-

lukasz-swiecicki

Domowe przedszkole

Domowe przedszkole

 

Tak, będzie u Wnukach. Nic na to nie poradzę, bo temat mi się po domu kłębi. Kłąbi?? Już mi się wszystko kłąbi…

Pisałem już o tym i to nie raz, jak sądzę, że jesteśmy z Żoną młodym małżeństwem. To znaczy tak w ogóle to wręcz przeciwnie czyli starym (41 lat po ślubie..), ale pobraliśmy się młodo, więc jednak młodym. Chyba.

Ma to swoje dobre następstwa. Może ma i złe, ale po pierwsze nie jestem takich świadomy, a po drugie, zgodnie z moją życiową zasadą (wynikającą ze skrajnego pesymizmu) nie zastanawiam się w ogóle nad złymi następstwami, ponieważ uważam, że i tak jest ich mnóstwo i nie potrzebne jest do tego żadne zastanawianie się.

Jednym z dobrych następstw jest wczesne zostanie Dziadkiem. Czy wczesne zostanie Babcią jest równie dobre tego tak do końca nie wiem. Sądząc po Żonie… No to właściwie nie wiem. Bo czasem mam wrażenie, że nikt jej nie powiedział, że jest Babcią i nadal sądzi, że raczej Mamą całego tego zwierzyńca. Ale oczywiście mogę się mylić, bo na wszelki wypadek nie pytam.

Oczywiście samo bycie Dziadkiem czy nawet Babcią nie ma specjalnego znaczenia. To znaczy nie wystarczy sobie tego napisać. Trzeba jeszcze BYĆ. To znaczy być z nimi i uczestniczyć. Żona by powiedziała, że uczestniczyć w wychowaniu.

Ja tak nie mogę powiedzieć, bo mam wrażenie, że nie umiem wychowywać i w ogóle nie wiem o co tu chodzi. Nie wychowywałem dzieci, nie wychowywałem naszych psów, kotów, jeży, królików i żółwi. Nie wychowuję młodych lekarzy, ani tym bardziej pacjentów. W ogóle nikogo. Bo nie umiem i nie wiem jak to się robi. Ale umiem z nimi być i żyć. To chyba musi wystarczyć, bo co ja poradzę jak nie umiem?

Nie ma jednak tragedii, ponieważ moja Żona z pewnością umie. Widzę to dobrze i dzięki temu rozumiem czego nie umiem. Ale przynajmniej wiem na czym polega ten proces i obserwuję go, bez żadnej przesady, z zachwytem!

Świetnie jest wychowywać, jeśli umiecie to dobrze robić. Ale jak nie, to proponowałbym dać sobie spokój i po prostu żyć z obiektem. I z zachwytem. Bo to jest wymagane. Natomiast wychowanie bez przekonania i kiepskie w wykonaniu odradzam serdecznie.

Moim zdaniem zasadnicza różnica polega na przekonaniu. Żeby wychowywać trzeba mieć święte przekonanie, że idzie się właściwą drogą i tą drogą innych stanowczo prowadzić. Nie wolno udawać, ani prowadzić niestanowczo. Natomiast żeby z kimś żyć, i to w zgodzie i dobrze, to trzeba mieć choć trochę poczucia, że może to on wie dokąd idzie. Choć wszystko wskazuje na to, że nie wie. Obecnie bardzo brakuje ludzi, którzy wychowują. Ale na mnie niestety nie liczcie, bo mam nieodpowiednią osobowość.

Wracając do konkretów. Dziś jest czwartek. Co więcej - dziś jest mój czwartek, to znaczy, że będę uczestniczył w domowym przedszkolu. Czyli nie idę do szpitala, ani nie mam pacjentów w domu. Tylko dzieci. W zasadzie to z pewnością oznacza trzy dziewczynki, chyba że Jańcia przeżywa jeszcze traumę sprzed trzech tygodni, kiedy próbowałem ją osłuchać stetoskopem, bo była strasznie przeziębiona. Teraz Jańcia twierdzi, że boi się Dziadka i odmawia. Tydzień temu tak było przynajmniej.

Jak są dziewczynki to i Dziul (czyli Jó-zio). Józio się nie boi, nie obraża i w ogóle nic. Bardzo spokojny chłopak. Więc on będzie.

Bronek - to nigdy nie wiadomo. Bronek pomaga i w ogóle jest bardzo pożyteczny, ale czasem uznaje, że „się nudzi”, co pewnie oznacza, że mu nie wypada taki z dziewczynami i tyle.

Antek - będzie zwłaszcza wtedy, gdyby nie miało być Jańci. Bo Antek nie chce, żeby komuś było przykro. A nam mogłoby być przykro z powodu Jańci. Więc Antek jest gotowy, żeby ją zastąpić. Ale nie musi, gdyby jednak nie było trzeba.

Na początku trzeba by po nich pojechać. Ale w samochodzie jest tylko jeden fotelik. To znaczy fotelika nie ma wcale, ale jest „poddupnik”, takie podwyższenie do siedzenia. Dozwolone już dla dziewczyn. Dla Dziula za małe. W samochodzie jest więc jeden poddupnik, ale jest też drugi w bagażniku, a fotelik jest całkiem niedaleko, bo w piwnicy. Mamy to!

No nie. Nie bardzo. To tylko troje dzieci… A wybiera się jednak sześcioro. Tyle, że Antek nie potrzebuje już żadnych środków pomocniczych, bo duży koń z niego. Czyli zostaje Mirka, a po nią można jechać rowerem. No i co - dało się? Pewnie, że tak.

Są już wszyscy. Jeśli dobrze liczę czapki to pięcioro. Ale oczywiście sześcioro, bo przecież Tosiek nie zdejmuje czapki! Rozebrali się lub zostali rozebrani? No to można się ubierać. Będziemy wychodzić.

Ubrali się, ale jednak w większości potrzebowali trochę pomocy? No nie!! Za szybko. Babcia zarządza zupę. Zupę z rana?? No jasne. Przecież nie wieczorem! Na wieczór niezdrowo dużo jeść, a zupy mało nie można, bo nie czuć. Znaczy się w brzuchu nie czuć.

Czyli rozbieramy się na zupę, ale zaraz potem ubieramy się do wyjścia. Wszystko gra? Niezupełnie. Sądząc po kombimzenonie, no tak, tak on się nazywa, ale może pisze się kombi-zenon, bo mi coś podkreśla?? Tak jest! Tak się właśnie pisze „lon-marnie” jak mówi Janeczka.

Czyli lon-marnie kombi-zenon nie pasuje… Aaa!!! Bo to nie jego?? To czemu Janka nic nie mówiła jak jej zakładałem?? Lon-marnie - bo nie pytałem!! Tak. Muszę przyznać, że to do mnie trafia. Tak jest lon-marnie. Jak ktoś nie pyta, to mu nie mówimy. Bo i po co.

Czyli rozebrać Jankę, ubrać Dziula. Już ubrany. Chce do ubikacji. W tym kombim-zenonie to nie ma sensu jednak. Czyli ubrać Janeczkę… A nie, przepraszam, rozebrać Dziulka…. Oby do wiosny… A najlepiej do lata…

W tym czasie grupa zebrana na schodach, no bo ubrani nie mogli przecież stać w mieszkaniu, bo jak mówi Mirka „by się gotowali jak kuuuuurczak, jak kuuurczak w rosole..”. Tak. Ale z drugiej strony kurczak w rosole nie spada ze schodów. A Mirka spada, jak ją zostawić. Chłopcy by ją złapali, zresztą chcieli, ale nie mogli się w ogóle ruszać, bo raz, że ja przecież powiedziałem, lon-marnie!!, że jak się jeden z drugim choćby ruszy!!! Ja swoją drogą nie pamiętam, żebym tak mówił (kiedykolwiek!!!), ale się spieszyłem to mogłem i coś tam mruczeć. Więc po pierwsze nie kazałem się ruszać, a po drugie jak się siedzi całkiem bez ruchu, to wreszcie gaśnie automatyczne światło na klatce i to jest dość śmieszne. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś nie spada ze schodów, bo to wszystko psuje.

Ale nie mamy do Mirki w zasadzie żalu. Prawie wcale. Grunt, że nic się jej nie stało, o czym się przekonamy, jak już przestanie płakać.

A skoro już jednak wyszliśmy, to się teraz podzielimy i grupa chłopców pójdzie do fryzjera. Z łysym skądinąd Dziadkiem (a więc nic mu nie grozi, pani Sandra go nie obstrzyże!!), a Babcia z dziewczynkami pójdzie na Cytadelę.

Zaraz, zaraz - a gdzie jest pies??? Poszedł sam do fryzjera? A nie. Został chyba w domu przez pomyłkę. Czyli wracamy po psa, dzielimy się na grupy i w drogę.

Bo jak zawsze mówi Maja „czy gotowe nogi do dalekiej drogi??”. A jak!

Ale dalsze skomplikowane przygody to się już jednak tu nie zmieszczą. Bardzo mi przykro. Ciąg dalszy wkrótce nastąpi i się okaże kto i jak się ostrzygł i co dla kogo było na obiad.



tagi: wychowanie  wnuki  ubieranie 

lukasz-swiecicki
22 lutego 2024 22:31
2     424    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @lukasz-swiecicki
23 lutego 2024 22:44

... „czy gotowe nogi do dalekiej drogi??”.

 

P.S.

poza maszynką do strzyżenia dokupiłem nożyczki. Fryzjerskie z takim wąsem, aby mały dodał.

 

 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @lukasz-swiecicki
23 lutego 2024 23:58

Ufff...

Szacun! :)

Moja czteroletnia wnuczka przynosi z przedszkola zdumiewające teksty; gdy jej mama chce założyć małej czapeczkę przed wyjściem, ta oświadcza dramatycznie: rujnujesz mi życie... Moje dzieci - synowa i syn - popadają w stupor :))) 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować