwszy sekretarz oraz milicjant. Bo dostawali żreć. A reszta była chuda, ile by tam lodów nie jadła, choć ich dużo może i nie jadła, bo przecież ich też nie było! A jak już były – to było można!!

A najświeższe moje skojarzenie związane z lodami jest już kompletnie głupie…

Od czasu pandemii zacząłem jeździć samochodem, przedtem nigdy tego nie robiłem. Nie mogę już czytać książek, bo z niejasnych dla mnie przyczyn, kodeks drogowy zabrania kierowcy czytać (to oburzające!). Za to jestem skazany na radio. Najchętniej słucham muzyki, sam się sobie dziwię!!, poważnej – co już jest w ogóle niezwykłe jak na mnie… ale niekiedy wysłuchuję też reklam.

Jedna jest niezwykle durna i nachalna.

Jakiś pan krzyczy „Lody, lody dla ochłody”. A glos z offu mówi: „Słyszysz lody, a myślisz – nietolerancja laktozy!!!”.

Szlag mnie trafia. Chcę powiedzieć tym wszystkim, którzy słysząc słowo „lody” kojarzą z nim „nietolerancję laktozy” , że bardzo się o was martwię. Musicie niezwłocznie zmienić swojego psychiatrę i tym razem niech to będzie ktoś naprawdę dobry….

W ciągu jednego pokolenia w sprawie lodów doszliśmy od proustowskiej magdalenki i kawałków wanilii, od bluszczowych chatek i pistacji do rozluźnienia stolca. Moje gratulacje dla wszystkich.

 

Idę na lody . Do Kuncera, między Placem Inwalidów a Wilsona (uwaga – nie czytajcie Łilsona, bo nie ma takiego placu w Warszawie!! To jest WWWW ilson, jak widmo, wiatrak, winowajca). Tam są teraz na Żoli lody najlepsze. Tylko lawendowych nie bierzcie, bo to jak wylizywanie szafy z krawatami..

No i są takie drogie, że za dużo sobie nie weźmiecie. A przecież o to właśnie chodzi, i o to żeśmy walczyli.

No i to tam właśnie wziął Dziul śmietankowe, bo dziś akurat nie było waniliowych. A ja wziąłem karmel słony, a na spróbowanie dżin z tonikiem. Tego dżinu to też zresztą nie bierzcie, bo dżinu w nim nie wyczujecie za nic, a za sam tonik to nie ma co płacić! Nie mam racji??



tagi: skojarzenia  lody waniliowe  kuncer 

lukasz-swiecicki
11 czerwca 2023 17:02
3     595    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

umami @lukasz-swiecicki
11 czerwca 2023 17:29

Świetnie się czytało :) Pewnie też dlatego, że również lubię lody.
Kilka moich skojarzeń - pamiętam lody z 1975/76 z Darłówka - śmietankowe, w formie walca na patyku i z Mrzeżyna - takie włoskie z automatu, kręcone, przepyszne, waniliowo-truskawkowe. Przez całe lata towarzyszą mi Śnieżynki (to te śmietankowe w waflu, a jeszcze lepiej czekoladowe).
We Wrocławiu, przez całe lata, mieliśmy na Komandorskiej najlepsze lody na świecie - sorbet truskawkowy można było jeść w nieskończoność (jeśli to możliwe, a wydaje mi się, że możliwe). Dawno tam nie byłem, ale jak kiedyś z sentymentu poszedłem, to nie były już takie jak dawniej, i żal mi było, że poszedłem.
Wynalazkiem lat ostatnich, w lodziarni na Oporowie, są lody z pietruszką — waniliowe z zieloną pietruszką. Proszę kiedyś spróbować, wybitnie wybitne!
Co do tych pistacjowych, to miałem podobnie, nie wiedziałem co to pistacje i wydawało mi się, że ta nazwa to taki kolor, odcień zieleni. Nazwijmy to dotknięciem PRL-u, albo lepiej — upośledzeniem, pistacjowym :)
Mój kolega jeszcze robi takie eksperymenty — polewa np. lody śmietankowe lub waniliowe olejem z dyni. Pełne zaskoczenie.

zaloguj się by móc komentować

chlor @lukasz-swiecicki
11 czerwca 2023 19:03

Najstarsza komuna jaką mogę pamiętać pod kątem lodów, to od połowy lat 60. W mojej okolicy z lodami w lecie nie było żadnych problemów. Robiły je prawie wszystkie piekarnio-cukiernie, a na rogu miałem budkę z lodami - lody małe po złotówce a duże za 2 zł. W zimie lodów nikt nie jadł ani ich nie szukał. Obowiązywał przesąd, że jedzenie lodów w zimie jest bardzo niezdrowe.

Lody w kostkach z patyczkiem weszły póżniej, nazywały się Pingwin i Bambino, ale takie sprzedawali glównie obnośni sprzedawcy nad morzem.

Potwierdzam - pistacja kojarzyła się tylko z kolorem "pistacjowym".

 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
11 czerwca 2023 21:32

:)))

... za dużo sobie nie weźmiecie ...

Szczególnie gdy są podane pomiędzy dwoma płaskimi waflami.

Nie od razu pojawiły się kubki/rożki (?).

:)

 

P.S.

To trochę jak krojenie kostki (2x2x2") boczku pałeczkami.

Da sie !

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować