Jak zostać ministrantem?
Jak zostać ministrantem czyli Rozmowy z Ekspertem część bodaj 21
To była nietypowa rozmowa z Ekspertem, bo nie tyle ją prowadziłem, ile raczej podsłuchałem.
To było tak:
Na Wielkanoc 2024 (lepiej numerować te lata, bo tak szybko lecą, że potem znaleźć nie można!!) Kazik i Aniela z dziećmi postanowili jednak ruszyć się spod Babiej Góry i przyjechać na Święta do Warszawy.
No bo Tytus chciał służyć do mszy podczas Triduum (to jest właściwie taka jedna długa msza, albo trzy nabożeństwa, różnie można liczyć). Mógłby służyć w Koszarawie, ale zdaniem Tytusa, wcale by nie mógł, bo Tytus w Koszarawie nie umie. Bo umie tylko u św. Marcina w Warszawie. Taką ma specjalizację. Ludzie mają tak i już.
Zaraz po przyjeździe odwiedzili nas. Ja zająłem się małymi dziećmi (akurat Bronkiem, który wcale nie jest mały, no ale jednak młodszy niż Tosiek i Tytus) i Dziełem, który w ogóle jest duży, no ale wszyscy są jeszcze więksi od niego. Jańcią się nie zajmowałem, bo chyba się obraziła i nie przyszła wcale. W czasie kiedy zajmowałem się chłopakami usłyszałem rozmowę Tytusa i Tośka.
Tytus jak zwykle trochę prowokował - Ty pewnie wiesz jakie są stopnie ministranckie?
A Tosiek był raczej pokorny - Nie, chyba nie wiem. A jakie?
Tytus - Na początku dzwonisz. Trzeba umieć siedem różnych dzwonków…
[Tylko Tytus to słyszy. Ja w każdym razie na pewno siedmiu różnych nie słyszę].
Tosiek - No, a potem?
Tytus - Potem, jak już umiesz dzwonić, to możesz czytać. Ale tak jak Dziadek. Wiesz - ze zrozumieniem!
[Dzięki, staram się].
Tosiek - To trudno. Jeszcze coś trzeba?
Tytus - No jasne. Następny stopień jest taki, że musisz spać.
Tosiek - Co tyyy??? - Tosiek daje się wkręcać. Ale trzeba przyznać, że Tytus świetnie kłamie. W oczy patrzy, miło się uśmiecha, nie podnosi głosu. Ma to po matce. Aniela też mnie zawsze wkręcała jak chciała..
Tosiek (po zastanowieniu) - Nie, no to bym chyba umiał…- wiadomo, że z czytaniem nie czuje się bardzo dobrze.
Tytus - O nie, kochany. Na pewno nie. Bo to tak trzeba spać, że nikt nie widzi. Wyglądasz jakbyś tak myślał głęboko i w ogóle, wiesz o Świecie… Nie umiesz tak. Dziadek to co innego.
Tosiek - No, ale wiesz, jak mu tak dobrze wychodzi to skąd wiesz, że on śpi?
Tytus - Siedzę obok niego! Mnie nie nabierze. Ale umie to robić.
[Dzięki, nie wiem czy wypada być dumnym…].
Tytus - No i potem jest ostatni stopień. Chyba. Zostajesz tym, no, szafarzem i prawie jakbyś był księdzem. Bardziej już nie awansujesz.
Tosiek - Kurczę… - Tosiek podziwia - To ja jeszcze chyba dziś nie będę służył. Strasznie to trudne.
Dziś zaczynamy - Wielki Czwartek. W św. Marcinie o 18.00. Będę szafarzem czyli już spać nie będę. Możecie przyjść śmiało. Tytus dzwoni. Tosiek zrezygnował. Na razie.
tagi: tytus ministrant szafarz
![]() |
lukasz-swiecicki |
1 kwietnia 2024 17:29 |
Komentarze:
![]() |
MarekBielany @lukasz-swiecicki |
1 kwietnia 2024 22:57 |
Wszystko odbyło się kilkadziesiąt godzin wcześniej.
Nie licząc minut i wieczności.
Bóg zapłać.
![]() |
Maginiu @lukasz-swiecicki |
2 kwietnia 2024 13:32 |
Być ministrantem okazało się dla mnie dużym wyzwaniem, a w końcu wyzwaniem które przyniosło tylko rozpacz i poczucie daremności. A było to ponad sześćdziesiąt lat temu, uczęszczałem do ósmej klasy licealnej. Liceum było katolickie. Mieszkałem w szkolnym internacie na wyższych piętrach, a na parterze mieściła się kalplica, ogólnodostępna, gdzie codziennie o szóstej rano odprawiana była msza święta. Regulamin internatu przewidywał, że najmłodsi licealiści służą do mszy wg wyznaczonego grafiku. Wymagało to więc od najmłodszych dokładnego poznania zasad ministrantury, w tym szergu trudnych do opanawania zwrotów po łacinie - bo przecież była to msza odprawiana w rycie przedsoborowym.
Jakoś z tą łaciną w końcu dałem sobie radę, ale już podczas pierwszej mojej ministrantury - w środę popielcową - zaliczyłem wpadkę. Bo skąd miałem wiedzieć, że ksiądz zechce także moją pustą głowę posypać popiołem? No i kiedy skończył posypywać popiołem głowy wiernych (a ja skromnie towarzyszyłem mu z tyłu), odwrócił się, a ja fru - znowu za nim. A on dalej się obraca, a ja znowu fru - lecę za nim. I tak jakoś tak dziwnie się kręcimy bez końca. I nagle słyszę - uklęknij wreszcie, bo cię palnę!
To był dzwonek... ostrzegawczy. Bo już podczas drugiej mojej posługi stało się prawdziwe nieszczęście. W tej kaplicy ołtarz stał na prostkątnym podwyższeniu z trzech stopni, a na tym położony był gruby dywan, jakoś tak dziwnie pozakładany na schodzących się pod prostym kątem schodach. A podczas mszy wszechczasów ministrant przenosił mszał wraz pulpitem z jednej strony ołtarza na drugą. No i... potknąłem sie o te zakładki i gruchnąłem o ziemię razem z mszałem i pupitem - pulpit rozpadł się na tysiąc kawałków, a mszał... tylko na dwa.
Resztę pominę milczeniem.
I już nigdy więcej nie znalazłem swojego nazwiska na grafiku uczniów wyznaczonych do służenie do mszy...
![]() |
lukasz-swiecicki @MarekBielany 1 kwietnia 2024 22:57 |
2 kwietnia 2024 14:18 |
Tak. Trudno się z tym nie zgodzić.
![]() |
MarekBielany @lukasz-swiecicki 2 kwietnia 2024 14:18 |
2 kwietnia 2024 23:01 |
Liczenie.
To nie jest przepustka.
Nawet na/w/dla siebie.
![]() |
lukasz-swiecicki @MarekBielany 2 kwietnia 2024 23:01 |
4 kwietnia 2024 21:49 |
Nie jest. Nigdy.
![]() |
MarekBielany @lukasz-swiecicki 4 kwietnia 2024 21:49 |
4 kwietnia 2024 22:03 |
Dwa zaprzeczenia.
@ przepustka ?