Być naukowcem
Być naukowcem
To nieco poprawiona powtórka.
Czy to kogoś obchodzi co to właściwie znaczy być naukowcem?
Moim zdaniem to jest całkiem dobre pytanie. Bo wydaje (mnie) się, że większości ludzi to nie obchodzi nic a nic.
To znaczy, że obchodzi ich (tych ludzi) to znacznie mniej niż to co to znaczy na przykład być hydraulikiem (z dobrym wynikiem rzecz jasna).
Nie wpuścimy przecież do łazienki faceta, który specjalizuje się w drewnianych szafkach. Nawet gdyby mówił, że szafka czy umywalka to nie taka wielka różnica. A ta różnica nie jest w zasadzie taka bardzo duża, w sensie ideowym rzecz jasna.
Podobieństwo między umywalką a szafką jest w każdym razie dużo większe niż między fizyką a chemią. Jednak tak na co dzień odróżnienie stolarza meblowego od hydraulika wydaje się nam znacznie istotniejsze niż odróżnienie fizyka od chemika.
Co innego, być może, gdyby chodziło nie o chemika, ale na przykład o psychiatrę!
Ale przecież to jedynie dlatego, że od psychiatry możemy oczekiwać recepty. Czyli takiego kwitka (w polskich warunkach będzie to e-kwitek, ale w każdym razie…) na podstawie którego wydadzą nam coś w aptece. No to byśmy raczej woleli, żeby on dobrze wiedział co się z nami stanie jak już to połkniemy.
Ale jeśli to tylko ma być psychiatra jako naukowiec, to niech on sobie będzie równie dobrze fizyk czy chemik. Co za różnica??
Tymczasem tak naprawdę jest zupełnie inaczej, to znaczy, że przywiązujemy do naukowców wielką wagę, tyle że tego nie wiemy. Zazwyczaj nie myślimy o tym, ale żywimy ogromny (i nieuzasadniony w jakimś sensie!!!) szacunek dla nauki.
Nasza XXI wieczna umysłowość czci naukę tak, jak kiedyś czczono jedynie bogów.
I jest jeszcze gorzej.
Ludzie, którzy czcili bóstwa domowego ogniska mieli w domu ich figurki, wiedzieli, że wierzą w te bóstwa i wiedzieli czego się od nich, w zamian!, spodziewają.
Tymczasem większość ludzi czczących naukę (chyba niemal wszyscy!!) w zasadzie nie wie, że ją (naukę) czci, w zasadzie w ogóle się nią nie interesuje, w zasadzie niczego się od niej nie spodziewa.
W zasadzie.
Jednak u podstaw większości podejmowanych decyzji leży coś, czego nie można określić inaczej niż „światopogląd naukowy”.
To w praktyce oznacza przekonanie, że dana kwestia została „naukowo zbadana” czyli, że ktoś, przy pomocy „naukowych metod” orzekł, że jest tak, a nie jest inaczej. Czyli, że to ta droga prowadzi do wybranego przez nas celu, a ta druga tam nie prowadzi! (ostatnio na przykład usłyszałem, że kwestiami prawnymi nie powinny się zajmować jacyś tam prawnicy, bo ci mogą być na usługach jakiejś partii politycznej!!, tylko „PROFESOROWIE” – bo ci, jak oczywiście wiadomo, służą jedynie nauce, która mylić się nie może…).
Z tego wszystkiego dziś rano postanowiłem napić się soku jabłkowego. To raczej takie świąteczne postanowienie, bo na co dzień to zwykle soku nie piję.
- Czy wiesz - powiedziała na widok soku Żona - że profesor Feleszko (pozdrawiam!! - to mówię ja, trener Jarząbek, a nie moja Żona, choć i ona pozdrawia) otóż, że SAM profesor Feleszko podał, iż picie soku mocno koreluje z otyłością??
- Jak to? - zadziwiłem się - przecież w sklepie zakupy Mango reklamują taki wyciskacz do soku i jedna pani mówi, że przeszła na sok i znacznie schudła???
- Może i przeszła, ale chyba nie piła. Mówimy o NAUCE - powiedziała Żona. Przy czym oczywiście zmiażdżyła mnie. Poszedłem więc w kąt się wstydzić i tam sobie dalej myślałem.
Niewątpliwie rzeczony profesor Feleszko opierał się na wynikach jakichś badań. Znam faceta (i pozdrawiam jako się rzekło) - bez badań by nigdy tak nie mówił.
Ale teraz wypadało by te badania poznać. Zapewne profesor dał do nich jakieś odniesienie. Zapewne były one publikowane w jakimś piśmie. To pewnie nawet było dobre pismo (cały czas opieram się jedynie na tym, że profesora znam).
Ale mimo wszystko - żeby mieć przekonanie, powinienem artykuł przeczytać.
Tyle tylko, że nie ma sensu czytać samych wniosków. Bo one są, jakie są. Trzeba by przeczytać całą metodologię czyli skąd im się te wnioski wzięły!! Jaki tam pili sok, kto go pił, a kto go nie pił (to jest bardzo ważne!!), jak ich ważyli, kiedy ważyli i tak dalej i tak dalej.
Na pewno, recenzowałem wiele artykułów „naukowych”, już w pierwszej części metodologii pojawią się (bankowo!!) pojęcia, których do końca nie rozumiem.
A w każdym razie takie, których nie będę umiał wyjaśnić Żonie. A ona spyta. To też bankowo. Więc żeby je zrozumieć, muszę przeczytać kolejne artykuły, w których wytłumaczą mi: dlaczego to ma i może nawet nie ma znaczenia, że te soki były i jabłkowe i pomarańczowe, w kartoniku i w butelce, świeże i niekoniecznie…
Jak już to wszystko przeczytam, to wrócę do artykułu źródłowego. Wówczas, niemal na pewno (całkiem na pewno, ale tak nie wolno pisać w nauce!!!) okaże się, że sprawa soków jest mocno niejednoznaczna.
Tak naprawdę, naukowo rzecz biorąc, to nawet nie wiadomo co to jest sok.
I co to znaczy, że ten sok jakoś działa.
O tym jak on działa to już nawet nie ma co wspominać.
Na tym właśnie mniej więcej polega nauka widziana od środka!!!
Że nic nie wiadomo. Tylko po co ja tyle czytałem?? Sok mi się w tym czasie zagrzał w szklance i nie będzie zimny. A ja lubię tylko zimny…
Na pewno zresztą (ale jedynie prawie na pewno oczywiście) ktoś już zbadał sprawę zimnego soku. Tylko co to w istocie swej znaczy „zimny sok”??? Jak zimny? A może jak ciepły? Jaki sok? Z czego pity? Jakie wypełniono pity? Kto je wypełniał?? I czy zostały wysłane o czasie?
Zaraz, zaraz - ale co niby zostało wysłane? Sok? Do Urzędu Skarbowego??
Tak. To jest szaleństwo.
Jestem w tym i jakoś żyję.
30 lat temu zbadałem poziom witaminy B12 i kwasu foliowego u wszystkich pacjentów Instytutu Psychiatrii i Neurologii.
Potem, nie wierząc wynikom, u całego personelu tegoż Instytutu.
Potem, chcąc to sprawdzić, u zakonnic franciszkanek w Łaskach (bo pozwoliły sobie pobrać krew - kochane Siostry!).
Chciałem pobierać dalej (a choćby i w całej Polsce – tak to już jest z nauką…), ale trzeba już było pisać ten doktorat. I tak zostałem naukowcem….
Tak więc ja jestem jakoś tam usprawiedliwiony (przynajmniej dopóki ktoś nie przeczyta rozdziału „Metodologia”…), ale Wy?? Mam na myśli tych z Was, którzy się głupstwami bynajmniej nie zajmują.
Oczywiście macie prawo wierzyć w Naukę, ale wydaje mi się, że zrobicie lepiej wierząc w Boga. On nie wymaga żadnej metodologii. No i jak w Niego wierzycie to wiecie, że wierzycie przynajmniej…
Tak bym radził. Jako naukowiec.
Mogę się jednak mylić. My się praktycznie ciągle mylimy w nauce.
No i ostatecznie ciekawe jak to jest z tym sokiem? Wypić czy wylać?
Przytyć oczywiście można, ale trzeba wiedzieć od czego, jak mawiał doktor Kalinowski, mój mentor i nauczyciel…
tagi: naukowiec sok owocowy profesor
![]() |
lukasz-swiecicki |
6 stycznia 2025 20:43 |
Komentarze:
![]() |
SilentiumUniversi @lukasz-swiecicki |
6 stycznia 2025 21:54 |
No i teraz, jak posłyszę o urzędzie skarbowym to mi się ten sok będzie narzucał :)
![]() |
ArGut @lukasz-swiecicki |
6 stycznia 2025 22:20 |
Zaryzykuję stwierdzenie, że WSZYSCY kochają naukę. I ta miłość jest 3x bardziej ślepa niż inne rodzaje miłości, no może tej miłości co to ma "motylki w brzuchu" a nie oddanie w "rękach i poświęconym czasie".
Jutro wstanę i o 6:15 nastawię wodę, żeby zrobić kawę. Pani ArGutowa wypije ją na ciepło bo lubi, a ja wystudzę albo nawet przechłodzę bo zimna kawa lepiej oddaje kofeinę do receptorów kofeinowych w układzie limbicznym. I dzień zacznę z nauką, receptorami i degenerującym się układem nerwowym.