-

lukasz-swiecicki

Czemu się uszczęśliwiam lub jestem uszczęśliwiany?

Czemu się uszczęśliwiam lub też jestem uszczęśliwiany?

W felietonie o nosorożcach wspomniałem, że jestem szczęśliwy z powodu wyciągnięcia tychże z piwnicy i zakupieniu dla nich pięknej szafki. Jeden z Czytelników skomentował to, chyba nieco zgryźliwie, że niewiele mi potrzeba do szczęścia.

W pierwszej chwili pomyślałem, chyba tak jak myśli większość ludzi, że to krytyka. To znaczy, że Czytelnik uważa mnie za cymbała, któremu niewiele do szczęścia potrzeba czyli głupiego, który śmieje się do sera. Przez chwilę się zezłościłem.

W następnej chwili pomyślałem, że może biedny Czytelnik zazdrości i, że może nie powinienem człowieka w oczy szczęściem kłuć, bo przecież mają ludzie poważne problemy, a ja tu sobie nosorożce w szafce ustawiam, jak jakiś łobuz i psychopata. Tym razem zezłościłem się na siebie.

W trzeciej chwili pomyślałem, że sprawę trzeba chyba wyjaśnić dokładniej. Bo niby jak szczęśliwy i czemu szczęśliwy? Bo przecież Czytelnik mógł nie zrozumieć mnie dobrze i, może być, że chciał mi powiedzieć, że głupi jestem, ale może też, że zazdrości – ale w obu tych przypadkach mógł w ogóle źle mnie zrozumieć i w takim razie ze swoją oceną sytuacji nie trafić.

Przede wszystkim więc, to uszczęśliwienie, o którym pisałem, nie ma raczej zbyt wiele wspólnego z „Traktatem o szczęściu” św. Tomasza z Akwinu lub profesora Tatarkiewicza. Nie chodziło mi o szczęście wielkie, tylko takie małe. Dlaczego więc nie nazwałem tego „radością”? Radość wydaje mi się taka trochę płaska, taka typu ze zderzaka samochodu „Toyota z Radości” (to jest oczywiście gra słów – chodzi o miejscowość Radość, pod Warszawą). A moje uczucia nosorożcowe były jakieś takie głębsze, tak mnie ogarnęły. Myślałem o pacjentach, o życiu, o różnych ludzkich losach. Tak, że to nie była zwykła radość. Uszczęśliwienie wydało mi się odpowiednim określeniem. No i ja raczej do takich uszczęśliwiań mam skłonność, a nie bardzo do radości.

Ale w zasadzie czemu ja się tak często uszczęśliwiam? To jest chyba istotne pytanie. Nie znam odpowiedzi, ale przychodzi mi do głowy kilka możliwości:

Po pierwsze: bardzo możliwe, że to dlatego, że jestem pesymistą. Może to się wydawać dziwne, bo pesymiści nie kojarzą się z uszczęśliwianiem. A niesłusznie!! Należy zwrócić uwagę, że podziała na pesymistów i optymistów jest niepełny. Tak naprawdę są cztery typy, a nie dwa. Istnieją więc:

- pesymiści pesymistyczni – oczekują wszystkiego złego, a kiedy czegoś doznają oceniają to źle, niezależnie od tego jakie to coś jest. Spodziewają się, że nie dostaną obiadu, a kiedy go dostaną są załamani, bo jest niesmaczny. Lub są załamani, bo jest smaczny, a to jest niezgodne z ich przewidywaniem. O nich nie warto mówić. Mają kiepsko. Są w depresji.

- pesymiści optymistyczni – oczekują wszystkiego złego, ale kiedy doznają dobrego cieszą się szalenie. Spodziewają się, że nie dostaną obiadu, ale kiedy dostaną cieszą się niezmiernie w ogóle nie zwracając uwagi na smak. Bardzo dobra postawa. Liczy się to, co jest i tyle.

- optymiści pesymistyczni – oczekują wszystkiego dobrego, a kiedy to dostają widzą, że było złe. Spodziewają się, że dostaną obiad. Dostają go i widzą, że jest do niczego. Są więc rozczarowani bardziej od wszelkich pesymistów. Zupełnie niedobrze. Uważam, że większość ludzi ma właśnie tak.

- optymiści optymistyczni – oczekują wszystkiego dobrego, a kiedy tego nie dostają, to nie zauważają. Oczekują, że dostaną pyszny obiad, nie dostają nic, cieszą się niezmiernie z okazji do schudnięcia. Po kilkunastu dniach zaczynają przymierać głodem. Są szczęśliwi, ale mają minimalny kontakt z rzeczywistością. Niezłe, tylko niebezpieczne. To jest bardzo niewielka grupa. Większość wymarła.

Ja jestem konsekwentnym pesymistą optymistycznym. Jest to najlepsze możliwe stanowisko.

 

Po drugie – jestem sensualistą. Doznania zmysłowe mają dla mnie wielkie znaczenie. Lubię dotykać – nawet jak kłuje, wąchać – nawet jak śmierdzi, smakować – nawet jak gorące. Nie dmucham na zimne. Nie podgrzewam gorącego. Po prostu ich próbuję. Sprawdzam jak będzie. W efekcie złamałem sobie już prawie wszystko, miałem dwa krwiaki mózgu i jedną odmę mózgu i oka, dwa razy leżałem na oddziale neurochirurgicznym i nikt nie chce mnie już ubezpieczyć od następstw nieszczęśliwych wypadków. Ale raczej nie przeoczę czegoś dobrego. Nie minie mnie szczęśliwa chwila. Nawet jeśli nastąpi chwilę potem, kiedy stracę przytomność po raz kolejny.

Po trzecie jestem impulsywnym cholerykiem. Działam o wiele szybciej niż myślę. Szlag mnie trafia. Ale zapominam o złych rzeczach tak szybko, że one się nawet skończyć nie zdążą, a dla mnie już ich nie ma. Żyję całkowicie w teraźniejszości. Nie pamiętam tego, co było i nie zdążam się nastawić na to, co być może będzie.

Gdybym miał zgadywać, to właśnie któraś z tych trzech cech sprawia, że uszczęśliwiony jestem nadzwyczaj często.

Ale bardzo możliwe, że to w ogóle nieprawda.

Przytoczę jedno z moich ulubionych opowiadań Karela Capka. Młody inspektor praskiej policji, dr Mejzlik, przychodzi do swojego starszego kolegi (nie pamiętam – Soukupa? Czy jakoś?) i pyta go: Jak pan myśli kolego, czemu mi się tak dobrze udaje z tym łapaniem przestępców?

A kolega udziela mu takiej wariantowej odpowiedzi. Że może to wiedza, a może intuicja, a może pracowitość, a może solidna policyjna robota. Są na to różne argumenty.

- No dobrze – mówi w końcu Mejzlik – ale może to po prostu czysty przypadek?

- Tak, to bardzo możliwe – odpowiada inspektor Soukoup.

U mnie też możliwe. No chyba, że wola Boska. Tego nie można wykluczyć.

Ale może też przypadek.

 



tagi: uszczęśliwianie  cechy charakteru 

lukasz-swiecicki
24 stycznia 2022 13:34
6     697    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

valser @lukasz-swiecicki
24 stycznia 2022 14:50

Dobry dzien panie profesorze. Jak na poniedzialek to dla mnie bardzo dobry. U pana widze, ze tez dobry.

Panski tekst o nosorozcach to dla mnie przede wszystkim opowiesc o komunikacji. Nosorozec jest tu tylko symbolem tego co panska pacjentka zrozumiala, ze jej problem wlasnie tutaj zalega. No i jak widac z tej historii, ktora pan opowiedzial, to ona to w lot zrozumiala.

Uwazam, ze gdyby pan jej zrobil lopatologiczny wyklad o tym jak nalezy komunikowac swoje potrzeby i sluchac, tego co partner komunikuje, to nie uzyskalby pan tego efektu, co wlasnie opisujac sytuacje nosorozcow.

Ta pararelna opowiesc o komunikacji nosorozcow umozliwila uzyskanie efektu olsnienia i powziecia decyzji i wlasciwie calego planu, lacznie z podroza poslubna do Afryki. Nosorozec zas stal sie symbolem szczescia, panskiego wyczucia, lekarskiego profesjonalizmu, coachingu i najglebszego czlowieczenstwa, ktore sa niedostepne w prostych przekazach typu "zmien swoje zycie", chociaz i o to w wielu zakresach chodzilo, jesli mowimy o tej pacjentce, ktora pierwsza podarowala panu nosorozca.

Piekny symboliczny, wieloznaczacy prezent, bedacy rowniez wyrazem szacunku, wdziecznosci i podziwu dla Panskiej skutecznosci.

A moj komentarz?

To raczej taki zart. Moze sarkazm? W stylu "jak to do szczescia niewiele potrzeba". Pare przykladow, zeby zobrazowac o co mi chodzi.

Za kazdym spektakularnym sukcesem stoi dziesiec lat planowanej i zorganizowanej pracy.

W zasadniczej sluzbie wojskowej najtrudniejsze sa dwa pierwsze lata, potem to juz leci z gorki.

No i komentarz mojego trenera od jazdy na lyzwach, o moich umiejetnosciach - calkiem niezle, dobrze ci idzie, jeszcze tylko dziesiec tysiecy godzin i bedzie swietnie.

Byl czas, ze kolekcjonowalem szklo do piwa. Kupowalem je, albo zabieralem, czyli kradlem z restauracji, jesli nie chcieli mi sprzedac. ALe nie z kazdej jak popadlo i nie dlatego, ze szklo bylo ladne, albo, ze nie mialem tego w swojej kolekcji.

Zabieralem je z miejsc w ktorych czulem sie dobrze, gdzie mi sie podobalo, z miejsc w ktorych czulem sie szczesliwy. Nalewajac do tego szkla piwo bedac juz w domu, przypominalem sobie te szczesliwe chwile.

Zrezygnowalem z tego calkiem niedawno, po tym jak uslyszalem niemiecka sentencje - "Sammeln ist eine Sünde". Czesc szkla mi sie wytlukla, czesc podarowalem, a pare sztuk zostawilem sobie. Przestalem je jednak kolekcjonowac i przywiazywac do tego jakies znaczenie.

Panska kolekcja nosorozcow to jest jednak zupelnie inna, pararelna, o wiele glebsza, o wiele bardziej inspirujaca historia, a wlasciwie wiele historii. No i tej glebi, inspiracji mozna pozazdroscic, bo ona w tych zakresach o jakich pan pisze, jest dla mnie slabo dostepna.

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @lukasz-swiecicki
24 stycznia 2022 16:30

Żona by pewnie Panu odpowiedziała(oczywiście zapytana, bo jest delikatna dla innych i nie narzuca się), że będąc odpowiedzialnym trzeba dbać o siebie, i utrzymywać poziom swojego dobrostanu na co najmniej 50%, po to aby móc dawać np, bo aby dawać trzeba mieć zasoby. Dlatego Pan to robi.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @lukasz-swiecicki
25 stycznia 2022 08:48

eee, osiedle Radość to "pełnoprawna" Warszawa (od 5 maja 1951 r.),  część dzielnicy  Wawer (wcześniej gminy, a jeszcze wcześniej tyż dzielnicy).

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Brzoza 24 stycznia 2022 16:30
25 stycznia 2022 09:32

errata:    samopoczucia na co najmniej 51%

:-)

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lukasz-swiecicki
25 stycznia 2022 10:59

Witam. A spod jakiego jest Pan znaku zodiaku? Czy aby nie przypadkiem spod "nosorożca?" :) Od siebie dodam, bo głupio by było pytać Pana profesora nie przedstawiając się, że ja to jestem "pesymistycznym pesymistą" spod "panny." Dzięki za felieton, fajny prosty i miły, pozdrawiam

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować