-

lukasz-swiecicki

BARF - rzecz o Borysie, apetycie i mojej sierści.

BARF, rzecz o Borysie, apetycie i mojej sierści.

To jest pierwszy tekst, który poświęciłem Borysiowi – małemu munsterlanderowi z którym się przyjaźnię od ponad pięciu lat. Ponieważ Boryś ma wielu fanów, więc postanowiłem, że przypomnę jak to się zaczęło między nami.

Szpulcia, której poświęciłem niejeden ze swoich felietonów (jeszcze się z nimi ujawnię), odeszła. Wytrzymała aż do Bożego Narodzenia (chodzi o rok 2016). A właściwie to ja ją wytrzymałem. Z powodu powiększającego się guza nowotworowego nie mogła jeść, ale z niezwykłym uporem trzymała się życia. Ostatecznie to ja musiałem podjąć decyzję.

Czemu o tym piszę? Nie dlatego, żeby koniecznie epatować Czytelników szczegółami z mojego życia (choć nie jestem jakimś wielkim przeciwnikiem takiego epatowania…). To wydarzenie skłoniło mnie, nie po raz pierwszy, do zastanowienia się nad kwestią eutanazji.

Jestem ideowo bardzo przeciwny wszelkim działaniom zmierzającym do skrócenia życia człowieka. Właściwie przenoszę to także na zwierzęta, choć muszę przyznać, że nie jestem wegetarianinem, ale rozumiem i przyjmuję argumenty „prolajferskich” wegetarian – po prostu jestem uzależniony od mięsa i to raczej mój problem.

Po raz kolejny dotarło do mnie jednak, że być przeciwnym ideowo i skonfrontować się z czymś naprawdę, to dwie różne rzeczy. Miałem poczucie, że Szpulka cierpi bez sensu i że jednak muszę podjąć w tej sprawie decyzję. Ale równocześnie zadawałem sobie pytanie czy rzeczywiście mam prawo podejmować decyzje tego typu. I naprawdę nie umiem odpowiedzieć jak jest.

Wydaje mi się, że problem polega na tym, że wszelkie życie jest tak bardzo efemeryczne, ulotne, krótkie i często związane z cierpieniem. Jest cudem, nie tylko w tym znaczeniu, że zostało cudownie rozpoczęte przez Boga, ale także dlatego, że jest tak cudownie niemożliwe, żeby coś takiego jak życie zaistniało.

W związku z tym musi się pojawić pytanie o wąski margines bezpieczeństwa. Jeśli raz uznam, że mogę decydować, iż jestem w stanie ocenić cudze cierpienie (dotyczy to nie tylko ludzi jak mi się wydaje), to gdzie się zatrzymam? Jeśli uznam, że to ja decyduję, które życie jest warte życia – to dokąd zajdę? Prosta droga do mordowania dzieci z zespołem Downa. (W tym miejscu jakaś czytelnica pierwszej wersji tego felietonu napisała, że ona, ta czytelnica, myślała, że ja jestem fajnym gościem, co umie pisać, a ja jestem zwykłym bydlakiem, który „terminowanie” ciąż downowskich nazywa mordowaniem… Warto zwrócić uwagę, że ja nic tu nie piszę o terminowaniu, tylko po prostu o mordowaniu dzieci. O tym, że terminowanie jest mordowaniem to już czytelnica sama wiedziała i sobie dośpiewała. Bóg z nią, bo ja z nią nie jestem).

Może się to komuś wyda głupim hamletyzowaniem, w końcu piszę tylko o „uśpieniu” psa (obrzydliwi jesteśmy w tym ubieraniu w słodkie słówka „usypianie psa”, „terminowanie ciąży”, jak słusznie mówił jeden z moich kolegów można także mówić o „przerywaniu emerytury” podczas napadu rabunkowego na staruszkę – czemu nie do cholery??), ale po prostu usiłuję jak najbardziej uczciwie opisać co się działo w mojej głowie w związku ze sprawą umierania Szpulki.

Z jednej strony znów miałem wątpliwości, ale z drugiej strony podjąłem decyzję, co do której myślałem, że jej nie podejmę. Nie wiem czy zrobiłem dobrze, ale nie mam też przekonania, że źle. Dowiedziałem się czegoś o sobie – nie jestem tak monolityczny jak myślałem. Ciekawe.

W międzyczasie jednak pojawił się w moim życiu Borys i było to POJAWIENIE SIĘ. W życiu miałem kilka psów (w felietonie o Szpulci pisałem już o tym, że nie akceptuję określenia „mieć psa”, ale nie wiem czym je zastąpić..), ale teraz wiem, że to zupełnie nie było to.

Co ciekawe – wcale nie chciałem Borysa. Wymyśliła go moja Żona i miałem poważne podejrzenia, że nie jest to najlepszy pomysł - co najmniej. Tymczasem okazało się, że to był świetny pomysł.

Oszczędzę jednak Czytelnikom opowieści o tym jaki Borysek słodziutki i kochany, bo nie bardzo się czuję w takich tekstach, a poza tym „kochane pieski” mają już całkiem sporą literaturę i więcej chyba nie trzeba. A ja zupełnie nie o tym.

Psa trzeba zasadniczo czymś karmić (tu dochodzimy do tematu przewodniego – o apetytach!). Ponieważ drogi Borysek jest naszym pieszczoszkiem (itd.) otrzymał jakąś wyszukaną karmę. Okazało się, że brzuszek boli i kupeczka nieładna.

Czyli druga karma, jeszcze bardziej wyszukana. A brzuszek swoje, biegunka narasta, pies wychudzony, słowem – marnie. Zaczęło mnie to wszystko naprawdę martwić, zaczął mi się śnić Borys ranny, zakrwawiony itd. Myślałem o tym, że nie spełniam dobrze swojej funkcji opiekuna.

Na jednym ze spacerów spotkałem parę w moim wieku ze świetnie wyglądającym rodezjanem (taki duży płowy pies z pręgą na grzbiecie; w tym wypadku to była suczka, Mija – dowiedziałem się o tym chwilę później). Pochwaliłem pieska (w rzeczywistości suczkę, ale na skutek męskiego szowinizmu w Polsce zawsze się mówi o psach, nie to co w Rosji – bo tam zawsze o sukach, pewnie jest tam mniejszy szowinizm, czy jak?). „To dlatego, że odżywia się barfem” – usłyszałem w odpowiedzi na moje szczere komplementy.

Chyba kiedyś w przeszłości słyszałem o barfie, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Od państwa Rodezjanów (chcąc nie chcąc w ten sposób nazywam bardzo wielu ludzi – wychodząc co chwila na spacer z niezwykle aktywnym psem poznaje się mnóstwo ludzi, no ale przecież się sobie nie przedstawiamy, choć rozmawiamy ze sobą codziennie !!, w związku z tym znam panią Labrador, pana Boksera, pana Gończego no i oczywiście wielu państwa Kundelków – zwykle z przydomkami Sympatyczny, Złośliwy, W Kagańcu), a więc od państwa Rodezjanów dowiedziałem się, że barf to jest to, czego mój pies naprawdę potrzebuje – to właściwa, zróżnicowana dieta z surowego mięsa i kości, po której Borys będzie naprawdę szczęśliwy.

Oczywiście nie wierzę w takie rzeczy. Już nikt nie wierzy, bo jesteśmy zatruci tonami sprytnej reklamy, która obiecywała nam włosy do samej ziemi i takie malutkie hemoroidy, a w efekcie zawsze jest tak, że włosy wypadły, a hemoroidy owszem urosły. Staliśmy się jak ci uczniowie z opowiadania Mrożka i przestaliśmy wierzyć w słonie (nadmuchany słoń w zoo występujący w tym opowiadaniu to niezwykle prorocza wizja reklamowego świata). I na ogół bardzo słusznie. A czasem zdziwienie!

Barf zadziałał od pierwszego razu. Borys zjadł wielką porcję cuchnących, surowych i niemytych wołowych żołądków i wszystko mu odeszło. Brzuch przestał boleć. Kupka zmalała do rozmiarów jednego bobeczka na 12 godzin (przedtem była słoniowa kupa co godzinę i to wcale nie nadmuchiwana..). Oczy przestały ropieć. Sierść stała się naprawdę piękna.

Po tygodniu zadzwoniłem do pani od barfu i spytałem czy nie mógłbym kupić dla siebie. Naprawdę tak zrobiłem. Na widok tej sierści gotów byłem żreć żołądki. Choć potwornie cuchną. Niestety – pani nie miała nic dla ludzi i nadal sierść mam co prawda błyszczącą, ale niezbyt miękką…

Ale to nie jest także felieton o mojej sierści. Ani, tym bardziej o surowym mięsie. To jest felieton o miłości. Po kilku dniach przygotowywania Borysowi posiłków – bo barf nie jest gotowcem, dostaje się prefabrykaty, ale samemu trzeba dobrać, pomyśleć, pomieszać – uświadomiłem sobie, że naszym problemem, jeśli chodzi o karmienie psów, jest kompletny brak miłości. Bo miłość to nie są jakieś emocyjki, tylko kupa myślenia we właściwym kierunku. Tożsamość ipse. Dochowanie obietnicy.

Kupujemy jakieś twarde surogaty, których psy nie lubią, bo tak jest nam wygodniej. Bo to nie śmierdzi, nie zajmuje dużo miejsca, no i potem odmierzamy te bezduszne miarki. Jak proszek do pralki. To jest obrzydliwe.

Trzeba karmić z miłością, trzeba karmić z czułością, bo inaczej karmiona osoba będzie nam zanikać w oczach, nie będzie szczęśliwa i nie ma co mówić o sierści.

Niespodzianka – to dotyczy nie tylko psów, moje wnuki też tak mają. Tego się dowiedziałem od Szpulci i Borysa. Kocham Was.



tagi: borys  barf 

lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 12:58
11     1014    13 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Robert-L @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 15:40

"Trzeba karmić z miłością, trzeba karmić z czułością, bo inaczej karmiona osoba będzie nam zanikać w oczach, nie będzie szczęśliwa i nie ma co mówić o sierści."

Przeważająca część posiadaczy zwierząt, tego nie rozumie. Swojej Sarze, poświęciliśmy wiele czasu aby jej brzuszek był zapełniony tym, co

Ona lubiła.

Niestety, też musiałem podjąć decyzję, bo głód i ból, jest nie do zniesienia, tak dla człowieka jak i zwierzęcia.

Dzięki za felieton.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 16:10

Witam. Dałem plusa bo felieton bardzo mi się podoba. No może prócz jednej rzeczy. Ale to zwykła drobnostka. Przyjęło mi się tak myśleć, że jak zrobię sobie zgodę moralną na jedną rzecz, która nie jest może fajna i miła, oraz dobra dla innych, to już mi tak zostanie na zawsze i do końca życia. A to nie jest prawdą bo ja czuję się wolnym człowiekiem i takie zgody potrafię sobie udzielać jednorazowo. Oczywiście najtrudniej jest mi udzielać sobie zgody na robienie rzeczy fajnych dla innych kosztem jakiegoś wysiłku. Ale o tym jest ta notka i cała jej w tym zaleta. Dziękuję

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 18:46

Tyle tu kwestii w tym felietonie...

Decyzje o - cóż - zakończeniu życia naszych zwierząt musieliśmy podejmować wielokrotnie, gdyż nasz dom był bardzo, bardzo "odzwierzęcy". Zawsze była to duża trauma. Niekiedy zwierzęta odchodziły same i to było ciosem, ale jakimś jakby łagodniejszym niż konieczność decyzji. Okropnie było przy koniach powypadkowych, co się w stajniach zdarza jeźdźcom. Albo podejrzani kupcy, którzy chcieli kupić konia, odchodzącego na emeryturę... 

Na odejście psa najlepszy /jako lek/ jest szczeniak i Pańska Żona miała absolutną rację. Gdy człowiek lata ze szmatą po chałupie /nauka sikania etc./ - nie ma czasu na łzy. Nie mówiąc już o urokach szczeniaka jako takich :)  Mu"nstery są cudne - znamy kilka. Rasa w Polszcze rzadka raczej i przez to nie zniszczona "produkcją" hodowców. 

Nikt już nie mówi o psach, że zdechł. No ale i umarł jest jakby nie na miejscu. O koniach mówimy: padł. I to jest OK. 

Terminowanie ciąży jest dla mnie niezrozumiałe i dziwaczne. No jasne.

"Przerywanie emerytury" - mimo wszystko jest zabawne. Przepraszam :) Ale i moją emeryturę można "przerwać", ku uldzie ZUSu :)

BARF jest modny i zapewne skuteczny. Ale moje charcice odmówiły jedzenia takich rzeczy. Natomiast niekiedy barfiarze tworzą sektę BARFu - gdy jednej panience barfiarce powiedziałam, że moje charcice rano jedzą twarożek - prawie zemdlała z oburzenia :))) No ale BARF dla domu to ruina - pies ciągnący po chałupie surową szyję z indyka, albo ten smród z baranich trzewi... Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.................................

Naturalnie, w starych opisach /np. "Wieś i dwór" - pismo/ chowu chartów /chart polski - pies szlachecki, często trzymany w stajniach/ czytamy o karmieniu surowizną /dzisiaj to BARF/. To było po prostu oczywiste. No i nie wlókł taki jeden z drugim pieseł baraniej nogi po salonie. 

zaloguj się by móc komentować

chlor @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 18:47

Dlaczego nieładnie brzmi "mam psa"? Mam ojca, matke, brata, a psa nie dobrze "miec"?

 

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 22:06

polecam wołowinę na straty.

flaki ??? tego na surowo żadne nie strawi.

 

zaloguj się by móc komentować

wierzacy-sceptyk @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 22:15

A żonę i mnie w najbliższym czasie czeka eutanazja psicy

Ma demencję czy jak to się u psów nazywa

 

zaloguj się by móc komentować

Mukarnas @lukasz-swiecicki
5 grudnia 2021 23:19

Wszystko przez to, że ludzie w miastach nie traktują psów jak zwierzęta i nie przyjmują do wiadomości, że "nie dla psa kiełbasa".

zaloguj się by móc komentować

chlor @Mukarnas 5 grudnia 2021 23:19
6 grudnia 2021 08:16

Nic dziwnego. Już od dawna nie spotyka się w miastach zwierząt gospodarskich (a szkoda, pamiętam z dzieciństwa poranne pianie kogutów miejskich). Takie zwierzęta się "trzyma" albo "trzymie".

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @chlor 6 grudnia 2021 08:16
6 grudnia 2021 10:07

np.  [sy rasy husky w przegrzanych mieszkaniach w blokach.

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @lukasz-swiecicki
6 grudnia 2021 13:23

Nasz Dzik (francuzik) większość  życia (jakieś dziewięć  lat) jechał na suchej, bezglutenowej  karmie z jagnięciny bo straszne alergie (pysk w strupach, ropiejące oczy, zapalenia stawów i inne takie). Wszystkiego próbowaliśmy , tylko jedna pasowała .

A od jakiś dwóch  lat coraz więcej dojada po dzieciach  (czyszczenie wstępne przed zmywarką) i po nas w sumie też. Żadnych objawów. Zdrowy i bryka jak szczeniaczek. A jaki szcześliwy. Suche bobki  rusza z niechęcią .

Może i mu przeszły te alergie , ale ja stawiam, że  poprostu woli jeść to co my.

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować