-

lukasz-swiecicki

Biomasakra krytyczna

Tak było jesienią 2021. Bo w 2022 nie chciało nam się grabić i tamte liście zgrabliśmy teraz. O czym w poprzednim felietonie. Pytanie matematyczne brzmi - jak to się stało, że wówczas było 70 worków, a teraz około 28?

Odpowiedź jest tak prosta, że aż wstyd udzielać. Wówczas grabiła Anita, a teraz ja z Tośkiem. Anita, moja żona, to jest jednak około 40 worków różnicy. Pewnie dlatego, że jesteśmy 40 lat po ślubie...

 

Biomasakra krytyczna

Nigdy nie chciałem mieć swojej działki. No i dobrze, że nie chciałem, bo też i w zasadzie nie mam.

Ale muszę chyba zacząć gdzieś bliżej początku, bo inaczej sam nie zrozumiem tego co piszę. Tym bardziej, że sam jeszcze nie wiem co to ma być.

Początek jest taki, że naturę mam dwoistą. To znaczy urodziłem się w Warszawie, w Warszawie byłem zawsze zameldowany i do Warszawy chodziłem do szkoły. Jestem całą gębą warszawiakiem i wszyscy, którzy mnie znają dobrze o tym wiedzą.

Z tym, że są w błędzie. Od 3 do 20 roku życia mieszkałem w Puszczy Kampinoskiej. Gdyby ktoś nie wiedział – Puszcza Kampinoska to nie jest jednak Puszcza Amazońska. Choć obie są miejscami zapuszczone…

Puszcza Kampinoska to obecnie przedmieście Warszawy. Miejsce na spacerki z pieskami. Właśnie „spacerki” i właśnie z „pieskami”.

Za czasów mojego dzieciństwa z Warszawy do Lasek było z 15 km i teraz też tak jest. Ale wówczas podróż z Warszawy do Truskawia była także podróżą w czasie. A jak wiadomo w czasie można podróżować tylko wstecz (napisano o tym sporo książek sf).

Od Mościsk, zwanych wówczas Radiowem, kończyła się droga asfaltowa, a zaczynała szutrowa, która potem przechodziła w zwykłą, polną. Drogą jeździły niemal wyłącznie furmanki zaprzężone w konie. Część furmanek nie miała jeszcze opon, a jedynie drewniane koła, takie same jakie naprawiał Piast Kołodziej i takie same jakie opatentował oryginalny wynalazca. Tak sobie skrzypiały i jechały. Możecie w to wierzyć, albo nie, ale tak było.

Kiedy podczas karnawału Solidarności, latem 1981, odwiedziła nas wycieczka Niemców z RFN, wszyscy uczestnicy co chwila zatrzymywali autobus i latali po polach z aparatami fotograficznymi w rękach. Takich krajobrazów w Europie niemal już nie było.

Przy drodze do Lasek pracował w kuźni prawdziwy kowal (byliśmy u niego w ramach lekcji w szkole podstawowej – propedeutyka zawodu! Serio!), a nad kuźnią było bocianie gniazdo, jak najbardziej zamieszkałe. Bocian przetrwał zresztą znacznie dłużej niż kowal.

Natura w ogóle jest silna i daje sobie radę, choć oczywiście ludzie potrafią niszczyć bardzo skutecznie. Ja w każdym razie czułem się mocno zniszczony właśnie przez naturę.

Choć, jako się rzekło, mieszkałem niemal w Warszawie i dojeżdżałem, a często raczej dochodziłem, do szkoły w stolicy, to jednak na co dzień byłem jeńcem natury.

W zimie odśnieżałem, jesienią grabiłem liście, latem zbierałem grzyby i jagody, a wiosną po raz kolejny coś tam grabiłem, chyba że odśnieżałem. Czułem się jak wszyscy chłopi z Reymonta, ale niekoniecznie jak Maciej Boryna…

Dlatego właśnie nigdy nie chciałem mieć żadnej działki. Kiedy jako młody student i zaraz potem młody mąż powróciłem na Żoliborz, gdzie kiedyś udało mi się urodzić, poczułem się jak Żyd w Ziemi Obiecanej i stanowczo powiedziałem, że nigdy już tej ziemi nie porzucę.

Nie byłem więc zbyt szczęśliwy, kiedy moja Żona odziedziczyła działkę nad Zalewem Zegrzyńskim po swoim Tacie. Ale jedyne co mogłem w tej sprawie zrobić, to nie stać się tej działki współwłaścicielem. No i nie jestem nim, ale to w niewielkim stopniu rozwiązuje problem z grabieniem liści.

Nasza działka (co by nie mówić – jest przecież nasza) jest bardzo szczególna pod względem liściastości. Chyba nic jej nie może dorównać. Tuż za naszą siatką rośnie sobie dąb sąsiadów. Skromni sąsiedzi twierdzą, że dąb ma 300 lat. Na pierwszy rzut oka widać, że co najmniej 500!!

To największy dąb nad całym Zalewem! Na całym Mazowszu! Może nie w całej Polsce – ale kto wie? I jest to bardzo zdrowy dąb. Ma liście wszędzie. Nawet tam gdzie normalne drzewo ma gałęzie, pień czy coś takiego – ten ma liście! Są to liście wielkości liści palmowych, o strukturze kamizelki kuloodpornej. W zasadzie nie można ich przedziurawić. I na pewno nie można ich zignorować…

No dobra. To są liście na dębie sąsiadów – co za różnica dla nas? Mylne przekonanie! Tylko dąb jest sąsiadów. Wszystkie liście są nasze. Jakimś cudem natury (cuda się zdarzają, tylko czemu nie są po naszej myśli??) wszystkie co do jednego liście z tego ogromnego drzewa wpadają prosto do naszego ogrodu..

Sąsiedzi sprzątają jakieś dwa małe woreczki! My mamy rok w rok 70 worków po 120 litrów czystej, żywej biomasakry. Nie będę liczył ile to jest razem, bo to boli.

Zajmujemy się działką, bo trudno przecież powiedzieć, że tam odpoczywamy, czy cokolwiek tam robimy, no więc zajmujemy się nią od 12 lat. Można się przyzwyczaić. Tak jak do podatków. Nawet do śmierci jakoś można.

Nasze życie wygląda tak, że od wiosny już planujemy grabienie liści. Kiedy będziemy to robić, kto mógłby nam pomóc i najważniejsze – co mamy zrobić z tym całym towarem???

Wydawało nam się, że osiągnęliśmy jakąś równowagę w tym zakresie. Pomagały nam dzieci, zięciowie, wnuki, zgłaszali się nawet pacjenci mieszkający w okolicy, ale ze względów etycznych pacjentów oszczędzono..

Natomiast brązowe worki z biomasą lądowały przed bramą, następnie przed siatką, potem przed bramą sąsiadów, potem, wobec protestu sąsiadów, na drodze, a w rezultacie po prostu wszędzie. Po wywiezieniu ostatniego worka uciekaliśmy z działki i nie pokazywaliśmy się przez parę miesięcy licząc na to, że ludzie zapomną. Może i zapominali…

Ale psy jakoś dziwnie szczekały na nasz widok.. Ale to pewnie tylko moja paranoja zawodowa.

Słowem – wydawało się, że nie może być gorzej. Zawsze jak się Wam tak wydaje – natychmiast odpukujcie. W malowane, niemalowane – jak leci…

Bo w tym roku okazało się, że nasza gmina Serock bierze udział w konkursie „Czyste powietrze w gminie”, „Zero emisyjny Serock” czy coś równie zawiłego. W związku z tym wymówiono wszystkie umowy na wywożenie śmieci.

A dlaczego niby „w związku z tym”??? A ja wiem dlaczego? A co ja jestem od związków? Wymówiono i musi Wam to wystarczyć, bo nam też musiało.

Skonsultowaliśmy się z sąsiadami. Oni zwykle wszystko wiedzą, a my nic, więc jest duży kontrast, jak na dobrym zdjęciu. Sąsiedzi mówią, że można by przedłużyć ten kontrakt z gminą, ale ktoś musiał by mieszkać na stałe na działce.

Ja nie mogę – mam pacjentów. Anita też nie – ma wnuki. Pytaliśmy Borysa – wzruszył ramionami. Nie ma zamiaru siedzieć tu sam. Poza tym nasz domek jest nieogrzewany. Sąsiedzi mówią, że na lipę nie można niczego zgłaszać, bo będą chodzić i sprawdzać. Można podpisać umowę prywatnie. Będą brali tak gdzieś 50 zł za worek liści. My mamy około 70 worków…. To taniej nam będzie jeść te liście..

Najmądrzejsza z Żon znajduje rozwiązanie! Kompost! Oczywiście – przecież takie liście można kompostować, a potem jeszcze nawozić naszą marną mazowiecką glebę VI kategorii (sam piach).

Musimy natychmiast jechać do sklepu ogrodniczego. Kupujemy kompostownik. Chyba wystarczy 400 L?? No przecież 400 L to kupa miejsca! No to będzie jakieś 150 zł. Ale do tego nawóz przyspieszający kompostowanie – 20 zł. Dwa nawozy! Jeden może nie zadziałać – 2x20 zł. A! I jeszcze taki enzymatyczny przyspieszacz! Mamy po 60 lat, nie mamy czasu, żeby czekać w nieskończoność na kompost.

Zakupiony towar nie mieści się w samochodzie. To znaczy towar owszem, ale Borys się nie mieści. To znaczy Borys się też mieści, tylko ja się już nie mieszczę. Wchodzę do kompostownika. Borys siada za kierownicą. Wracamy.

W kompostowniku mieści się 10 worków liści. Zostało jeszcze 60. Wracamy do sklepu. Kupujemy kompostownik na 600 L. Za 280. Dodatkowo nawóz, enzymatyczny przyspieszacz, bakteryjny uzupełniacz i niezbędnik kompostowy. Czymkolwiek by on był lub nie był.

Boryś od razu idzie za kierownicę. Ja wchodzę do kompostownika. Niezbędnik mnie uwiera, ale co zrobić. Wracamy.

Do kompostownika mieści się tym razem 20 worków. Bo inaczej ubijałem. Zostało jeszcze 40…

Sąsiadka woła mnie przez płot.

- Co pan robi?

- Kompost.

- Będzie pan kompostował liście dębowe?

- Nic innego nie mam, mam tylko liście dębowe.

- To się panu nie przekompostuje przez jakieś 20 lat. I musi pan wodę lać. Ciągle! Policzył pan ile panu woda wyniesie?? Że to się panu opłaca???

Załamuję się. Jadę do gminy. W gminie kolejka, nieduża, jakieś 50 osób. Wszyscy z tym samym problemem co ja. Wywóz liści. Nie mieszkają. Nie mają ogrzewania.

Przy drzwiach stoi pan Jurek i informuje wszystkich po kolei:

- Bierzemy formularz. Na pierwszej stronie, w drugie rubryce zaznaczamy – jedna osoba. Podpisujemy. Oddajemy w okienku 2.

- Ale jaka osoba?

- Że mieszka.

- Ale u nas nie mieszka. Nie ma zresztą ogrzewania.

- A ja pana pytam czy mieszka? Ja pana o ogrzewanie pytałem? Ja panu mówię gdzie zaznaczyć, jak pan chce umowę podpisać.

Umowa na cały rok za niecałe 400 zł. Worków nie liczą. Liście odbierają…

Wracam na działkę. Dograbiam jeszcze 10 worków.

- Patrz jak ta trawa od razu odżyła! – cieszy się Teściowa.

I ma rację. Grabię, sprzątam obumarłe liście, kawałki gałęzi, fragmenty mchu i całą tę biomasakrę, a za mną, z tyłu ożywa nowa trawa, dęby puszczają pąki i na gruzach starego życia pojawia się nowe, kwitnie, produkuje nową biomasę, która nieuchronnie stanie się biomasakrą.

Jest pięknie. Długi weekend minął mi nad wyraz pożytecznie. Dowiedziałem się tak dużo o liściach, ludziach i życiu. Za niewielkie w sumie pieniądze…



tagi: grabienie liści  biomasakra 

lukasz-swiecicki
3 maja 2023 22:13
5     607    10 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Autobus117 @lukasz-swiecicki
3 maja 2023 22:28

liście się pali

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @lukasz-swiecicki
3 maja 2023 22:32

To tak trochę jak z obwieszczenia.

Może zbierać liście jesienią, jak są wilgotne? Mniej kurzu i takich tam, których imienia nie znam.

Krótko: spalić nie można bo CO2, a kiszone to CH4.

Lepiej nie robić nic ?

 

 

zaloguj się by móc komentować

atelin @lukasz-swiecicki
4 maja 2023 00:57

Kij tam z liśćmi...

Grabić, czy palić? To pytanie do Czyngis Chana.

zaloguj się by móc komentować

Zdzislaw @lukasz-swiecicki
4 maja 2023 08:12

A może by tak sprobować namówić gminę, by wzięła ten dąb pod swe skrzydełka, np. jako pomnik przyrody. Musieli by wywłaszczyć (za odszkodowaniem?!!???) co najmnie dwie działki (tę z dębem i tę drugą, z liśćmi). A działkę to by może żona kupiła sobie gdzie indziej albo otrzymała od gminy w ramach oszkodowania (??!?). I urządziła ??? Zawiła sprawa. Wycofuję się z dalszych dywagacji.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lukasz-swiecicki
4 maja 2023 12:49

Kiedyś rzeczywiście można było palić liście, dziś już nie. Nie wolno na działce palić ogniska i upiec sobie na nim kiełbasę czy ziemniaki. Nie wolno i już. Dobrze że nikt nie grabi Puszczy Amazońskiej czy Borów Tucholskich. Działka jest ludzka czyli użytkowa, a puszcza i bory ogólnoludzie czyli niczyje (niby). Była niedawno straszna pandemia której przeczyną były wirusy. Wirusy są w ekosystemie podstawą istnienia grzybni która rozkłada żywą biomasę na nieżywy nawóz dla dla żywych roślin. Ale człowiek nie lubi wirusów, boi się ich i zwalcza je wszelkimi sposobami czy to w mieście (pandemia) czy to w ogrodzie (zbieranie i usuwanie liści). Dobrze że Boryś ma do tego naturalny stosunek szczególnie gdy robi to co trzeba. To jego Pan albo Pani musi usunąć naturalny przecież nawóz. Tacy jesteśmy my, miastowi.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować