-

lukasz-swiecicki

Gdy byłem młodym dziadkiem czyli nie jesteśmy już na Czereśniowej Toto..

Gdy byłem młodym dziadkiem czyli nie jesteśmy na Czereśniowej Toto…

Wszyscy, którzy mnie choć trochę znają zostali już wielokrotnie poinformowani o tym, że mam wnuki, że jest ich (na razie..) trzech, ile mają lat itd. Szczerze mówiąc ci, którzy mnie nie znają także są o tym informowani, niezależnie od tego czy sobie tego życzą. Nie robię tego umyślnie, ani po to, żeby usłyszeć, że młodo wyglądam jak na dziadka, choć z pewnością lepiej usłyszeć, że jest się młodym dziadkiem niż starym ojcem (choć czemu, nie mam pojęcia – stary ojciec pokazuje, że jest do czegoś tam jeszcze zdolny, a dziadek, nawet i młody – po prostu trwa). No więc nie, nie zależy mi. Ja się po prostu tak z tych swoich łobuzów cieszę, to jest niewyrachowane, a nawet i ode mnie niezależne.

Jak się więc już rzekło, bo może ktoś z Czytelników nie był jeszcze pewien, mam owszem wnuków, przy czym część z nich to intelektualiści i chcą czytać książki.

Najmłodszy Tosiek, niech mi wybaczy, na razie nie jest intelektualistą, ale całkiem niezłym smakoszem, tylko że to już całkiem inna historia. Oczywiście, że dziadek nie jest główną instancją do spraw książek, ale i dziadek ma tu coś do powiedzenia. Przeglądamy więc, że się tak wyrażę, różne pozycje i teraz widzę to nieco inaczej niż w przypadku moich własnych dzieci.

Mój syn Kostek przypomniał mi ostatnio, że jedną z pierwszych książek, którą czytałem swoim dzieciom był „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa… Widocznie taką miałem koncepcję.. Potem szliśmy raczej w stronę bardziej, a nie mniej zaawansowaną i ogólnie rzecz biorąc dzieci odbyły kurs tego, co wówczas interesowało mnie. Trzeba przyznać, że żadne z moich dzieci nie zostało, jak na razie, ani pisarzem, ani zbrodniarzem, ani nawet politykiem wygląda więc na to, że nie uszkodziłem potomstwa lekturą.

Wracając do wnuków i ich lektur – kryteria mam teraz inne i znacznie bardziej interesuje mnie to, co im, a niekoniecznie mnie, się podoba. A więc jest taka książka, którą teraz czytam z Leonem, a w zeszłym roku czytałem z Tytusem. Nie ma w niej ani słowa pisanego tekstu, tylko same obrazki.

Na pierwszy rzut oka bardzo proste, ale bez żadnej przesady, sprawdziłem to w pełni na własnej skórze, jeden tom (bo jest to historia w pięciu bodaj tomach) można bez żadnego znudzenia czytać przez około dwa tygodnie! Ta książka to „Ulica Czereśniowa” autorstwa Rotraut Susanne Berner. W każdym tomie jest siedem odsłon – dwie strony tworzące jeden duży obrazek, każda odsłona to kolejny odcinek ulicy Czereśniowej. A na ulicy i w jej okolicach Zenon, Krzysztof, Tomek, Basia, Łukasz i jeszcze sporo innych osób. Ale nie tak, że Basia na pierwszej stronie, a Tomek na czwartej, jak to zwykle bywa w naiwnych książeczkach, które są równie nudne dla wnuczków jak i dla dziadków.

O nie! Na Czereśniowej jest całkiem inaczej. W każdej z odsłon występuje większość bohaterów (nie zawsze wszyscy) kontynuując swoją historię nie tylko z odsłony poprzedniej, ale i z poprzednich tomów! I nie zawsze to wszystko jest takie jasne – ponieważ mieszkania widzimy w przekroju możemy się zorientować, że wiosną na ścianie mieszkania Ewy wisi jej zdjęcie z Krzysztofem i jego synem Tomkiem oraz jej córką małą Basią.

Ale „Zimą” tego zdjęcia jeszcze nie było, a Ewa była w ciąży! Z kim? Czy Krzysztof jest ojcem Basi? Czy jest mężem Ewy? Nie mam pojęcia, bo jeszcze do tego nie doszedłem. Nawiasem mówiąc jest dość możliwe, że Czereśniowa jest raczej lewicowa, choć odruchowo, a nie propagandowo, ale w przypadku dobrej literatury (choćby taki Hemingway) można to od biedy wytrzymać…

Dziś czyli ponad rok od czasu kiedy zacząłem czytać ulicę Czereśniową z chłopakami, moja córka zwróciła mi uwagę, że wiosną egzotyczny gość w zawoju na głowie, roboczo nazywany Arabem, wydaje się kupować w domu towarowym damskie majtki!! Pojęcia nie mam czemu to robi. Nie wiem także kim jest gość z gęsią i jaki i jest jego udział w historii. Ale jestem pewien, że autorka książki wszystko to przemyślała, ponieważ wszystkie inne elementy są poukładane z niezwykłą precyzją.

Na przykład wiosną (nie wiem jak z innymi tomami) w każdej odsłonie można znaleźć zegar wskazujący inną (kolejną!) godzinę. Zegary są w różnych miejscach, a różnice czasowe między scenami wcale nie zawsze są równe i wynoszą od kilku do kilkunastu minut, w zależności od tego co się tam tak naprawdę wydarzyło. Albo szosa przez pola – w zimie ani śladu, na wiosnę – rozgrzebana, a jesienią już jeżdżą! To coś w rodzaju cudu, ale ostatecznie w tej książce minister Nowak nie występuje, a wspomniane zegary są na wieżach i na ścianach, a nie na rękach, więc – widocznie to możliwe.

„Ulica Czereśniowa” to naprawdę świetna książka. Nie czytam jej w autobusie, tu muszę się przyznać do pewnego nadużycia, bo zwykle staram się prezentować tylko to, co czytam w autobusie, bo ma bardzo duże rozmiary i nie weszłaby mi do plecaka, ale proszę mi wierzyć – gdybym mógł – czytałbym! To jest naprawdę bardzo ciekawe, jest tam wiele prostszych i trudniejszych zagadek, mam poczucie, że do wielu rzeczy jeszcze w ogóle nie dotarłem!

Że sam to wymyślam? No jasne, że wymyślam, ale jaka jest najważniejsza cecha najlepszej literatury? Uruchomianie wyobraźni czytelnika! Może nie? Borges opisał kiedyś genialnie kryminał, w którym rozwiązanie, choć pozornie jasne i wynikające z treści było nieprawdziwe, bo gdzieś w tekście była zmyłka, którą należało samemu znaleźć, a jeśli się znalazło, to już wszystko widziało się inaczej.

Sam Borges, bardzo sprytnie nie próbował (chyba?) takiej powieści napisać (tak jak Kurt Vonnegut nie próbował napisać żadnej ze wspaniałych książek napisanych rzekomo przez Kilgore Trouta), ale być może „Imię Róży” Umberto Ecco jest taką powieścią według borgesowskiego zamysłu? Kto wie? Ja najwyżej mogę się domyślać.

A drugą taką powieścią, nie bójmy się tego powiedzieć, jest właśnie „Czereśniowa”! Bo „Czereśniowa” to jest mainstream, wcale nie „prosta jak na garbatą”, tylko po prostu i naprawdę, w dobrych zawodach, bez żadnych forów. Kto ma oczy ten widzi.

Ale jest jeszcze coś poza dobrą literaturą. W dobrej sztuce chyba zawsze jest jeszcze coś (i choćby dlatego goły kretyn ocierający się o krzyż żadną sztuką nie jest i nigdy nie będzie). „Czereśniowa” uświadamia, że w każdej dobrej historii występuje bardzo wiele osób, i to kto w tej chwili jest ważny zależy nie od tej osoby, ale od tego na kogo są zwrócone reflektory. Na przykład dziś głównym bohaterem fragmentu „Wiosny” jest dla mnie ten Arab z majtkami, ale jeszcze niedawno dużo myślałem o Ewie i Krzysztofie.

Nikt z nas nie jest bohaterem poza kontekstem, trzeba to rozumieć i zachować pokorę. Tak sobie o tym myślałem słuchając sejmowego wystąpienia naszego drogiego Bartosza [chodziło o ówczesnego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, najpewniej coś plótł, nie pamiętam już co]… On najwyraźniej myśli, że jest głównym bohaterem i scena się bez niego nie obejdzie. Od razu widać, że nie jesteśmy na Czereśniowej Toto (chyba nie muszę, ale wytłumaczę – to parafraza cytatu z „Czarnoksiężnika z krainy Oz” twórczo i niezwykle wykorzystana w „Milczeniu owiec”). Nie jesteśmy więc na Czereśniowej, ale możemy tam być przy pewnym wysiłku. Ja już tam trochę jestem.

PS. Uważny Czytelnik dowiedział się z tego felietonu, że mój najmłodszy wnuk to Antoni (Tosiek), środkowy –Leon, a najstarszy Tytus. Jednak nieuważny Czytelnik mógłby na to nie zwrócić uwagi i chłopcom byłoby przykro. Więc na wszelki wypadek powtórzyłem!

PPS. Oczywiście to wszystko było bardzo dawno. Od tego czasu przybyły następujące Wnuczęta: Henry, Bronek, Franka, Janka, Mira i Dziul. Nie jestem już młodym dziadkiem i nadal nie jesteśmy na Czereśniowej. Nie wiem co robi p. Arłukowicz…



tagi: czereśniowa  dziadek 

lukasz-swiecicki
20 października 2021 16:54
4     1282    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Brzoza @lukasz-swiecicki
20 października 2021 18:59

> Od tego czasu przybyły następujące Wnuczęta: Henry, Bronek, Franka, Janka, Mira i Dziul.

Tyle Dobra :)

 

> Mój syn Kostek przypomniał mi ostatnio, że jedną z pierwszych książek, którą czytałem swoim dzieciom był „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa

:-)

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @lukasz-swiecicki
20 października 2021 19:27

"Mój syn Kostek przypomniał mi ostatnio, że jedną z pierwszych książek, którą czytałem swoim dzieciom był „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa… Trzeba przyznać, że żadne z moich dzieci nie zostało, jak na razie, ani pisarzem, ani zbrodniarzem, ani nawet politykiem wygląda więc na to, że nie uszkodziłem potomstwa lekturą."

Ajwej, było blisko. Na szczęście książki rzadko determinują przyszłe wybory życiowej drogi. Przez Bułhakowa przeszłem. Skończyłem na Białej Gwardii i odkryciu że jeden z aktorów grających w jej ekranizacji jeździł na ukraiński front i strzelał sobie do ukraińskich nacjonalistów z kałacha. Głośna sprawa za Berezyną. U mnie sprawa Bułhakowa zatrzymała się na razie na dość udanym dochodzeniu nt. jego trzeciej żony i kontaktów z Amerykanami. 

Wydawało mi się że zrobiłem z tego notkę ale okazuje się że nie. Planowałem zapewne ale co innego się podwinęło. Muszę w takim razie kiedyś zamieścić.  

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @Magazynier 20 października 2021 19:27
20 października 2021 22:33

Książki bardzo często determinują wiele rzeczy. "Książki zdradzieckie, książki zbójeckie".

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
21 października 2021 09:59

"Trzeba przyznać, że żadne z moich dzieci nie zostało, jak na razie, ani pisarzem, ani zbrodniarzem, ani nawet politykiem wygląda więc na to, że nie uszkodziłem potomstwa lekturą."

Uszkoidził Pan. I drugie secundum: "Ale „Zimą” tego zdjęcia jeszcze nie było, a Ewa była w ciąży! Z kim? Czy Krzysztof jest ojcem Basi? Czy jest mężem Ewy? Nie mam pojęcia, bo jeszcze do tego nie doszedłem. Nawiasem mówiąc jest dość możliwe, że Czereśniowa jest raczej lewicowa, choć odruchowo, a nie propagandowo, ale w przypadku dobrej literatury (choćby taki Hemingway) można to od biedy wytrzymać…" Hemingway nie jest dobrą literaturą.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować