-

lukasz-swiecicki

Cuda naszego powszedniego czyli wielkopostne rekolekcje 2022

Cuda naszego powszedniego czyli wielkopostne rekolekcje 2022

 

Tak, wiem, że powinno być „cudu”, ale myślę, że później to wytłumaczę.

No właśnie – wytłumaczę. Spacerując w gęstym zimnym deszczu z Borysem, różańcem i panem Włodkiem na horyzoncie (Włodek świeżo od fryzjera – wygląda jeszcze bardziej niż zwykle na uroczą postać z kreskówki) zrozumiałem jedna rzecz w związku z moim problemem z cudami.

Zacznę od początku. Jaki mam problem z cudami? No jaki? A wy jaki macie? To ja mam ten sam. W zasadzie w nie wierzymy, czasem się o nie modlimy (czyli inaczej mówiąc o nie prosimy, a jeśli ktoś dokładniej się wczytał w Pismo Święte – to nawet się ich domaga, bo tam napisano, żeby się domagać…). Wszystko w porządku, ale chyba nikt nie oczekuje, że coś się zdarzy.

W języku potocznym nie bez powodu bardzo mocno funkcjonuje powiedzenie, chyba jest to nawet związek frazeologiczny (stały?) „cudów nie ma”. A w mniejszym stopniu także „cudu nie zrobię”, „co ty na cud czekasz”, „cud musiałby się stać” (w domyśle „a to przecież nie jest możliwe!”). Jest też taka wywieszka „niemal dowcipna”, która wisi w niektórych biurach, że rzeczy trudne robimy od ręki, niemożliwe za 10 minut, ale na cud to już trzeba poczekać. Jest to zresztą całkiem urocza wywieszka tyle, że powtarzane dowcipy nieco tracą..

Tak więc mój i Wasz problem z cudami polega na tym, że w nie wierzymy w nie. W moim przypadku jest to tylko pierwszy problem. Drugi uświadomiłem sobie w gęstym deszczu, z Borysem i panem Włodkiem w tle. O czym już wspomniałem. A co gorsza – o czym jeszcze wspomnę.

A dlaczego ja zawsze o tym Włodku „pan”? No, nie jesteśmy na „ty”, ale to by pewnie nie szkodziło. Ale nie w tym rzecz – Włodek to jest taki pan na Cytadeli. No więc dlatego. Ale to w ogóle nie jest felieton o panu Włodku. Może najwyżej trochę.

Pierwszy problem z cudami polega na tym, że nie wierzymy w nie. Ale to wcale nie jest największy problem. Drugi jest większy – nie wiemy co to są cuda! No bo czym one są?

„To są takie wydarzenia, które nie są zgodne z prawami natury”. No tak. To już jesteśmy w domu. Bo Wy oczywiście znacie prawa natury?

Słyszeliście na przykład o prawie Benforda? Inaczej jest nazywane prawem liczb anomalnych. Jeśli wejdziecie do dowolnego sklepu obok swojego domu i sprawdzicie ceny towarów (tak, wiem, że jest drożyzna i inflacja, ale akurat nie o to chodzi!), to stwierdzicie, że około 30% cen zaczyna się na cyfrę „1”, ok. 18% na „2”, a im wyższa cyfra tym odsetkowo występuje rzadziej – „9” już tylko w 5% przypadków. Dotyczy to nie tylko sklepów, ale także mnóstwa innych zbiorów obejmujących naturalne liczby. Tak się rozkładają i to jest prawo Benforda.

Wygląda na niewielki cud? Ma zupełnie naturalne, choć wcale nie takie proste wyjaśnienie. Można je znaleźć w książce Michaela Launay, którą już kiedyś polecałem. Ale jeśli ktoś nie jest matematykiem i nie czytał tej książki, to może mieć różne dziwne myśli po dokonaniu przeglądu cen w Żabce i w innym referencyjnym sklepie osiedlowym.

Co z tego wynika? Moim zdaniem to, że nie znając praw natury, a jest oczywiście mnóstwo praw, których w tej chwili nie zna nikt, to raczej nie ulega wątpliwości, będziemy mieli zasadniczy problem w orzeczeniu czy tak jak się zdarzyło, to zdarzyć się mogło, czy też konieczna była boska ingerencja?

Oczywiście to ostatnie zdanie jest jedynie żartem. Tak jak się zdarzyło, to zdarzyć się z pewnością mogło, bo się zdarzyło, a boska ingerencja jest w jakimś sensie zawsze konieczna, jeśli ktoś wierzy że w Nim jesteśmy, oddychamy i żyjemy. A jak ktoś nie wierzy, no to raczej trudno będzie coś zrozumieć…

To mnie prowadzi do doświadczeń własnych. Po raz pierwszy świadomie modliłem się o cud w wieku 9 lat, w kaplicy Matki Boskiej Anielskiej w Laskach, podczas Triduum paschalnego, chyba w Wielki Czwartek. Modliłem się w towarzystwie nie byle jakim, bo przykucnął sobie na skraju czerwonego płaszcza kardynała Stefana Wyszyńskiego, obecnie błogosławionego. Kardynał miał w kaplicy bardzo dostojny klęcznik. W ogóle był bardzo dostojny i budził we mnie poczucie bezpieczeństwa, a że nie czułem się zbyt pewnie, więc sobie tak przy nim kucnąłem. Modlił się, raczej nic do mnie nie mówił, chociaż musiał mnie widzieć. To zresztą bez znaczenia, tylko taki obrazek.

Ja miałem taka sytuację, że właśnie urodził się mój trzeci brat, Mama czuła się źle, a Tata miał zapalenie płuc, leżał w szpitalu i, z mojego punktu widzenia tak to wyglądało, mógł umrzeć. Albo i nie umrzeć. Modliłem się, żeby nie, bo czułem, że wtedy wszystko może zależeć ode mnie, a nie bardzo wiedziałem co się robi w takich sytuacjach.

Pamiętam, że byłem głodny, pewnie nie bardzo był czas myśleć o posiłkach, i ukradkiem jadłem sobie w kościele herbatnika, schowanego w rękawie. Wiedziałem, że nie powinno się w takich sytuacjach jeść herbatników i miałem jakiś rodzaj wątpliwości, czy to nie unieważnia mojej modlitwy. Z drugiej strony chciało mi się jeść.

No i proszę bardzo – Tata wyzdrowiał. Mama też. Uznałem to za cud i nie grymasiłem. Dodatkowo byłem wdzięczny Bogu za to, że się nie obraził na tego herbatnika. To była pozytywna akcja. Może pomogła jednak obecność błogosławionego?

Nieco inną przygodę z cudem miała moja pacjentka. Pacjentka miała ciężką depresję, leczyła się tu i tam, „i wiele wycierpiała od różnych lekarzy”, ale nadal była chora. Przyszła do mnie. Zmieniłem jej leki, moim zdaniem na lepsze.

Po kilku czy kilkunastu dniach zadzwoniła, że depresja ustąpiła. Byłem z siebie dumny, ale tylko przez chwilę – bo pacjentka opowiedziała jak to się stało.

Kilka dni po wizycie u mnie była na pielgrzymce do Lichenia. I przed krzyżem modliła się bardzo nierozsądnie „Panie Jezu, zejdź z krzyża i kopnij mnie w tyłek, żeby mi depresja przeszła”. Nie wiem skąd jej to przyszło do głowy, ale tak się modliła.

Następnego dnia poszła na basen i zjeżdżała tam na zjeżdżalni. Zaraz za nią zjeżdżała, jakby to powiedzieć „niewiasta z nadmierną masą” (czy może „niestandardową masą”?) ciała (pacjentka powiedziała „gruba baba”, no ale tak nie wolno mówić, więc ja tak nie mówię). Niewiasta owa zjechała na rzeczoną pacjentkę i złamała jej kręgosłup.

Na szczęście nie jakoś tak bardzo. Nie było niedowładów czy czegoś takiego. Po prostu kompresyjne złamanie kręgu. Tyle, że bardzo bolało. A po kilku dniach ustąpiła depresja.

Pacjentka była pewna, że był to cud, ale miała do siebie żal, że nie modliła się w sposób odpowiedzialny. Ja też uznałem, że to cud – pacjentka trafiła do dobrego lekarza (do mnie jakby kto zapomniał!) i on jej odpowiednio zmienił leczenie. Ale nie narzucałem się ze swoją narracją, ponieważ również uważam, że należy modlić się ostrożnie.

A dlaczego? Bo każda modlitwa zostaje wysłuchana. Tylko czy my wiemy o co się tak naprawdę modliliśmy?

Tak wielu Polaków modli się o cud podczas wojny na Ukrainie (wiem, że „w Ukrainie”, ale to naprawdę nie jest po polsku!). Mam wrażenie, że są nieco rozczarowani. Ale o co się właściwie modlą? O szybkie zakończenie wojny, żeby zmniejszyła się inflacja? O pokój, żeby poprawił się kurs dolara? O niską ratę kredytu hipotecznego?

Nie krytykuję. Sam się chyba o to modliłem. Tylko może dobrze jest sobie powiedzieć „a teraz się modlę o inflację”, zamiast „ o pokój”, „modlę się o siebie”, a nie „o biednych Ukraińców”.

Mimo tych defektów Pan Bóg sobie poradził. Kijów jest obroniony, armia ukraińska dzielnie walczy. Czy nie o to szło? Wiem co się stało w Buczy. Ale to akurat nie było dzieło Boga… „No jasne, tak mówisz, bo jesteś człowiekiem wierzącym…”

I to jest ta ostatnia, trzecia rzecz, którą zrozumiałem w zimnym deszczu, z Borysiem i Włodkiem (panem) ładnie ostrzyżonym (aż mi żal, że jestem łysy) – ja wcale nie muszę bronić Boga, nie muszę Go tłumaczyć za kiepską jakość cudów lub w ogóle ich brak. Bóg sam wystarczy i sam sobie radzi. Wy też nie musicie tłumaczyć Boga. To On nas broni i On nas tłumaczy.

Ale moglibyśmy, my wszyscy, dostrzegać więcej cudów naszych powszechnych, powszechnych jak chleb, i dlatego tak je w tytule odmieniłem nieprawidłowo – jak „chleb”, zamiast jak „lud”. Byłoby nam lżej. Jesteśmy także zwolnieni z obrony Boga.

Ponieważ jesteśmy na końcu piątej strony, to należy uznać za cud, że doszliście do tego miejsca i można już kończyć.

Dziękuję za inspirację do tego felietonu ojcu Michałowi Draganowi, benedyktynowi, który w tym roku głosi rekolekcje u św. Marcina.

 



tagi: rekolekcje  cud  wielki post 2022 

lukasz-swiecicki
8 kwietnia 2022 16:54
3     683    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Grzeralts @lukasz-swiecicki
8 kwietnia 2022 18:48

Cuda powszednie są, jak nazwa wskazuje, powszednie. Czyli zdarzają się codziennie, tyle, że staramy się ich nie widzieć. W końcu są naukowo wytłumaczalne.

Ale nie znam osobiście chyba nikogo, kto naprawdę modliłby się o cud prawdziwy. Bo obstawiam, że każdy wierzący doskonale wie, że Bóg jak najbardziej mógłby prośbę spełnić. A wtedy modlący się, który ten cud wyprosił w żaden sposób nie mógłby już żyć tak jak dotychczas. I boimy się tego jak jasna cholera. Na szczęście Bóg też to wie. Więc daje nam obfitość cudów powszednich, żebyśmy mogli je sobie wytłumaczyć i żeby nam łba nie urwało. No, chyba, że jesteśmy Prymasem Tysiąclecia. Ale nikt tu nie jest, zakładam ;) 

zaloguj się by móc komentować

Ogrodnik @lukasz-swiecicki
8 kwietnia 2022 22:22

"...Nim jesteśmy, oddychamy i żyjemy. A jak ktoś nie wierzy, no to raczej trudno będzie coś zrozumieć…"

Sama esencja, wyborne!

A teraz cud wg Vonneguta:

Wrzucamy do soku winnego kapkę drożdży i cierpliwie czekamy na ....cud!

 

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @Grzeralts 8 kwietnia 2022 18:48
8 kwietnia 2022 22:46

Tak właśnie myślę, dzięki.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować