-

lukasz-swiecicki

Czy pielgrzymowanie jest trudem?

Czy pielgrzymowanie jest trudem?

 

Niezastąpiona, oczywiście tylko w pewnym sensie, Wikipedia poucza nas, a to chyba akurat lubi ona robić, że „motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadośćuczynienia za popełnione występki”.

Jest więc „trud” i są „występki”. To już całkiem niezły początek.

Nawiasem mówiąc podczas zakończonej właśnie z Krajowym Duszpasterstwem Niewidomych pielgrzymki śladami świętego Pawła i Barnaby na Cypr, jakoś tak się zgadało o „Nowych Atenach” ojca Chmielewskiego. Jego „koń jaki jest, każdy widzi” (co ważne - nie ma przecinka po „koń”!!, ludzie się w ogóle na przecinkach nie znają, całe szczęście, że przecinki znają się na ludziach, bo aż strach pomyśleć co by się działo!!), choć tyle razy wyśmiewany, jest całkiem dokładnym zapisem wikipedycznych mądrości. Tacy widocznie jesteśmy i tak już nam pewnie zostanie.

A! Już wiem jak się zgadało - któraś z niewidzących osób powiedziała, że ona na przykład konia nie widzi, a pojęcie konia ma.

No to podobnie jest z pielgrzymką. Wiem, wiem - to dziwny przewrotka myślowa, ale postaram się wyjaśnić.

Może zacznę od początku. Od takiego początku, który pamiętam rzecz jasna, a nie od tego prawdziwego początku, który był na samym początku, bo kiedyś przecież musiał być, ale o którym pojęcia przecież nie mam.

W mojej pamięci pielgrzymki to przede wszystkim Babcia Hania czyli Babcia Święcicka (z domu Jaroszyńska) - mama mojego Taty. Pamiętam bardzo dobrze zdjęcie, biało-czarne i trochę pozaginane na rogach, na którym właściwie widać było jedynie stóg słomy, a może siana.

W moich wspomnieniach to była słoma, ale kto by tam w słomie spał, a na sianie jest super! Jak ktoś nieuczulony rzecz jasna.

No a w tym przypadku ze stogu wystawały nogi. Cztery nogi. I to zdjęcie się nazywało „Baciusia (bo to była obowiązująca nazwa Babci!) i Małgosia (bo to była obowiązująca nazwa mojej cioci, dziś profesor psychologii, Małgorzaty Święcickiej) śpią w stogu na pielgrzymce”.

Z całą pewnością po opuszczeniu stogu Baciusia i Małgosia wędrowały przez cały kraj z plecakami, ale tego na zdjęciu nie było. Może były jakieś inne zdjęcia, ale tych nie pamiętam, więc pewnie nie robiły na mnie wrażenia.

Trudno się więc dziwić, że moje wczesne skojarzenia z pielgrzymką były zdecydowanie dobre i z pewnością niezwiązane z trudem. Pielgrzymka to takie coś, myślałem sobie, że się śpi w stogu i ma się ogólnie w nosie co tam sobie o nas tzw. Świat pomyśli.

Baciusia tak miała zawsze (w sensie, że w nosie, lub jeszcze bardziej nawet), więc człowiek (powiedzmy szczerze - ja po prostu) sobie tak myślał, że pielgrzymka to jest taki czas, że masz to co najbardziej lubisz, tylko jeszcze bardziej. Mocna sprawa.

Z tego powodu zawsze wybierałem się na pielgrzymkę, ale też z tego samego powodu wybrać się za bardzo nie mogłem, bo miałem niejasne wrażenie, że moja Żona niekoniecznie marzy o tego rodzaju wolności i, że dla niej to byłby raczej ten „trud”, co nie wydawało mi się do końca sprawiedliwe (to żebym ja się w tym stogu realizował, a ona miała trud), no i, powiedzmy sobie szczerze - powątpiewałem czy by się tak w ogóle dało. W sensie - jako człowiek inteligentny sądziłem, że byłyby tak zwane niezłe naprężenia, a o to chyba na pielgrzymce nie chodzi?

Choć patrząc na to z drugiej strony Wyprawy Krzyżowe to też były z zamierzenia pielgrzymki. Chyba były? A i naprężenia też tam były jak cholera.

No i jakoś to z nimi szło i było ich dokładnie siedem!, jeśli wierzyć wspomnianej już encyklopedii (czy ja tam nazwiemy Wikipedią czy Nowymi Atenami to bez większej różnicy). Tyle tylko, że nie wszyscy dobrze wspominają te Wyprawy… Niektórzy nawet sądzą, że było całkiem kiepsko z nimi. Tymi wyprawami mianowicie…

Dość na tym, że żyłem sobie i żyłem, ale nie pielgrzymowałem. I to nie dlatego, nie będę tu oszukiwał, że nie byłoby za co „zadośćuczyniać”. Bo by było. Tylko po prostu nie mogłem się zebrać.

To się zdarza w moim życiu. A z tego co mi mówią pacjenci, to nie tylko w moim. Ludzie chcą, ale nie robią, bo obawiają się naprężeń. I tak im czas mija.

W moim przypadku wszystko się jednak rozwiązało, ponieważ poznałem księdza Andrzeja Gałkę, który bardzo wiele zmienił w moim życiu. Co dokładnie, to chyba kiedy indziej napiszę, a może też tak być, że jednak nigdy nie napiszę, bo nie o wszystkim trzeba zaraz pisać. Ale z pewnością zmienił to „coś” z pielgrzymkami.

Byliśmy z księdzem Andrzejem (to znaczy Żona i ja byliśmy) na siedmiu pielgrzymkach. Jak na siedmiu Krzyżowych Wyprawach.

Dwa razy byliśmy w Ziemi Świętej, raz w Rzymie (choć też i w San Giovanni Rotondo u ojca Pio za tym samym razem, ale nazywało się to - Rzym), raz w Lourdes, raz w Fatimie (i za tym samym razem także w Santiago de Compostela, ale nazwa ogólna była Fatima), raz w Meksyku (w Guadalupe, ale i w wielu innych miejscach) i teraz, jeszcze przed chwilą, na Cyprze.

Wymieniłem tak dla porządku, żeby było, bo nie o to tu przede wszystkim chodzi gdzie, tylko bardziej jak.

To znaczy nie mam na myśli tego, że lecieliśmy samolotem, a potem wsiadaliśmy w autobus.

A to przecież znaczy, że nie szliśmy jakichś setek kilometrów na nogach, ani nie porównywaliśmy pod względem wygody stogów meksykańskich i portugalskich (jak znam życie w Meksyku stogi byłyby z kaktusów, nieporównywalne z niczym!!!).

Nie zbliżyliśmy się na kilometr do Baciusi i dzielnej Małgosi w sianie (czy też słomie!). Nie ma co mówić.

Tylko, że z drugiej strony - może i się zbliżyliśmy…

Tu mogę mówić najbardziej za siebie, choć wiem też że także za Anitę, bo znam ją jak nikogo na Świecie po tych 47 latach kiedy jesteśmy razem (tak, po ślubie 41, ale przedtem chodziliśmy ze sobą jeszcze 6!). I to naprawdę razem, bo choć jesteśmy bardzo od siebie różni (kto wie, czy nie coraz bardziej!) to Życie mamy wspólne. To jest możliwe, choć trudne i czasem dziwne.

  1. każdym razie za nas oboje mogę mówić, a za innych uczestników tych pielgrzymek to już bym się nie ośmielił, choć podejrzewam, że i oni tak to czują.

Jest po prostu tak, że im dłużej pielgrzymujemy, z każdą następną wyprawą, narasta chęć, żeby zrobić coś dla kogoś, coś nawet drobnego, ale jednak nie zawsze łatwego, coś jak ustąpienie miejsca, podniesienie czegoś, podanie ręki, czy po prostu spojrzenie - co tam u was, czego możecie potrzebować. A równocześnie zmniejsza się potrzeba tego, żeby ktoś zauważył to co robimy. To przestaje być jakoś szczególnie ważne. Tak sobie szczerze mówię, patrząc w siebie i odrzucając różne tam stylistyczne figury.

Tylko chciałbym bardzo, żebyście to całkiem dobrze zrozumieli. To w żadnym wypadku nie jest tak, że grupa osób widzących „opiekuje się” niewidomymi. To jest też tak, że ludzie nie widzący czy też widzący bardzo słabo, robią to, co oni mogą w takiej sytuacji zrobić. Jest im z pewnością trudniej, ale to przecież inna sprawa.

Świetnym przykładem tego, o co mi chodzi, może być relacja między Joasią i Krzysiem. Joasia jest całkowicie niewidomą dziewczyną (która lubi z tego żartować), a Krzyś (jej mąż) dobrze widzi, ale ma porażenie mózgowe i naprawdę trudno mu się poruszać. Joasia poprawia Krzysiowi koszulę, której nie widzi, Krzyś prowadzi Joasię bardzo skomplikowaną drogą - bo prostą mu nie wychodzi. Joasia mówi, że „żona to nie żarówka i nie można jej wkręcać”. A Krzyś wkręca, bo inaczej mu nie wychodzi. Robią to, co mogą, tak jak mogą. Byłoby świetnie, gdybyśmy tak umieli wszyscy.

Zakładam, że część uczestników naszych pielgrzymek (ot, choćby Siostry Franciszkanki, czy też ksiądz Andrzej, a może też wszyscy inni!!) wiedzieli to, co ja teraz wiem, już na samym początku. Ale dla mnie to nie była wiedza łatwa. Moja myśl tak nie chodzi. Raczej wkręca żarówki…

Teraz dopiero widzę i dostrzegam, że są rzeczy inne niż te, które potrafię zrozumieć. Przerastają mnie i są dobre.

Pielgrzymka oczywiście nie jest trudem. Ani żadnym tam zadośćuczynieniem. To jest taki rodzaj nauki o sobie, o tobie, o nas.

Jestem bardzo wdzięczny Wszystkim, z którymi mogłem być. Bardzo wdzięczny tym, którym wydawało mi się, że pomagam, po to, żeby na końcu zobaczyć, że to oni pomagają mi, choć nie jestem łatwym przypadkiem.

Dziękuję Wam.

I oczywiście, jak zawsze, dziękuję Tobie Andrzeju.

Nie zapominam też o Bogu, który tej mojej pamięci do niczego nie potrzebuje, ale o którym bez sensu byłoby nie pamiętać…



tagi: pielgrzymka  niewidomi  trud 

lukasz-swiecicki
15 czerwca 2024 19:41
8     603    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Adriano @lukasz-swiecicki
15 czerwca 2024 20:29

To bardzo proste doświadczyć ,spróbować  trudu.Wystarczy pójść z pielgrzymką i opowiedzieć.

zaloguj się by móc komentować

chlor @lukasz-swiecicki
16 czerwca 2024 09:37

No właśnie, czym się różni wycieczka (nawet daleka) do miejsc świętych od pielgrzymki w tym samym kierunku?

Chyba istotne jest jak taką eskapadę już na etapie planowania nazwiemy. Na Jasnej Górze byliśmy dwa razy nigdy nie nazywając tego doznania pielgrzymką. Mowa była: "pojedźmy do Częstochowy". No ale trud był poważny, więc nie wiem.

Bardzo długa jazda małym starym samochodem. W dodatku za każdym razem poważne awarie. Ostatnia mogła skończyć się tragicznie gdy przed Krakowem urwało się zawieszenie koła. Cudem nie na autostradzie tylko już w mieście.

W moim ówczesnym rozumieniu pielgrzymka musi być dość gromadna, raczej powolna by był czas na myślenie, i powinna odbywać się pod przewodnictwem księdza.

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @lukasz-swiecicki
17 czerwca 2024 00:01

Nie, jest na drodze.

 

zaloguj się by móc komentować

ArGut @lukasz-swiecicki
17 czerwca 2024 06:47

Łukasz i Anita - 2024 - CyprMałżeństwo to też taka pielgrzymka, niby jedno ciało. Niby oddzieliło się od swoich aby być dla siebie. A i tak zbawieni będziemy na SZTUKI -> „Albowiem przy zmartwychwstaniu ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie” Mt 22,30

zaloguj się by móc komentować

kr @Adriano 15 czerwca 2024 20:29
17 czerwca 2024 11:44

Dobre. Albo spędzić urlop u swojej babci i opowiedzieć o tym, w robocie, na przykład.

zaloguj się by móc komentować

chlor @ArGut 17 czerwca 2024 06:47
17 czerwca 2024 16:33

Tak przypuszczałem, że nie ma żadnej obietnicy spotkania bliskich zmarłych po własnej śmierci. W ludowym katolicyzmie jest inaczej, przy ostatnim pożegnaniu ludzie mówią: "do zobaczenia".

 

 

zaloguj się by móc komentować

ArGut @chlor 17 czerwca 2024 16:33
18 czerwca 2024 09:11

Jest taka obietnica w przypowieściach. Tylko, że kończy się w ten sposób, że potępiony widzi zbawionego -> przypowieść o bogaczu i Łazarzu u Św. Łukasza.

Więc może lepiej nie mówić do zobaczenia.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować