-

lukasz-swiecicki

Babcia na jabłoni

Babcia na jabłoni – wspomnienie o Hannie Święcickiej.

 

„Babcia na jabłoni” to była jedna z wielu najbardziej ulubionych książek mojej Babci - Hanny Święcickiej. Jedna z wielu, bo takich „najbardziej ulubionych” było tak dużo, że trudno je wymienić.

Ale „Babcię na jabłoni” warto wspomnieć, bo moja Babcia przypominała bohaterkę tej książki. Nawet nie udawała, że interesuje się codzienną prozą życia, dziurawymi skarpetkami, śniadaniem, kolacją, czapką, szalikiem. Nie obrażała ani siebie, ani bliskich zawracaniem głowy o takie drobiazgi. Ważne były książki, ważne były mądre myśli, piękne widoki, prawdziwa, dobra komunikacja na głębokim poziomie.

Taka postawa życiowa, dla Babci po prostu jedyny sposób w jaki umiała żyć i spotykać się z innymi, ma oczywiście mnóstwo minusów. Pamiętam, że kiedy jako kilkuletni chłopiec musiałem jeść ugotowany przez Babcię makaron, w którym zupełnie przypadkiem znalazła się duża kula świerkowej żywicy, zebranej dlatego, że ładnie pachniała i wyglądała, to marzyłem o tym, żeby mieć babcię zdecydowanie bardziej nudną, ale jednak przygotowującą jadalne posiłki.

Ale przecież właśnie o tym jest książka „Babcia na jabłoni” – o tym, że być prawdziwym artystą jest z pewnością pięknie, ale bardzo niepraktycznie i o tym, że wspaniała Babcia z głową w chmurach jest postacią tragiczną, ponieważ musi prędzej czy później ustąpić osobie, która po prostu się o nas troszczy. Czy też – umie się troszczyć, bo Babcia też chciała, ale nie zawsze po prostu umiała…

I to wszystko było w mojej Babci, razem z tą tragicznością, przed którą czasem próbowała uciekać.

Wtedy, kiedy dawała mi pieniądze, żebym kupił sobie spodnie (potem mi je odebrała, żeby przeznaczyć na jakiś szlachetny cel, ale przez moment miałem spodnie) i kiedy piekła „niemal” jadalne ciasto i wtedy, kiedy własnoręcznie szyła sobie spódniczkę z zasłonki, bo „taka ładna zasłonka, to co? Tak będzie w oknie wisieć?”.

Przypuszczam, że odgrywałem w Babci życiu istotną, a może i bardzo istotną rolę.

Jej pierwsza i najbardziej znana książka „Osiołek Łukaszka” była inspirowana moim urodzeniem, napisana kilkanaście lat później - „Twoje zdanie Łukaszu”, była okazją do intelektualnego spotkania ze mną, jako młodym dorosłym.

Spotkania, które jak mi się teraz wydaje, nie musiało być zbyt przyjemne, ponieważ byłem aroganckim gówniarzem. Ale Babcia znosiła to świetnie, takie rzeczy akurat znosiła świetnie. Pisaliśmy tę książkę razem kłócąc się niesamowicie i wymyślając sobie (Babcia mi najczęściej od kretynów, ja się głównie obrażałem...)

Bywały takie okresy, kiedy nie byliśmy już w stanie ze sobą rozmawiać i wysyłaliśmy sobie niezwykle emocjonalne listy. Ale to była konfrontacja dwojga dorosłych, nie było w tym żadnego protekcjonalizmu, Babcia nie mówiła, co i jak mam pisać, nie sięgała do argumentów w stylu „jestem autorką kilku książek” (ja wtedy jeszcze nie byłem..).

W ten sposób oddawała mi prawdziwy szacunek. Chciałbym wierzyć, że na to zasługiwałem.

Ostatnie lata były bardzo ciężkie. Przeżyłem je z Babcią dzień po dniu. Odchodziła niezwykle wolno.

Zwykle czytam w różnych wspomnieniach, że to straszne, bo ktoś odszedł szybko i niespodziewanie. Proszę mi wierzyć, że wolno i bardzo spodziewanie jest co najmniej tak samo strasznie.

Mam takie swoje przypuszczenie, że w ogóle to nie jest fajne całe to odchodzenie i nie ma co się oszukiwać.. Choć z drugiej strony może już lepiej się oszukiwać??

Przede wszystkim nie mogła już czytać, ani pisać. Kilka udarów sprawiło, że litery przestały się układać w znaczące kształty, a z maszyny do pisania wychodziły bezsensowne zlepki. Następne lata, a było ich jeszcze wiele, musiały być przede wszystkim nudne.

Choć z pewnością zdarzały się przebłyski – jak na przykład wtedy, kiedy trzy lata temu przyszedłem przedstawić Babci naszego nowego psa – Szpulkę. „To jest Babunia” – powiedziałem jak głupi, nie byłem nawet pewien czy Babcia mnie słucha i czy rozumie. „No, dla niej to raczej Prababunia” – usłyszałem ironiczną, jestem pewien, że właśnie tak, odpowiedź Babci.

A potem była bardzo długa cisza i 16 marca 2006 roku, pod sam koniec zimy (akurat była porządna zima, śniegu po kolana, nawet w Warszawie), ostatni ciężki oddech po porządnie zjedzonej kolacji.

O tej kolacji wspominam nie bez powodu. Wiem, że zjedzenie porządnego, choć niekoniecznie smacznego, posiłku było dla Babci zawsze istotne.

Zresztą dzień po śmierci przyszła do mnie we śnie i poprosiła o ciasto i słodki sok. Taki deser po kolacji. Jak parówki i rurki z kremem w „Babci na jabłoni”.

Była niesamowita. Kochałem ją.

Po śmierci Babci napisałem dla niej wiersz. Nie pierwszy, choć pewnie ostatni:

 

Babcia

Latami uwięziona w prostokącie łóżka

A przecież

Chcę wierzyć

Jak zawsze przede wszystkim wolna

Gdzieś tam na zaniedbanych dworcach

Gdzieś tam na zakurzony drogach

W stogach siana, namiotach dziurawych

I we wszystkich możliwych kałużach

Gdzieś tam ciągle byłaś Babciu

I gdzieś tam jesteś nadal.

Bóg wysłuchuje takich próśb,

Chcę wierzyć.



tagi: wspomnienie  babcia hania 

lukasz-swiecicki
5 listopada 2023 17:25
2     471    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @lukasz-swiecicki
7 listopada 2023 01:59

Pięknie o czasie i przestrzeni. W tej kolejności.

 

 

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

ArGut @lukasz-swiecicki
7 listopada 2023 15:33

Bardzo trudno wyobrazić sobie aroganckiego gówniarza wyrastającego na doktora Łukasza ...

Babcia Łukasza na jabłoni ...

Babcie jakie by nie były są fajne, co tam spodnie i ciastka ...

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować