-

lukasz-swiecicki

Czy można zostać felietonistą niechcący?

Czy można zostać felietonistą niechcący?

To jest dokończenie felietonu o moim ulubionym felietoniście. Który chyba nie był felietonistą, a w każdym razie Wikipedia nie wie o tym. Nie muszę nawet sprawdzać, bo jako się rzekło, nie sprawdzam pisząc felietony.

Moim zdaniem nie można niechcący zagrać koncertu symfonicznego. Co tam koncertu – nawet etiudy Wam się nie uda. Nie można też napisać niechcący „Trzech muszkieterów” – założę się, że nie napiszecie w ten sposób nawet „Jednego, malutkiego muszkieterka”!

A felietonistą można zostać. Jestem pewien. Jestem tego przykładem. Człowiek pisze coś, a potem ktoś mówi: „O! Kolego, to felieton się napisało!”. O zostajesz felietonistą.

Więc ten gość o którym jest ten felieton był właśnie felietonistą, bo ja tak mówię. Nie wiem czy wiedział, że pisze felietony, ale moim zdaniem jego powieści nie są powieściami, tylko zbiorami połączonych ze sobą felietonów. Większość jego powieści.

Mam na myśli Kurta Vonneguta juniora, który, bez przesady, zmienił moje życie i to fest!

Na Vonneguta trafiłem przypadkiem na półce mojego odwiecznego przyjaciela Jarka Czubatego (dziś profesora Jarosława Czubatego). Było to „Śniadanie mistrzów”. Przekartkowałem odruchowo i natychmiast wiedziałem , że to książka na którą czekałem całe dotychczasowe życie. Coś jak „Przygody Anatola stukniętego na początku” w książce Niziurskiego.

Po prostu zostałem całkowicie pochłonięty. Jarek zgodził się dać mi tę książkę, co było niezwykle wspaniałomyślne z jego strony – to były lata 80, o jakichkolwiek książkach w księgarni nie było co marzyć. Nie mam pojęcia co wtedy sprzedawano w księgarniach, bo już nawet radzieckich książek drukowanych cyrylicą zabrakło (sprawdzałem – czytałem po rosyjsku podręczniki szachowe, bo innych po prostu nie było!).

Ze świeżo zdobytym „Śniadaniem mistrzów” wyruszyłem na spacer z dwojgiem dzieci, tyle wówczas miałem. Szliśmy wolno przez Cytadelę, a ja czytałem. Oczywiście nie było wtedy Borysia, więc zabrakło osoby w miarę odpowiedzialnej… Doszliśmy aż do fontanny. I nagle ktoś szarpnął mnie za rękę.

- Przepraszam, czy to pańskie dziecko?

Przede mną stał facet w wojskowej kurtce, pamiętam jak dziś, a na rękach miał niespełna trzyletnią Maję, moją młodszą córkę. Całą mokrą i pokrytą rzęsą wodną..

- Pływała w fontannie, to wyłowiłem…

Przy tej okazji jeszcze raz Panu dziękuję za to wyłowienie. Jestem dobrym ojcem. Byłem i jestem. Nigdy w życiu coś takiego mi się nie zdarzyło. Tylko Vonnegut mógł mnie do czegoś takiego doprowadzić. A Maję jeszcze raz chciałem przeprosić.

Wiem, że znowu jest za długo (to zdanie napisałem, kiedy myślałem, że to będzie szło w jednym kawałku), ale jeszcze muszę kilka (??) zdań, które najbardziej Vonnegutowi zawdzięczam.

Niektóre z tych zdań powtarzam niemal każdego dnia, o innych myślę, innymi jeszcze się kieruję.. Oczywiście, nie mam zamiaru sprawdzać tych cytatów w źródłach, choć książki Vonneguta stoją przede mną. Jeśli źle zapamiętałem – to znaczy, że te słowa nie były dla mnie naprawdę ważne. Czytelnik może więc sprawdzić czy nie wciskam kitu.

W „Śniadaniu mistrzów” główny bohater, Killgore Trout, złapał stopa i jedzie przez Amerykę tirem. Kierowca, miłośnik ekologii, opowiada mu o różnego rodzaju spustoszeniach i uszkodzeniach Matki-Ziemi przez ludzi. A Killgore odpowiada: Mobil gaz w dupę wlazł. (Tak! Wiem, z pamięci, że powiedział „do dupy wlazł”, ale mi bardziej pasuje „w dupę” i w tej formie używam).

Wiem, że to może nie brzmi specjalnie mądrze, ale naprawdę oddaje to, co najczęściej myślę, kiedy słyszę nowo nawróconych piewców ekologizmu – mobil gaz w dupę wlazł czyli już dawno jest za późno, a poza tym rzecz nie w histerycznych deklamacjach. Pewne rzeczy należało może zrobić 100 lat temu. A teraz? Teraz to „mobil gaz w dupę wlazł”, można już tylko żyć i nie płakać.

Kolejna kwestia ze „Śniadania mistrzów” określała pewną postawę życiową „wlazł do swojej dupy i tam zdechł” – tak opisuje Trout swojego ojca w chwilach depresji. To określenie wydaje się ryzykowne, ale kiedy mówię swoim pacjentom, że stoją przed takim niebezpieczeństwem, to najczęściej przyznają, że mają silną pokusę wejścia do własnej dupy.

Kolejny mój ulubiony cytat z Vonneguta pochodzi z bardzo starej powieści – „Syreny z Tytana” – w książce występują stworzenia określane jako „harmonie”. Harmonie mieszkają w jaskiniach, a ich kontakty społeczne ograniczają się do tego, że część z nich mówi „jestem tutaj, jestem tutaj”, a inne „to dobrze, że jesteś, to dobrze, że jesteś”. I to wystarcza do szczęścia. Wielu ludziom też by wystarczyło, gdyby mieli choćby to..

Znacznie bardziej rozbudowana jest moja ulubiona koncepcja czasu, która nazywam „tralfamadoriańską”. Tralfamadoria to świat opisany przez Vonneguta w słynnej „Rzeźni numer pięć”. Na Tralfamadorii czas nie biegnie wektorowo. Punkty czasowe są jak bursztyny na sznurku – wszystkie razem i każdy osobno – i w ten sposób mogą być postrzegane, przeżywane przez tubylców.

Przyjęcie tralfamadoriańskiej koncepcji czasu powoduje, że żadne dobre wydarzenie nie może się zmarnować – złe wydarzenia nie przekreślają, nie wymazują dobrych, a właściwie tylko je podkreślają. Możemy żyć w swoich dobrych chwilach. Nie zliczę ile razy polecałem tę koncepcję swoim pacjentom, chyba zawsze się podobała, choć zapewne niezwykle trudno ją zastosować. Ludzie tak często mówią „Co z tego, że zrobiłem coś dobrego, pięknego, jak potem i tak zachoruję, a potem umrę”. Problem leży w „potem”. Wykreślamy „potem” i da się żyć.

Jeszcze inna koncepcja, pochodząca chyba z książki „Slapstick or lonesome no more” (wersja polska chyba pod tytułem „Slapstick lub nigdy więcej samotności”, ja czytałem tę książkę w oryginale, chyba wówczas jeszcze nie było tłumaczenia) dotyczy miłości. „Miłość często zawodzi, ale grzeczność zwycięża”. Brzmi to niezwykle prowokująco.

W naszym, judeo-chrześcijańskim, kręgu kulturowym przywiązujemy wielką wagę do słowa „miłość”. Formalnie rzecz biorąc chodzi o taką miłość, o jakiej myślał i mówił Chrystus. Tyle tylko, że my tej koncepcji zasadniczo zupełnie nie rozumiemy i nie dorastamy do niej… Właśnie dlatego moja zmarła Siostra, Marysia, osoba z Zespołem Downa, mawiała „dajcie spokój z tymi miłościami”.

Marysia była codziennie zasypywana frazesami typu „ile to miłości w tej Marysi”. Czuła jednak, że coś tu jest mocno nie halo, że szermuje się o wiele zbyt dużym słowem.

Vonnegut czuł to samo co Maryśka i chciał powiedzieć – jeszcze grzeczność to moglibyście opanować, bo o miłości to możecie sobie chłopaki i dziewczyny najwyżej pogadać. I wiedział co mówi.

Inne określenie Vonneguta, które na co dzień mi towarzyszy to „granfalon” i „granfaloniarstwo”. Granfalony to urojone wspólnoty, do których, jak nam się wydaje, należymy i które tworzą nasze (fałszywe) tożsamości. Myślicie, że jesteście kibicami Legii lub wielbicielami faworków? To wasza sprawa, może nimi jesteście. Ale jeżeli zaczniecie dostrzegacie niezwykłe podobieństwo między wszystkimi kibicami różnych drużyn i wszystkimi wielbicielami różnych potraw, to widzicie wspólnoty urojone. Czujecie się samotni i stwarzacie sobie fikcję przynależności.

W „Slapsticku” ludzie poszli po prostu krok dalej – całe społeczeństwo podzielono na kilkanaście rodzin, nadano im wszystkim to samo nazwisko i zarządzono prawnie, że są rodzinami. Od tej pory nikt nie był samotny. Staram się nie wpadać w granfaloniarstwo – to głównie dlatego, a nie z powodu skąpstwa!, nie płacę składek Polskiemu Towarzystwu Psychiatrycznemu. To granfalon. Nie mam z nimi nic wspólnego.

Piszę ten tekst i cały czas przypominają mi się inne vonnegutjana, którymi po prostu żyję na co dzień od 30 lat… Przepraszam, jeszcze ostatnie, może nie takie ważne, ale tak często o tym myślę…

W powieści (zbiorze felietonów!) „Galapagos” dochodzi do ogromnej katastrofy, w wyniku której ginie cała ludzkość. Przeżywa tylko jedna grupa, mieszkająca na Galapagos. Średnia wieku w tej grupie wynosi 15 lat. To wystarczy, uważa, Vonnegut, bo „to jedyny sposób na to, żeby cała populacja miała zdrowe zęby…”.

Rozumiecie ten sposób myślenia? Ludzie martwią się o głupoty, tak jakby były najważniejsze na Świecie. Mnóstwo tych problemów można by rozwiązać, ale rozwiązania byłby wręcz nieprawdopodobnie bolesne. Jeśli cos takiego się zdarzy – warto się zastanowić, czy to przypadkiem nie nasz problem nie jest najważniejszy na Świecie, skoro do jego rozwiązania trzeba wywalić cały Świat do góry nogami.

Vonnegut uchodzi za pisarza lewicowego. Był w Polsce drukowany za PRL właśnie z tego powodu. Ale tak naprawdę jest to konserwatywny felietonista, który nie został w pełni zrozumiany, ponieważ był bez przerwy maksymalnie ironiczny. Nawet jego powieści nie są powieściami i to też był ironia, podpucha i trolling – o ile rozumiem to ostatnie słowo. A nie rozumiem go całkiem..

Kurt Vonnegut junior wpłynął na całe moje życie i nic na to nie poradzę. Przeciwieństwem wspólnot urojonych, granfalonów, są, wg Vonneguta, wspólnoty prawdziwe, oparte na rzeczywistym pokrewieństwie myślenia, poczuciu humoru, rozumieniu różnych dziwnych rzeczy. Nazywają się „karassy” (zostały opisane w „Kociej kołysce”). Mam wielką nadzieję, że nie tylko Vonnegut i ja, ale także wielu Czytelników moich felietonów należy do jednego karassu. Nie jest on zbyt duży, ale mi się podoba.

Czego i Wam życzę na przykład na Boże Narodzenie!!!

 



tagi: felietonista  vonnegut 

lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 12:50
13     969    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

olekfara @lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 17:52

Mój proboszcz w  kościele podczas Mszy Św, zamiast przekażcie sobie znak  pokoju, mówi , dobrze , że jesteś. Parafianie powtarzają. Niezbyt dobrze to oceniam, ale o takiej interpretacji nie słyszałem. Zamierzona ironia? Ksiądz czyta Vonneguta?

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @olekfara 21 grudnia 2021 17:52
21 grudnia 2021 19:30

Kurcze! To możliwe. Mi się to kojarzy jedynie z Vonnegutem.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 20:13

Felietonik mały ale zgrabny i sympatyczny . W drugiej połowie lat siedemdziesiątych ub. wieku (socjalizm reglamentowany na kartki) , na warszawkich Bielanach byl spory targ (przy ulicy Wolumen), gdzie handlowało sie wszystkim, starociami i nowosciami, w tym wydawniczymi. Nazywa się to bodaj "pchli targ", że niby towar tam stary, zleżały i zapchlony.  Jedną z tych rzeczy były książki. Istniał duzy  snobizm na książki, zwlłszcza w sporych ośrodkach akademickich. Np. a Warszawa, wiadomo. Mialem akurat taką pracę zawodową, ze dosyć często bywałem w delegacji w rozmaitych zakątkach kraju nad Wisłą.

W mniejszych miastach w rodzaku Włocławek, Elbląg, o dziwo nawet Częstochowa lazilem po antykwariatach i wykupywalem nawet po kilkanaście tytułow, o których wiedzialem z Wolumenu, że ludzie o nie pytaja. Znaczy mnie pytali , bo w niedzielę miałem tam stoisko, głownie z książkami. Ale szly nieźle  np. pisma w rodzaju "Playboy", które raz na pół roku podrzucal znajomy marynarz , a w zasadzie krewny, gdy wracał z dalekich rejsów handlowych.  Sprzedawałem te "Playboye" na konto żony tegoż marynarza, a nie własne, ale z tego względu moje stoisko było "znane" wśród bywalców Wolumenu. Oczywiście sprzedawałem także rozmaite Cortazary, Joyce'y, Vonneguty, Prousty, etc., etc. Ale nie za bardzo miałem wtedy czas, by czytać. No i nie byłem jeszcze żonaty, więc mogłem jeszcze tracić czas na dziwaczne zajęcia.

Z Vonneguta przeczytałem  tylko "Rzeźnię". najbardziej mi utwił chyba obraz bombardowania Drezna w lutym 1945 r. (Jeśli to nie ta książka, to prosze mnie poprawić, bo piszę to " z pamięci", siedząc w swoim pokoju na 1-szym piętrze, zaś ta ksiażka znajduje się  dwa piętra niżej w  piwnicznej  bibliotece do której przeniosłem część swojego księgozbioru z obawy o wytrzymałość stropów).

Mam jedno ale. Ja wiem, że to banał, bezrefleksyjnie na ogół powielany.
Mianowicie brzmi on: "W naszym, judeo-chrześcijańskim, kręgu kulturowym ... "

Nasz krąg cywilizacyjno-kiulturowy jest (jeszcze) chrześcijański, może być z rozmaitymi dodatkami (np. greko -), ale nie z judeo. Judeo odrzucili Chrystusa i chrześcijaństwo, nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Proszę zapytać o to pierwszego napotkanego rabina.

zaloguj się by móc komentować

handlarz @stanislaw-orda 21 grudnia 2021 20:13
21 grudnia 2021 21:11

miłosc.........

https://zims-en.kiwix.campusafrica.gos.orange.com/wikipedia_en_all_nopic/A/Bokononism

 Judeo odrzucili Chrystusa i chrześcijaństwo, nie chcą mieć z nim nic wspólnego. 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @stanislaw-orda 21 grudnia 2021 20:13
21 grudnia 2021 22:21

A mimo wszystko. To nie rabini decydują, tylko właśnie Chrystus. Mógł nie być Żydem, a był. Ma Pan oczywiście racje z Rzeźnią.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 22:38

... zostać felietonistą niechcący ?

P.S.

to powrót do surowych lat '80.

 

P.S.

...

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @lukasz-swiecicki 21 grudnia 2021 22:21
21 grudnia 2021 22:50

Jezus był Galilejczykiem. Żyd wówczas to mieszkaniec Judei.
A dokładniej Jezus był Galilejczykiem wyznania mojżeszowego.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 22:57

zejdziemy na poziom (!) wikingów

 

 

zaloguj się by móc komentować


Grzeralts @lukasz-swiecicki
21 grudnia 2021 23:34

Żeby zostać felietonistą niechcący trzeba być albo genialnym, albo niespełna rozumu. Na szczęście to w świecie realnym praktycznie na jedno wychodzi. Ta prawidłowość wielce ułatwia także przynależność do karassu(ów).

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lukasz-swiecicki
22 grudnia 2021 11:34

Witam. Fajny felieton, dziękuję. No i pojawił się w nim Boryś, którego nie było. Dowiedziem się też skąd się wzięła nazwa sobotniego kultowego programu TVN-u co to go będą (stację nie program oczywiście) źli ludzie władzy niedługo zawłaszczać. Ten staw na Cytadeli, z fontanną jest płytki ale na tyle głęboki, że nie tylko dziecko może się w nim utopić. Na szczęście późną już wiosną albo wczesnym latem pływają w nim rozwielitki w bardzo dużych ilościach. A te jak wiadomo kochają dzieci i na pewno nie dadzą im zrobić krzywdy. Pewnie tak mają z jakiejś, niezrozumiałej przecież, miłości. Ciekawy felieton, dziękuję bo już nie muszę czytać Vonnenguta młodszego skoro wiem o czym on jest. Pozdrawiam świątecznie

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @stanislaw-orda 21 grudnia 2021 22:50
22 grudnia 2021 14:07

Był Żydem w takim sensie jakim go rozumiemy. Ja też jestem Żoliborczykiem, no ale co z tego?

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @tomciob 22 grudnia 2021 11:34
22 grudnia 2021 14:08

Jednak proszę przeczytać. Zwłaszcza Kocią kołyskę i Rzeźnię numer 5.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować